EASY COME, EASY GO – ostatni EP w dyskografii Elvisa i koniec współpracy z Hallem B.Wallisem
Easy Come, Easy Go
Ostatni EP w dyskografii Elvisa Presleya i koniec współpracy z Hallem B.Wallisem
Mariusz Ogiegło
„Easy Come, Easy Go” nie był może najważniejszym filmem w dorobku Presleya a ścieżka dźwiękowa z niego nie zawierała żadnych wielkich, ponadczasowych przebojów niemniej ze względu na tło historyczne i okoliczności powstania można określić go mianem przełomowego…
27 września 1966 roku Elvis przybył do Los Angeles, do studia Paramount Pictures na przedprodukcyjne spotkanie z reżyserem filmu Johnem Richem i producentem Hallem B. Wallisem.
W jego trakcie omawiano głównie kwestie muzyczne nowej produkcji. Elvis był wyraźnie rozczarowany i zawiedziony jakością materiału, jaki w ostatnim czasie proponowano mu do nagrywania. Miał już dosyć śpiewania słabych piosenek o głupawych tekstach, których adresatem nierzadko były wyjące psy, piejące kury czy wiadra z krewetkami… Nawet sam Pułkownik Parker, który na co dzień nie mieszał się w takie kwestie jak wybór utworów do filmu czy na płytę, po katastrofalnym albumie „Double Trouble” sprzed kilku miesięcy zaczął zabiegać o to by dla jego podopiecznego przygotowywano lepszy materiał. Miał świadomość tego, że nagrań z kilku ostatnich filmów nie da się wykorzystać na żadnych późniejszych publikacjach ponieważ były one jedynie komentarzem do wybranej sceny z danego obrazu. Powagi sytuacji dodawał fakt, iż kilka miesięcy wcześniej, w maju, podczas sesji w Nashville Elvis zarejestrował pierwsze od lat doskonałe ‘niefilmowe’ piosenki i z wielką niechęcią przystępował do pracy nad kolejnymi ścieżkami dźwiękowymi. W tej napiętej atmosferze, Freddie Bienstock, odpowiedzialny za dobór materiału, musiał zebrać i przygotować utwory na następną sesję nagraniową.
Wśród zgromadzonych dwunastu płyt demo, które przedstawił Presleyowi znalazły się takie klasyki jak chociażby „Saved” spółki Leiber i Stoller.
Piosenki nie stanowiły jednak jedynego problemu. Nasilał się także konflikt pomiędzy Elvisem, jego menedżerem Pułkownikiem Parkerem a Hallem Wallisem.
Producent nie chciał już dłużej we wszystkim ustępować Presleyowi i nie zważając na jego przyzwyczajenia do pracy w małych studiach nagraniowych w godzinach wieczornych wymusił na nim nagrywanie muzyki do filmu wczesnym ranem w olbrzymiej hali Paramount Studio Recording Stage.
W studiu nagraniowym
Następnego dnia, 28 września, nie nauczony pracy o tak wczesnej porze, Elvis spóźnił się na przymiarkę kostiumów czym mocno rozzłościł kierownictwo wytwórni Paramount. Po skończonym spotkaniu udał się do swojej garderoby na obiad, a następnie odjechał na zaplanowaną na godzinę 10.00 rano sesję nagraniową.
W studiu pojawił się z kilku dziesięciominutowym opóźnieniem (na tyle poważnym, że odnotowano ten fakt w dokumentacji sesji).
Na jego przybycie czekał już zespół w składzie: Scotty Moore, Tiny Timbrell i Charlie McCoy na gitarach (McCoy podczas tej sesji zagrał także na harmonijce i organach), Bob Moore i Jerry Scheef (Scheef tego dnia zagrał także na saksofonie) na basie, D.J. Fontana, Murrey „Buddy” Harman, Hal Blaine, Curry Tjader na bębnach, Emil „Richards” Radocchia na perkusji, Michael Rubini na klawesynie, Mike Henderson na trąbce i William „Butch” Parker na puzonie.Wokal towarzyszący zapewniła grupa wokalna The Jordanaires.
Nad prawidłowym przebiegiem nagrań czuwał producent z Paramount Pictures, Jospeh J.Lilley oraz inżynier dźwięku James Wright.
Nagrania rozpoczęto od utworu tytułowego, „Easy Come, Easy Go” („łatwo przyszło, łatwo poszło”) napisanego przez autorów wielu wcześniejszych filmowych przebojów Elvisa, Sida Wayne’a i Bena Weismana. Presley wybrał ich wersję odrzucając inną kompozycję o tym samym tytule napisaną przez Geralda Nelsona.
Muzycy zarejestrowali do tego utworu aż dziesięć podejść i dopiero próbę numer dziewięć uznano za najlepszą i opisano jako wersję master.
Wszystkie piosenki, nad którymi tego dnia pracowano w studiu zostały napisane specjalnie na potrzeby nowego filmu.
Kolejna, „I’ll Take Love” została skomponowana przez zmarłą w maju tego roku w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat, amerykańską aktorkę Dollores Agnes Fuller (autorkę m.in. nagranych przez Presleya „Rock-A-Hulla Baby” czy „I Got Lucky”) oraz Marka Barkana.
Piosenka miała latynoamerykański, porywający rytm, z którym muzycy w studiu nie do końca sobie radzili (pierwsze podejście zagrano zbyt wolno, co Elvis zauważył już po wstępie zwracając się do klawiszowca słowami „zbyt wolno…”, a kolejną próbę przerwał ponieważ miał drobne zastrzeżenia odnośnie gry na basie, Boba Moora). Utwór nagrano dopiero po pięciu próbach (podejście drugie opisano jako Take 2A i 2B).
Uzyskany efekt nie był zadawalający i wymagał poprawek. Zrezygnowano jednak z nagrywania całej piosenki a skupiono się jedynie nad jej problematycznym fragmentem (według strony Keitha Flynna, chodziło o moment od ‘drugiego łącznika’).
Ostatecznie utwór „I’ll Take Love” zmontowano z podejścia czwartego oraz trzeciej próby roboczej części nagrania, tzw. pick-up.
Był to ostatni utwór nagrany przed kilkugodzinną przerwą. Do pracy nad kolejnymi nagraniami Elvis przystąpił dopiero wieczorem, około godziny 19.30.
Po powrocie do studia muzycy zarejestrowali jeszcze dwie piosenki. Obie dostarczyli na sesję na prośbę Freddiego Bienstocka Gerald Nelson i Fred Burch. Pierwsza z tych kompozycji, „Sing You Children” jak mogło się wydawać, spełniała wszystkie wymagania Elvisa. Tekst opowiadał historię biblijnych bohaterów, Jozuego i Jonasza a muzyka oparta była na tradycyjnych melodiach gospel.
„(Elvis) Był dobrym przyjacielem i szanowałem jego przyjaźń tak bardzo, że nigdy nie prosiłem go o to by nagrywał, którąś z moich prac. Lamar Fike lub Freddie Bienstock mu je przedstawiali. Zwykle wysyłali mi scenariusz i mówili ‘napisz coś do tego filmu’. Przeważnie była to zabawa albo obłąkanie.[…] ‘Yoga Is As Yoga Does’, czy ktoś dzisiaj pisze piosenki o takim tytule? Pomyślałem, że ten bezsensowny tekst musi być żartem. Okazało się to absolutnie najgorszą piosenką jaką w życiu słyszałem. Ta zwariowana kompozycja została użyta w filmie „Easy Come, Easy Go” wraz z dwoma innymi, ‘Sing You Children’ i ‘The Love Machine’. W filmie były cztery piosenki, napisałem trzy z nich. Czwartej, najlepszej z nich, ’Easy Come, Easy Go’ nie wykorzystali” wspominał po latach Gerald Nelson.
Do nagrania wersji master tego utworu Elvis potrzebował aż dwudziestu dwóch podejść! W kilku pierwszych próbach wyraźnie starał się kopiować demo Geralda Nelsona lecz z czasem odstąpił od tego i aranżację utworu nieco zmieniono nadając jej inne, żywsze tempo.
Wkrótce okazało się, że kompozycja „Sing You Children” była najlepszą nagraną podczas tej trzydniowej sesji piosenką.
Na kilkadziesiąt minut przed zakończeniem pierwszego dnia nagrań Elvis podjął się zarejestrowania utworu „The Love Machine” ( napisanego także przez Geralda Nelsona, Freda Burcha. Tym razem we współpracy z Chuckiem Taylorem).
Niestety, po zaledwie jedenastu podejściach zaniechano dalszych prób. Zarejestrowany materiał nie był wystarczający na wersję master i wymagał dopracowania następnego dnia sesji.
Kwadrans przed północą Elvis opuścił budynek studia.
Drugiego dnia pracy nad ścieżką dźwiękową Presley pojawił się w studiu krótko po godzinie trzynastej popołudniu. W składzie towarzyszącego mu zespołu doszło do kilku zmian. Na bębnach zagrał tego dnia Larry Bunker, na trąbce Anthony Terran a na saksofonach Meredith Flory, William Hood oraz podobnie jak poprzedniego dnia Jerry Scheff, który podczas tej sesji pierwszy raz spotkał się z Elvisem, nieoficjalnie rozpoczynając tym samym wieloletnią współpracę z piosenkarzem, którą kontynuował w latach 1969-1977 już jako członek grupy TCB.
„Wszystko co pamiętam to ta sesja z trąbką. Powód, potrzebowałem pieniędzy. Red West zadzwonił do mnie i powiedział: ‘Ty jesteś trębacz Jerry Scheff?’. ‘Tak!!!’ (śmiech) odpowiedziałem. Grałem na trąbce przez całe swoje dzieciństwo i okres pobytu w marynarce wojennej. Więc pożyczyłem, starą srebrną, strasznie zdezelowaną, okropnie wyglądającą trąbkę od jakiegoś faceta, żadnego przypadku i poszedłem właśnie z tą trąbką. Zagrałem przez dwa dni i za te dwa dni otrzymałem 900 dolarów. W tamtym czasie to było dużo pieniędzy. Nigdy nie zagrałem czegoś co oni mogli usłyszeć. Nigdy nie grałem żadnych wysokich nut, grałem tylko tak by harmonizowało to z pozostałymi rogami. Nikt nic nie mówił. Nie oddzwonili do mnie, ale…(śmiech)” wspominał swoje pierwsze sesje nagraniowe z udziałem Elvisa Presleya, Jerry Scheef w wywiadzie udzielonym Arjanowi Deelenowi.
Pierwszym utworem nad którym Elvis pochylił się tego popołudnia był napisany przez Boba Johnstona (na płycie i w dokumentacji sesji podpisanym nazwiskiem jego żony, Joy Byers) „She’s A Machine”. Kompozytor był autorem około osiemnastu innych filmowych nagrań Presleya, w tym m.in. przebojowego „It Hurts Me” z sesji nagraniowej do filmu „Kissin Cousins” z 1963 roku.
Niestety to nagranie nie należało do udanych. Na stronie australijskiego fan clubu Elvisa, w tekście poświęconym „Easy Come, Easy Go” czytamy wręcz, że „nienawidził on (Elvis, przyp. autor) piosenki ‘She’s A Machine’”. Nagrano ją dopiero po piętnastu podejściach (trzynaste opisano jako filmową wersję master, a ostatnią piętnastą próbę za wersję albumową).
Pomiędzy kolejnymi próbami Elvis stale narzekał na bezsensowny tekst utworu. Po jednym z kolejnych nieudanych podejść gdy Charlie Hodge próbował ‘podrzucić’ mu właściwą linię melodyczną piosenkarz cytując słowa piosenki komentował: „…to jest złe, to jest złe, ‘ona będzie cię całować co piętnaście minut’, to jest zła informacja”.
W rezultacie, na wyraźną prośbę Presleya piosenka „She’s A Machine” nie została wykorzystana w filmie i nie weszła w skład albumu extended play ze ścieżką dźwiękową z niego.
Następne minuty poświęcono na dokończenie rozpoczętej poprzedniego wieczora pracy nad piosenką „The Love Machine”.
Tym razem zarejestrowano zaledwie trzy podejścia, z czego pierwsze z nich (dwunaste w kolejności, zachowując numerację z poprzedniego dnia) opisano jako płytową wersję master natomiast trzecie, ostatnie (czyli piętnaste w numeracji z poprzedniego dnia) jako wersję filmową.
Dalsze nagrania kontynuowano dopiero po ponad godzinnej przerwie, około godziny 21.00. Pierwszym utworem, którym wówczas zajęli się muzycy była kompozycja Geralda Nelsona i Freda Burcha, „Yoga Is As Yoga Does”. Piosenka, o której sam Nelson (autor muzyki) powiedział, że była to najgorsza piosenka jaką słyszał kiedykolwiek w życiu.
Do zarejestrowania jej wersji master potrzeba było dwunastu prób. Pomiędzy kolejnymi podejściami Elvis nie przebierał w słowach wyrażając swoje niezadowolenie (po piątym, nieudanym podejściu, zirytowany Presley skwitował nagranie słowem… „shit”).
Paradoksalnie, najgorszej piosenki z całej sesji użyto w jednej z najzabawniejszych scen w filmie. Na ekranie Presley wykonał utwór „Yoga Is As Yoga Does” w duecie, podobnie jak na płycie demo Geralda Nelsona. Żeński wokal zapewniła Elsa Lanchester , żona Charlesa Laughtona, który podczas jednego z pierwszych występów Presleya w programie Eda Sullivana zapowiadał go w zastępstwie za nieobecnego gospodarza.
Niestety, piosenka „Yoga Is As Yoga Does” zaledwie rozpoczęła serię koszmarnych nagrań, z którymi muzykom przyszło się zmierzyć jeszcze tej nocy.
Następną, „Stop, You’re Wrong” na sesję dostarczyli kompozytorzy Bill Giant, Bernie Baum oraz Florence Kaye, znani do tej pory z przebojowych utworów, takich jak chociażby „(You’re The) Devil In Disguise”, „Ask Me” czy filmowego „Roustabout”.
Ich najnowsza piosenka jednak nie była materiałem na przebój. Oryginalny tekst wydał się Elvisowi na tyle zły, że nie tylko zrezygnował z nagrywania go ale poprosił także swojego przyjaciela, Reda Westa o naniesienie w nim poprawek.
Do końca sesji piosenkarz nie zaśpiewał już ani jednej piosenki. Muzycy chcąc wykorzystać pozostały czas zarejestrowali jeszcze dwa podkłady instrumentalne. Pierwszy do „Stop, You’re Wrong” przemianowanej na ”You Gotta Stop” i drugi do „Leave My Women Alone” Raya Charlesa, do której Elvis z nieznanych powodów nigdy nie nagrał swojego wokalu (choć niektórzy badacze dyskografii piosenkarza dopatrują się iż na obu tych ścieżkach instrumentalnych Elvis zaśpiewał drugim głosem wtórując grupie The Jordanaires).
Drugi dzień nagrań w Paramount Studio Recording Stage zakończył się kilka minut po godzinie drugiej w nocy.
Niestety, piosenka „Yoga Is As Yoga Does” zaledwie rozpoczęła serię koszmarnych nagrań, z którymi muzykom przyszło się zmierzyć jeszcze tej nocy.
Następną, „Stop, You’re Wrong” na sesję dostarczyli kompozytorzy Bill Giant, Bernie Baum oraz Florence Kaye, znani do tej pory z przebojowych utworów, takich jak chociażby „(You’re The) Devil In Disguise”, „Ask Me” czy filmowego „Roustabout”.
Ich najnowsza piosenka jednak nie była materiałem na przebój. Oryginalny tekst wydał się Elvisowi na tyle zły, że nie tylko zrezygnował z nagrywania go ale poprosił także swojego przyjaciela, Reda Westa o naniesienie w nim poprawek.
Do końca sesji piosenkarz nie zaśpiewał już ani jednej piosenki. Muzycy chcąc wykorzystać pozostały czas zarejestrowali jeszcze dwa podkłady instrumentalne. Pierwszy do „Stop, You’re Wrong” przemianowanej na ”You Gotta Stop” i drugi do „Leave My Women Alone” Raya Charlesa, do której Elvis z nieznanych powodów nigdy nie nagrał swojego wokalu (choć niektórzy badacze dyskografii piosenkarza dopatrują się iż na obu tych ścieżkach instrumentalnych Elvis zaśpiewał drugim głosem wtórując grupie The Jordanaires).
Drugi dzień nagrań w Paramount Studio Recording Stage zakończył się kilka minut po godzinie drugiej w nocy.
Następnego dnia, 30 września, Elvis wrócił do studia by dograć swój wokal do utworu „You Gotta Stop”. Zrobił to za pierwszym razem (wokal Presleya zmiksowano z zarejestrowaną poprzedniej nocy piątą próbą ścieżki instrumentalnej).
Przez resztę sesji muzycy pracowali nad instrumentalnymi utworami do nowego filmu. W ciągu kilku godzin nagrano m.in. „Aches And Pains” (znane pod innym tytułem „Go Go Jo”. Wykorzystane w filmie), „Second Rate Street” (inny tytuł „Freak Out”. Użyte w filmie), „My Baby” (nie wykorzystane), „Can I Get A Witness” (użyte tylko jako tempo przewodnie), „You’re Wonderful One” (nie wykorzystane) oraz „Distortion” (użyte jako tempo przewodnie).
Po zakończeniu prac nad ścieżką dźwiękową Elvis udał się na plan zdjęciowy swojego kolejnego filmu. Zdjęcia ruszały za trzy dni, 3 października 1966 roku.
Na planie filmowym
„Easy Come, Easy Go” był zręcznie opowiedzianą historią nurka w amerykańskiej marynarce wojennej, porucznika Teda Jacksona (w tej roli na ekranie widzimy Elvisa), który ostatniego dnia służby natrafia na zatopiony okręt a na nim skrzynię ze skarbem.
Po przejściu do cywila Jackson z pomocą swoich przyjaciół postanawia wydobyć kosztowności, które jak sądzi zapewnią mu długie i dostatnie życie…
Zwraca się z prośbą o pomoc do ekscentrycznego kapitana Jacka, który uchodzi w mieście za eksperta od morskich legend. Ten jednak nie ma pojęcia, jaki ładunek może znajdować się na statku. Zdradza jednak Tedowi nazwisko ostatniego potomka kapitana okrętu „Port of Call”. Okazuje się nim piękna Jo Symington (w jej postać wcieliła się Dodie Marshall). Po długich namowach zgadza się ona pomóc przystojnemu nurkowi wydobyć tajemniczą skrzynię ale stawia warunek… wszystkie pieniądze, które zarobią muszą zostać przekazane na prowadzoną przez nią galerię sztuki…
Zanim jednak skarb trafi w ręce bohaterów, czeka na nich cała seria zabawnych (choć nie tylko) przygód.
Scenariusz do filmu napisali Allan Weiss, który wcześniej pisał scenariusze m.in. do „Blue Hawaii” i „Roustabout” oraz Anthony Lawrence. Obraz wyreżyserował natomiast John Rich.
Pierwszy klaps na planie nowego filmu padł 3 października 1966 roku. Tydzień później, 7 października, ekipa rozpoczęła w Long Beach Naval Station zdjęcia plenerowe.
Obok Presleya na ekranie pojawili się m.in. Frank McHugh w charakterystycznej roli kapitana Jacka (była to jego ostatnia, ponad stu pięćdziesiąta rola filmowa) oraz Pat Harrington, który zagrał przyjaciela głównego bohatera, Judda Whitmana. To właśnie w jego dyskotece „Easy Go-Go” Elvis wykonał większość piosenek (w tym pamiętną „The Love Machine” przy kole ze zdjęciami dziewczyn oraz finałową „I’ll Take Love”).
Praca nad filmem nie zawsze przebiegała jednak w dobrej atmosferze. Podczas jego kręcenia doszło do kilku nieprzyjemnych i groźnych incydentów.
Przyrodni brat Elvisa, Billy Stanley podzielił się z fanami na jednym z portali społecznościowych historią o wypadku, który zdarzył się w przerwie między kolejnymi zdjęciami.
„Gdy Elvis robił filmy, pamiętam, że kiedy wracał do Graceland to opowiadał nam o filmie i o tym co wydarzyło się podczas pracy na planie… Kiedy robił ten film, powiedział nam, że o mało nie utonął podczas jednej ze scen. Podczas przerwy usiadł na odwróconej łódce, miał na sobie cały sprzęt do nurkowania, przyszła fala, spadł za łódkę i zaczął tonąć. Gdy tonął zdołał usunąć ciężki pas i wypłynąć na powierzchnię. To był jedyny raz kiedy bał się podczas filmowania”.
Niekorzystny wpływ na atmosferę na planie miały także nieporozumienia pomiędzy reżyserem Johnem Richem a Elvisem. Obaj pracowali już wcześniej nad filmem „Roustabout” i już wówczas nie przypadli sobie do gustu. Reżyser nie tolerował członków tzw. Memphis Mafii, która towarzyszyła Elvisowi na każdym kroku i niejednokrotnie przeszkadzała w pracy. Piosenkarz miał na ten temat jednak zupełnie inne zdanie… Australijski fan club Presleya w artykule poświęconym filmowi „Easy Come, Easy Go” pisze tak: „jednego popołudnia Elvis i Red West próbowali zagrać scenę ale przerwał ją dobiegający chichot. Rozgniewany tym nieprofesjonalnym zachowaniem Rich wyrzucił wszystkich kolegów-ochroniarzy Elvisa poza plan. Elvis był wściekły. Kiedy nabrał dystansu do Richa i producentów filmu, wyznał im szczerze ‘a teraz chwileczkę. Robimy te filmy tylko z powodu fajnej zabawy, dla niczego więcej. Teraz więc, jeżeli przestaniemy się bawić to przestaniemy je robić’”.
Słowa Presleya zdawały się jedynie potwierdzać to co w jego najbliższym otoczeniu wiadomo było od dawna. Piosenkarz nie traktował poważnie filmów, w których występował i zaczął tracić nadzieję na to iż kiedykolwiek zostanie mu powierzona dobra, dramatyczna rola. Powoli przestawał się angażować a coraz słabsze efekty jego pracy były widoczne z każdą kolejną premierą.
Zdjęcia do „Easy Come, Easy Go” zakończyły się oficjalnie 7 listopada 1966 roku. Pomimo to producent Hal B. Wallis zatrzymał Elvisa w Hollywood jeszcze przez kolejne dwa tygodnie. Do 22 listopada włącznie Presley mieszkał w swojej posiadłości w Palm Springs. Tutaj też wraz ze swoim menedżerem, Pułkownikiem Parkerem obchodził przypadające 24 listopada Święto Dziękczynienia.
Do Memphis wrócił następnego dnia Greyhoundem, swoim prywatnym, specjalnie przebudowanym autobusem.
„Easy Come, Easy Go”
Na planie filmowym posługiwano się kilkoma roboczymi tytułami, m.in. „Easy Does It” („Łatwo to zrobić”), „Nice And Easy” („Łatwo i przyjemnie”), „Port Of Call” (od nazwy filmowego zatopionego okrętu) czy „A Girl In Every Port” („Dziewczyna w każdym porcie”). Ostatecznie jednak tytuł najnowszej produkcji Paramount Pictures z udziałem Elvisa Presleya zaczerpnięto z jednej z nagranych przez niego kilka tygodni wcześniej piosenki, „Easy Come, Easy Go” („Łatwo przyszło, łatwo poszło”).
Trwający dziewięćdziesiąt pięć minut film trafił na ekrany kin 22 marca 1967 roku. W recenzji magazynu Variety można było przeczytać, że „w porównaniu z podobnymi filmami, te z Elvisem są wyższej klasy: wątek jest sensowny, piosenki są lepsze i bardziej zasadne, a obsada, reżyseria i produkcja prezentują najwyższą jakość”. Los Angeles Herald-Examiner z kolei stwierdził iż „Elvis wygląda świetnie i wiecznie młodo” oraz, że „… jest znakomitym aktorem!”.
Ostatecznie w rankingu czasopisma Variety na najbardziej dochodowy film 1967 roku „Easy Come, Easy Go” dotarł do pięćdziesiątego miejsca.
Zdecydowanie gorzej ‘radził sobie’ na rynku wydany 24 marca 1967 roku (niektóre źródła podają datę 10 marca 1967) albumik typu extended play z muzyką z filmu. Na płycie „Easy Come, Easy Go” (RCA Victor EPA-4387) zamieszczono sześć piosenek. Na prośbę Elvisa w jego skład nie weszła piosenka „She’s A Machine”, którą pierwszy raz wydano dopiero rok później na kompilacyjnym albumie „Singer Presents Elvis Singing „Flaming Star” And Others”.
Płyta „Easy Come, Easy Go” nie odniosła żadnego sukcesu. Nigdy nie weszła na listę magazynu Billboard a ze sklepowych półek zniknęło jej zaledwie trzysta tysięcy egzemplarzy! Po latach okazało się iż był to najgorzej sprzedający się album w całej dyskografii Elvisa.
Jego wizerunek nieco tylko poprawił singiel z piosenkami „The Love Machine” i „You Gotta Stop” wydany w maju 1967 roku w Wielkiej Brytanii. To wydawnictwo dotarło do dosyć wysokiej, trzydziestej szóstej pozycji na liście przebojów.
Jako ciekawostkę warto dodać iż w Anglii właśnie, pięć lat później, w 1972 roku na rynku ukazała się płyta długogrająca pod tytułem „Easy Come, Easy Go” wydana przez RCA Camden. W jej skład wchodziło dwanaście nagrań filmowych a szczególnego charakteru nadawał jej fakt zamieszczenia na okładce zdjęcia ze ślubu Presleya.
W swojej książce „Elvis”, Leszek C. Strzeszewski pisał: „W 1967 roku filmy z Elvisem nie stawały się już, tak jak dawniej, automatycznie przebojami kasowymi. Oczywiście, w dalszym ciągu przynosiły duże zyski ale trwało to dłużej. Publiczność była znużona powtarzającymi się scenariuszami”.
„Easy Come, Easy Go” zakończył pewien etap w dotychczasowej filmowej karierze Presleya. Po zakończeniu prac nad zdjęciami, po równo dziesięciu latach współpracy, rozeszły się jego drogi z producentem Hallem B.Wallisem.
„Praca z Elvisem zawsze była przyjemnym zajęciem. Przez całe lata nie miałem z nim żadnych problemów. Był chętnym do nauki uczniem i wiecznie pytał mnie, jak może poprawić swoją grę, aby być jeszcze lepszym. Był zawsze taki uniżony, że rozwiewało to jego wielkość. W rzeczywistości był perfekcjonistą i chciał wszystko robić jak najlepiej. Pamiętam jak powtarzał tą samą scenę po dwadzieścia razy dopóty nie usatysfakcjonowała go” wspominał piosenkarza producent w książce Petera Haininga „Prywatne życie Elvisa”.
Z kolei po zrealizowaniu płyty „Easy Come, Easy Go” wytwórnia RCA Victor zaprzestała wydawania kolejnych albumów typu extended play z piosenkami Presleya. Niefortunnie, najsłabsze wydawnictwo płytowe Elvisa przeszło do historii jako ostatnia tzw. EPka w całej jego dyskografii.