ELVIS IS BACK! – Elvis jakiego nigdy wcześniej nie słyszeliście
„Elvis Is Back!”
– Elvis jakiego nigdy wcześniej nie słyszeliście! –
Mariusz Ogiegło
Dzień w którym po raz pierwszy usłyszałem płytę, której historię chciałbym Wam w tym miesiącu przybliżyć pamiętam jakby zdarzył się wczoraj… Była sobota. Nocną audycję „Dyskografia Elvisa Presley’a” Pani Beaty Pawlikowskiej nadawaną w Programie Trzecim Polskiego Radia przeniesiono z godziny trzeciej na szóstą rano – tuż po wiadomościach. Jak zawsze czekałem z wypiekami na twarzy na jej kolejny odcinek i na następne nagrania, które skrupulatnie raz z lepszym a raz z gorszym skutkiem nagrywałem na kasety magnetofonowe (tak, tak właśnie poznawałem twórczość swojego idola). Pierwszy poranny odcinek wypełniło sześć piosenek ze strony A pierwszego nagranego w 1960 roku albumu Elvisa – „Elvis Is Back!”. Emocje jakie towarzyszyły mi gdy po raz pierwszy usłyszałem otwierający longplay utwór „Make Me Know It” będę pamiętał chyba do końca swojego życia… Siedziałem jak wryty przed radiomagnetofonem delektując się każdą sekundą tej energetycznej kompozycji… To był zupełnie inny Elvis niż ten, którego znałem z nocnych audycji czy z pierwszych kaset i płyt CD które miałem w kolekcji… Zupełnie nowa jakość i nowe brzmienie… Tydzień, który musiałem odczekać na kolejny odcinek (by zdobyć stronę B wspomnianej płyty) wydawał mi się wiecznością. Kaseta na którą po raz pierwszy nagrałem album „Elvis Is Back!” jest w mojej kolekcji do dzisiaj ale kompletnie nie nadaje się już do użycia – po kilku tygodniach po emisji została niemal doszczętnie ‘zgrana’…
Fot. O swojej pierwszej po wyjściu do cywila sesji nagraniowej Elvis wspomniał
w dniu swoich dwudziestych piątych urodzin w rozmowie z Dickiem Clarkiem
Pozostając nadal przy wspomnieniach z roku 1960 chciałbym podjąć ryzyko opisania historii jednej z chyba najbardziej genialnych płyt w historii muzyki rozrywkowej a już z pewnością jednej z najbardziej genialnych płyt w dyskografii Elvisa Presley’a…
W studiu nagraniowym
W liście datowanym na 9 stycznia 1959 rok menedżer Elvisa Presley’a, ‘Pułkownik’ Tom Parker zasugerował swojemu podopiecznemu by ten akompaniując sobie na pianinie zarejestrował w wynajmowanym w Niemczech domu kilka swoich ulubionych utworów. Być może przedsiębiorczy impresario chciał w ten sposób wypełnić lukę powstałą po ostatniej sesji nagraniowej Presley’a z marca 1958 roku ponieważ jak podają niektóre źródła, skontaktował się w tej sprawie nawet z wytwórnią RCA Victor (Ernst Jorgensen w książce „Platinum: A Life In Music” pisze nawet, że Parker miał bardzo sprecyzowane wyobrażenia na temat tych nagrań – chciał wydać z nich tzw. EPkę). Ta jednak najprawdopodobniej projekt odrzuciła („taśmy są fascynujące. Są oknem na jego [Elvisa, przyp.autor] ewolucyjne myślenie o muzyce”, pisał Jorgensen na łamach swojej publikacji. „Ale żadna z jego domowych taśm nie nadawała się dla Steve’a Shoelsa ani na żadne komercyjne wydanie”) … Ale nie Elvis…
W korespondencji zwrotnej do Thomasa Parkera z 19 stycznia 1959 roku piosenkarz zawarł także prośbę skierowaną do swojej wytwórni płytowej. Chciał by RCA zrealizowała nagrane przez niego podziękowania dla fanów, zdradzając tym samym, że po przejściu do cywila nie zamierza przestać śpiewać… „Chciałbym móc im podziękować nie tylko za to, że kupują moje płyty i za ich lojalność wobec mnie ale także za pomoc jakiej udzielili mi przy wyborze utworów, które mam śpiewać”, pisał Presley. „Jestem im za to głęboko wdzięczny i chciałbym by o tym wiedzieli. Kiedy opuszczę armię i będę ponownie nagrywał zawsze będę słuchał ich pomysłów, tak jak robiłem to wcześniej. Chciałbym po prostu by moi fani o tym wiedzieli – jak ja to czuję”.
Jeszcze tego samego roku Pułkownik Parker i zarząd RCA w osobie Steve’a Shoelsa i Billa Bullock’a rozpoczęli intensywne przygotowania do pierwszej po przejściu Presley’a do cywila sesji nagraniowej (w urodzinowej rozmowie telefonicznej z Dickiem Clarkiem z 8 stycznia 1960 roku Elvis po raz pierwszy wspomniał o nagraniach zaplanowanych na marzec).
W połowie lutego 1960 roku ustalono ostatecznie, że nagrania odbędą się końcem marca i początkiem kwietnia 1960 roku. Krótka przerwa pomiędzy kolejnymi sesjami podyktowana była wyjazdem Elvisa na Florydę, do Miami, gdzie miał już zakontraktowany występ w programie Franka Sinatry, „Timex Special”. Obie sesje miały odbyć się w studiu B w Nashville, TN.
Fot. W trakcie konferencji prasowej w Graceland Elvis nie potrafił powiedzieć
dziennikarzom kiedy i co nagra na swojej nowej sesji…
Co ciekawe, pomimo iż terminy sesji były dobrze znane, podczas konferencji prasowej z 7 marca 1960 roku, zorganizowanej tuż po powrocie Elvisa do Memphis, w znajdującym się na tyłach Graceland biurze należącym do ojca Elvisa, Vernona, piosenkarz wydawał się być zupełnie tego nieświadomy… „Przede wszystkim muszę nagrać kilka płyt”, odpowiedział zapytany przez jednego z dziennikarzy o swoje najbliższe plany. Po czym dodał: „W miarę jak będę nagrywał, naprawdę nie wiem. Prawdopodobnie w tym lub w przyszłym tygodniu. Ale co będę nagrywał, tego jeszcze nie wiem. Mam kilka piosenek do wyboru zebranych w ciągu dwóch lat. Nie wiem dokładnie jednak jaki gatunek, jakich instrumentów będę używał… Naprawdę nie wiem tego jeszcze”. Warto jednak w tym miejscu zastanowić się czy wymijająca odpowiedź Elvisa nie była celowa…
W związku z olbrzymim i niespotykanym dotychczas zainteresowaniem towarzyszącym wizycie Presley’a w studiu jego władze musiały podjąć niecodzienne środki bezpieczeństwa. „Z powodu, że publiczność była niesamowicie zainteresowana nową płytą Elvisa, musieliśmy porządnie zakonspirować się przy organizowaniu tej sesji”, opowiadał na łamach książki „Prywatne życie Elvisa”, Chet Atkins, który wraz ze Stevem Sholesem pełnił rolę producenta sesji z 20 marca 1960 roku. „Właściwie nikt poza naszą małą grupką nie wiedział, że ona się odbywa, dopóki Elvis nie znalazł się bezpiecznie za drzwiami studia. Ale jak świat wpadł na to? To bardzo interesująca sprawa. Zacznijmy od początku. Zapisaliśmy tę sesję w naszym studiu dla piosenkarza zwanego Sivle Yelserp – zrozumiecie o co chodzi kiedy przeczytacie to wspak”, ciągnął swoją opowieść Atkins. „Za wyjątkiem jednego czy dwóch artystów, powiedzieliśmy muzykom i piosenkarzom, którzy byli wynajęci na tę noc, że będą pracowali z piosenkarzem country western – Jimim Reevesem (a tak właściwie to Jim, który zgodził się na tą maskaradę wykorzystywał wielu spośród tych ludzi na swoich własnych sesjach)”.
W czasie gdy wytwórnia RCA i zarząd studia dopracowywały ostatnie szczegóły sesji Freddie Bienstock z wydawnictwa Hill&Range zaczął gromadzić nowe piosenki dla Elvisa. A te spływały do siedziby jego firmy szerokim strumieniem. Według Stuarta Colmana, autora broszury dołączonej do dwupłytowej reedycji płyty „Elvis Is Back!” (Sony Legacy) Elvis mógł wybierać spośród co najmniej osiemdziesięciu starannie wyselekcjonowanych utworów. Wśród kompozytorów, którzy dostarczyli swoje płyty demo znaleźli się m.in. Otis Blackwell, Aaron Schroeder, Ben Weisman i Fred Wise a nawet nowy obiecujący team, Doc Pomus i Mort Shuman. Na tej, trzeba przyznać, imponującej liście autorów zabrakło po raz pierwszy Jerry’ego Leibera i Mike’a Stollera, którzy po konflikcie z menedżerem Elvisa, Pułkownikiem Parkerem, wycofali się z dalszej współpracy (kulisy tego konfliktu opisywałem w artykule „G.I.Blues – Przyjdźcie zobaczyć nowego Elvisa!”).
Termin pierwszej sesji wyznaczono na 20 marca 1960 roku (dzień wcześniej, 19 marca, Elvis wynajął cały park rozrywki „Rainbow Rollerdrome” na którym wraz ze swoimi kolegami urządził wyścigi na rolkach). Do studia w Nashville Elvis przybył wynajętym przez Toma Parkera autobusem, Greyhoundem, w towarzystwie kilku swoich przyjaciół. „Sprowadziliśmy Elvisa do studia o ósmej po południu”, zapamiętał Chet Atkins.
Fot. Elvis przyjechał do Nashville, TN wynajętym
autobusem w towarzystwie kilku swoich przyjaciół
„Sam przyjechałem trochę wcześniej i ucieszyłem się gdy zobaczyłem tylko kilku wyrostków kręcących się koło naszej wytwórni. Na szczęście byli to zwyczajni chłopcy, którzy wiedzieli co ze sobą zrobić w sobotnie popołudnie. Kilku strażników dyżurowało przy drzwiach ale nie mieli dużo roboty, chociaż przypomina mi się, że musieli usunąć jednego natręciucha, który dostał się aż do pokoju przyjęć. Najbardziej dziwne w tym było to, że nie był to żaden fan tylko inny profesjonalny piosenkarz, który sobie popił i stwierdził, że musi nagrać coś z Elvisem. Wydaje mi się, że byłoby nieuczciwie wyjawiać nazwisko tego artysty”.
Wewnątrz studia na Presley’a (a w zasadzie na Jima Reevsa) czekała grupa muzyków, którzy pracowali z nim ostatni raz w czerwcu 1958 roku. Z wyjątkiem gitarzysty Scotty’ego Moora i perkusisty D.J.Fontany, którzy współpracowali z Elvisem niemal na każdej sesji nagraniowej począwszy od czasów wytwórni SUN, trzon zespołu stanowili członkowie tzw. Nashville’s A Team, tj. wybitni („niezwykle elastyczni”, jak określają ich Collin Escott i Ernst Jorgensen w broszurze dołączonej do płyty „Such A Night. Essential Elvis Volume 6”) muzycy sesyjni związani ze studiem w Nashville. Byli to gitarzysta Hank Garland, pianista Floyd Cramer, gitarzysta basowy Bobby Moore oraz perkusista Murrey ‘Buddy’ Harman. Tło wokalne zapewnił nagrywający z Presley’em od 1956 roku kwartet gospel, The Jordanaires w składzie Gordon Stoker, Neal Matthews, Hoyt Hawkins i Ray Walker (jako ciekawostkę warto nadmienić, że Chet Atkins nie wymienił Ray’a Walkera wśród osób obecnych na sesji. Jego zdaniem w nagraniach udział wziął Hugh Jarrett).
Cytowany już wcześniej Chet Atkins zapamiętał, że w studiu tego wieczora znajdowało się także kilka innych osób. „Pamiętam wszystkich ludzi, którzy byli na tej sesji”, mówił Peterowi Hainingowi. „Z RCA był tam Steve (Sholes, przyp.autor), ja, Bill Bullock i facet od reklamy z Nowego Jorku. […] Oczywiście nad wszystkim czuwał Pułkownik i jego asystent Tom Diskin”.
Z zachowanej dokumentacji wynika, że pierwsze nagrania rozpoczęto około ósmej wieczorem. Zdaniem pracującego wówczas w studiu Cheta Atkinsa rzeczywistość była jednak nieco inna (pomimo iż jak sam mówił „sesja ta musiała się odbyć w ściśle określonych ramach czasowych ponieważ każda dodatkowa godzina mogła nas drogo kosztować”). „…z Elvisem ustaliliśmy, że po prostu trzeba brać rzeczy takie jakie są by osiągnąć prawdziwy sukces”, opowiadał na kartach książki „Prywatne życie Elvisa” producent. „Przede wszystkim Elvis zaśpiewał kilka pieśni religijnych razem z The Jordanaires, a potem pograł sobie na perkusji przez jakieś dziesięć minut. Pozwalaliśmy mu chodzić po studiu jak tylko mu się chciało”.
Pierwszą piosenką, którą zarejestrowano na taśmach tego wieczora była zupełnie świeża kompozycja Otisa Blackwella, „Make Me Know It”.
Blackwell był autorem dotychczasowych największych przebojów Presley’a, m.in. „Don’t Be Cruel” i „All Shook Up”. Zdaniem Ernsta Jorgensena to prawdopodobnie właśnie „zaufanie Elvisa do jego twórczości” sprawiło, że na nagranie otwierające tak symboliczną sesję wybrał właśnie jego kompozycję – pomimo iż priorytetem wytwórni i producentów był materiał na nowy singiel.
Fot. Elvis rozpoczął swoją pierwszą po
wyjściu do cywila sesję nagraniową od
kompozycji Otisa Blackwella, „Make Me
Know It”
Utwór, który zdaniem autora artykułu „Elvis. His Finest Hour”, nie był „łatwym wyborem”, zarejestrowano dopiero po dziewiętnastu podejściach. „Mogli zrobić mniej podejść do tej piosenki gdyby przećwiczyli ją trochę dłużej”, stwierdził na łamach „Platinum: A Life In Music” Jorgensen, „ale każdy był chętny by rozpocząć nagrywanie a każde z dziewiętnastu podejść było wspaniałe” (choć Elvis żartował, że piosenka jest „strasznie rozwlekła”). Podobnego zdania był z resztą rozpoczynający tego dnia swoją współpracę z Elvisem inżynier dźwięku, Bill Porter. „A ‘Make Me Know It’ nie mógł zrobić lepiej prowadząc je bardzo swobodnie”, stwierdził. „Elvis też nie był już taki sam”, zauważył z kolei Collin Escott w książce „Today, Tomorrow & Forever”. „Odkrył dojrzałość w swoim głosie i determinację do próbowania nowego materiału. Na wiele sposobów jego wczesne sesje w latach sześćdziesiątych były jego najlepszymi ale jego pierwsze po zakończeniu służby wojskowej nagranie, ‘Make Me Know It’ Otisa Blackwella mogło zostać zrobione w 1958 roku”, uważał biograf i dodał, że „Blackwell wciąż umacniał swoją pozycję pozornie prostymi piosenkami. Jedną z nich była ‘Handy Man’ która w dniu powrotu Elvisa do Nashville znalazła się w TOP 10 w wykonaniu Jimmiego Jonesa”.
Czytając relacje z sesji nagraniowych Elvisa Presley’a najczęściej otrzymujemy wspomnienia z tego co działo się w pomieszczeniu, w którym pracował piosenkarz i towarzyszący mu muzycy. Znacznie mniej informacji pochodzi od osób pracujących w tzw. control roomie. Zbierając materiał do tego tekstu udało mi się dotrzeć do wypowiedzi Billa Portera, który doskonale zapamiętał atmosferę napięcia i oczekiwania towarzyszącą pierwszym po wyjściu z wojska nagraniom Elvisa. „Czułem wiele napięcia w pokoju”, opowiadał dźwiękowiec. „Naprawdę… tuż przy moim łokciu byli Pułkownik Parker, ten VP z RCA (Bill Bullock), Steve Sholes – mam na myśli, że mogłem ich prawie dotknąć. Kiedy Elvis zaczął robić pierwszy utwór nie powiedzieli do mnie ani słowa ale kiedy skończył pierwszy utwór zaczęli rozmawiać o różnych sprawach. Wyglądało to tak jakby najwyraźniej czekali aż zobaczą go ponownie śpiewającego w studiu”.
Krótko po nagraniu „Make Me Know It” Elvis rozpoczął próby z nastrojową balladą „Solider Boy”. Piosenka była wielkim (i chyba jedynym tak ważnym) przebojem założonego na początku lat czterdziestych męskiego kwartetu The Four Fellows. Jego członkowie, David Jones (śpiewający tenorem), Larry Banks (bas. Co ciekawe, jego nazwisko nie jest wymieniane w podpisie utworu) i Theodore Williams (baryton) napisali tą kompozycję w roku 1951 odbywając służbę wojskową w Korei. Cztery lata później, w lipcu 1955 roku, wytwórnia Derby Records, z którą związana była grupa, zrealizowała „Solider Boy” na singlu. Nagranie błyskawicznie weszło na listę przebojów R’n’B tygodnika Billboard i… nie schodziło z niej przez kolejnych piętnaście tygodni. „Chociaż Four Fellows nadali byli popularni niczym nie dorównali już ‘Solider Boy’”, skwitował w swojej książce „The Roots Of Elvis”, David Neale. Na płycie wokalistom towarzyszyła orkiestra Abi Barker’a.
Fot. Nastrojowa ballada „Solider Boy” zrobiła duże wrażenie na Elvisie jeszcze
podczas służby wojskowej w Niemczech.
Wydaje się, że przebojowa płyta The Four Fellows zrobiła także duże wrażenie na Elvisie. Przebywając w Niemczech bardzo często sięgał po wspomnianą wyżej piosenkę podczas prywatnych jam sessions (warto przecież przypomnieć, że jedna z pierwszych wersji „Solider Boy” w wykonaniu Elvisa została zarejestrowana na domowym magnetofonie w okolicach kwietnia 1959 roku w jego domu przy Goethestrasse 14 w Bad Nauheim. Można jej dzisiaj posłuchać m.in. na oficjalnie zrealizowanym zestawie „A Golden Celebration”) a z czasem zaczął prowadzić poważne rozmowy ze swoim wydawcą, Freddiem Bienstockiem, odnośnie nagrania jej w studiu. Słysząc to pracownik Hill & Range niemal natychmiast rozpoczął negocjacje z wydawcami kwartetu The Four Fellows, ostatecznie uzyskując zgodę na zarejestrowanie ich ballady podczas najbliższej sesji.
Opracowana na potrzeby nowego albumu Presley’a aranżacja popularnego przeboju odbiegała nieco od pierwowzoru. „W latach sześćdziesiątych Elvis rozwinął wyraźny styl w aranżowaniu swoich ballad, szczególnie w tych zrobionych w Nashville”, wyjaśniał Charles K.Wolfe w broszurze dołączonej do podwójnego albumu „Romantic” (Time Life). „Chet Atkins, gitarzysta, który przejął po Stevie Sholes’ie większość nagrań Elvisa wymyślił ‘Brzmienie Nashville’ – styl w którym fortepian, gitara i grupy wokalne zastępowały bardziej tradycyjne skrzypce i elektryczną gitarę stalową. Atkins szybko wziął się do pracy i zaczął wprowadzać to brzmienie do romantycznych kawałków Elvisa ”. Jedną z pierwszych piosenek w repertuarze Presley’a opracowanych w ten sposób był właśnie „Solider Boy”.
Nagranie w zasadzie przebiegało bez najmniejszych problemów, choć na pierwszym etapie prac nad utworem Chet Atkins kilkukrotnie musiał zwracać Elvisowi uwagę by nie akcentował zbyt mocno pierwszej litery w słowie „Boy”. W trakcie realizacji sentymentalnego „Solider Boy” Elvis czasami żartował też w języku niemieckim (co było jeszcze wyraźnym wpływem zakończonej przed kilkoma tygodniami służby wojskowej).
Ostatecznie, drugą tego wieczora piosenkę zarejestrowano po czternastu podejściach. Finałowa próba, jak pisze Ernst Jorgensen, „tylko potwierdziła jak głęboko złagodniał styl śpiewania gwiazdy (Elvisa, przyp.autor) w ciągu dwóch lat nieobecności”.
Krótko po zakończeniu prac nad opisywaną powyżej balladą (dobrą ale wciąż zbyt słabą na tak ważny i przełomowy singiel), około północy, zarządzono półgodzinną przerwę.
Kilka minut po jej zakończeniu (dokumenty mówią o godzinie pół do pierwszej w nocy), siedmioosobowy zespół muzyków (w tym Elvis) wrócił do pracy nad kolejnym utworem. Opisując następną nagraną tej nocy piosenkę w broszurze dołączonej do trzypłytowego zestawu „Elvis. Artist Of The Century” Collin Escott pisał: „jego (Elvisa, przyp.autor) kariera po opuszczeniu Armii rozpoczęła się wraz z singlem nagranym z taką łatwością jak w 1957 roku” i dalej, „Leslie MacFarland (znany głównie z tekstu do ‘Teenager’s Mother Are You Right?’ Billa Halley’a) oraz Aaron Schroeder napisali piosenkę, która mogłaby być konkurencją dla ‘All Shook Up’”.
Fot. Elvis osobiście wybrał piosenkę „Stuck
On You” na stronę A swojego pierwszego po
wyjściu do cywila singla…
Mowa o… „Stuck On You”. Ogólny zachwyt nad tą kompozycją „psują” (w cudzysłowie) jednak wspomnienia instrumentalistów i wokalistów biorących udział w sesji. Zapytany o nią w jednym z wywiadów Gordon Stocker (The Jordanaires) odpowiedział, że Elvisowi „nie zależało na niej” i dlatego po zaledwie trzech próbach (ostatnią wybrano na tzw. wersję master) rozpoczął prace nad kolejnym nagraniem. Jeszcze dalej posunął się w swojej wypowiedzi D.J.Fontana, który zagadnięty przez Arjana Deelena o krążące wśród fanów plotki na temat tego, że Presley wręcz „nienawidził” wspomnianego utworu odparł: „nie dziwię się!”. W świetle przytoczonych wypowiedzi tym bardziej musi dziwić fakt, że to właśnie Elvis wybrał „Stuck On You” na pierwszą stronę swojego przełomowego, pierwszego w nowej muzycznej rzeczywistości, singla…
„Poszliśmy dalej i zrobiliśmy kolejną piosenkę, ‘Fame And Fortune’, w której kilkukrotnie pojawiły się trzaski w mikrofonie”, relacjonował kolejne minuty sesji Bill Porter. Kompozytorami drugiej nagranej tej nocy ballady byli piszący od kilku lat dla Presley’a Fred Wise i Ben Weisman. Ten ostatni doskonale zapamiętał okoliczności jej powstania. „Moje następne spotkanie z Elvisem miało miejsce w Filadelfii, podczas jego ostatniego przed wstąpieniem do wojska koncertu”, wspominał autor. „Za kulisami, skąd policja eskortowała go do jego samochodu. Przed wyjazdem powiedział do mnie: ‘trzymaj się i pisz dalej te przeboje’. Podkreślając swoją wypowiedź uśmiechnął się w ten zaraźliwy sposób. Nie było go kilka lat ale ja przez cały ten czas pisałem z myślą o nim – czekając na jego zwolnienie. Kiedy Elvis wrócił ze służby zdecydował się nagrać dwie z moich piosenek. Jedną z nich była ‘Fame And Fortune’, która znalazła się na jego pierwszym po wyjściu z wojska singlu”.
Zanim jednak nastrojowa ballada trafiła na stronę B wspomnianej płyty w studiu trzeba było urządzić swoisty maraton. Nagranie jej odpowiedniej wersji wymagało aż piętnastu podejść (!). W znacznej mierze przyczyniły się do tego problemy techniczne, o których bardzo szczegółowo opowiedział Bill Porter na łamach książki „Elvis Is Back!” zrealizowanej przez fanklub Elvis Unlimited… „Ciągle wciskałem przycisk do rozmów i mówiłem ‘Elvis, teraz cofnij się proszę od mikrofonu’. I tak po czterech pięciu razach stał się spięty i zaczął przeklinać”.
Sytuacja w studiu stawała się bardzo napięta. „Pomyślałem, że może nie robić tego ponownie ponieważ (Elvis, przyp.autor) tracił zimną krew”, relacjonował Bill Porter. „Wiesz, wtedy nie mieliśmy na konsoli różnych filtrów. Wszystko było takie jakie było naprawdę. Do obowiązków inżynierów dźwięku należało wypatrzenie skazy w nagraniu i poinformowanie o tym fakcie producenta. ‘Hej, coś jest nie tak z tym nagraniem, nie możesz tego tak wypuścić’, mówiłeś”.
Fot. W trakcie nagrywania „Fame And Fortune” pojawiły
się problemy z mikrofonem…
Dźwiękowiec wyjaśnił także, że dodatkowy problem z ówczesnymi rejestratorami dźwięku polegał na tym, że nie wyłapywały one niskich częstotliwości. Przez to też część wykonywanych przez wokalistów tekstów zwyczajnie … ginęła w nagraniu. I dokładnie to samo przydarzyło się tego marcowego wieczora podczas prac nad kompozycją Wise’a i Weismana. „Cóż, w chwili gdy usłyszałem, że dwa mikrofony trzeszczą zacząłem się pocić”, opowiadał Porter. „Czy są aż tak złe? Co mam robić? Mam to (nagranie) zatrzymać? Siedziałem tam i rozważałem plusy i minusy”. Ostatecznie jednak cytowany inżynier dźwięku zdecydował się podmienić feralny mikrofon (był tak zepsuty, że do słyszalny był jedynie wers „…ame and Fortune” zamiast tytułowego „Fame and Fortune”).
Świeżo zarejestrowaną balladę kilka minut później trzymał już w rękach przedstawiciel RCA (pomimo sprzeciwu producentów i inżynierów dźwięku) a zespół kontynuował nagrania. „Elvis był jak maszyna produkująca jedną świetną piosenkę po drugiej”, pisali autorzy książki „Elvis Is Back!”. Około godziny czwartej nad ranem przystąpiono do pracy nad przedostatnią tego dnia kompozycją. „A Mess Of Blues” został napisany przez Doca Pomusa i Morta Shumana (w tym czasie autorzy mieli już na koncie m.in. wielki przebój „Save The Last Dance For Me” w wykonaniu grupy The Drifters). Był to pierwszy utwór tego teamu nagrany przez Presley’a ale… nie pierwszy jaki mu przedstawiono! Pomus i Shuman oficjalnie zaczęli komponować dla słynnego króla rock’n’rolla w roku 1960 ale swoją pierwszą piosenkę przedstawili mu już pod koniec lat pięćdziesiątych. Była to ballada „Turn Me Loose”, którą w marcu 1959 roku piosenkarz Fabian Forte wywindował na dziewiątą pozycję Gorącej Setki Billboardu (Billboard Hot 100) zmieniając w niej słowa i częściowo aranżację.
„Przebojowe ‘A Mess Of Blues’ nagrane podczas pierwszej po wyjściu z wojska sesji było bliskie i drogie sercu Elvisa”, uważał Colin Escott na kartach broszurki dołączonej do boxu „Artist Of The Century”. „Wesoły falset pojawiający się pod koniec ‘A Mess Of Blues’ wydaje się pokazywać ponowną radość Elvisa z robienia muzyki”. Bardzo podobnie o tym nagraniu wyraził się Piers Beagley w swojej recenzji reedycji LP „Elvis Is Back!” (FTD Label). W swoim artykule autor popularnego serwisu Elvis Information Network zanotował: „prawdziwy klejnot podkreślający prawdziwą przyjemność Elvisa z tworzenia muzyki”.
Opisywaną przez biografów „radość tworzenia” słychać na zachowanych archiwalnych nagraniach z sesji (wydanych m.in. na podwójnych CD „Elvis Is Back!” z katalogu FTD). Wsłuchując się uważnie w pierwszą próbę możemy usłyszeć m.in. jak Elvis pstryka palcami w rytm bluesowej melodii a na koniec w pełni usatysfakcjonowany stwierdza „o tak” („yeah”). Druga z pięciu prób kończy się natomiast po zaledwie kilkunastu pierwszych wersach. „Poczekaj. Cholera!”, przerywa w pewnym momencie Presley i wyjaśnia: „dałem się ponieść i zapomniałem co mam robić”.
Fot. Kilka godzin po zakończeniu sesji w Nashville Elvis siedział
już w pociągu jadącym wprost do Miami gdzie czekało na niego
nagranie programu telewizyjnego z Frankiem Sinatrą…
Chwilę później zespół pracował już nad kolejnym, trzecim i zupełnie innym od poprzednich podejściem. Tym razem kompozycję Pomusa i Shumana zdecydowano się wypróbować z zdecydowanie wolniejszej aranżacji. Piers Beagley w swojej recenzji określił to podejście jako „bardzo sympatyczne” jednak muzycy byli chyba odmiennego zdania ponieważ następna, czwarta i piąta próba zagrana była już w normalnym tempie. Ostatecznie za najlepszą uznano próbę piątą. Po jej nagraniu rozpoczęto prace nad szóstą i ostatnią piosenką tego wieczora – „It Feels So Right”.
Jej autorami byli Fred Wise i Ben Weisman (w pewnym okresie kariery Elvisa duet ten porównywano nawet pod względem ilości dostarczonych przebojów do słynnego teamu Leiber/Stoller). W jednym z wywiadów Ben Weisman wspominał, że do jego najczęstszych spotkań z Elvisem dochodziło właśnie w studiu nagraniowym. „W przypadku gdyby coś poszło nie tak, wiesz nie zawsze wszystko szło w dobrze, mogłem przyjść i pomóc”, wyjaśniał kompozytor. „Dema były w studiu. Słuchali ich i rzeczywiście starali się je naśladować. Sprawdzałem więc by były naprawdę dobrze zrobione”.
Podobnie jak „A Mess Of Blues”, „It Feels So Right” nagrano po zaledwie pięciu podejściach. Dokumentacja opisywanej tutaj marcowej sesji doskonale obrazuje proces powstawania utworu, który zaledwie pięć lat później wszedł w skład… ścieżki dźwiękowej filmu z udziałem Presley’a (ale o tym później). Z zapisków i zachowanych materiałów audio wynika, że pierwsze trzy próby były kompletne (na krótko przed rozpoczęciem drugiego podejścia Elvis ustalał jeszcze m.in. tonację z pianistą Floydem Cramerem – „druga zwrotka jest w B-dur, prawda?” a w trzecim pomylił słowa co sam z resztą dosadnie skomentował – „spieprzyłem to”). Po nieudanym czwartym podejściu piosenkę zagrano raz jeszcze. Tym razem na tyle dobrze, że kilka tygodni później ta właśnie wersja weszła w skład pierwszego po wyjściu Elvisa do cywila longplaya.
Nagrania dobiegły końca około godziny siódmej nad ranem. Kilka godzin później Elvis był już w drodze do Miami gdzie miał wystąpić w programie telewizyjnym Franka Sinatry i… zaprezentować swoje pierwsze po zakończeniu służby wojskowej przeboje.
Pierwsze rozmowy dotyczące występu Elvisa Presley’a w telewizyjnym show Franka Sinatry rozpoczęły się jeszcze w roku 1959 a więc w chwili gdy słynny król rock’n’rolla odbywał służbę wojskową za oceanem. Pułkownik Parker, menedżer Presley’a, za udział swojego podopiecznego w nadawanym od 1957 roku show „Timex Special” zażądał niebotycznej jak na ówczesne czasy sumy stu dwudziestu pięciu tysięcy dolarów. Żadna z gwiazd piosenki tamtej ery nigdy nie otrzymała takiej gaży za jeden udział w programie telewizyjnym (szczególnie, że scenariusz programu zakładał, że Elvis będzie przebywał na scenie od sześciu do ośmiu minut!)!
Fot. Pojawienie się Nancy Sinatry w Fort Dix miało być częścią promocji
nowego programu „Timex Special”.
Nic więc dziwnego, że warunki postawione przez Thomasa A. Parkera początkowo budziły dużą niechęć u gospodarza programu. Szczególnie, że zaledwie dwa lata wcześniej, w roku 1957, na łamach francuskiego pisma Western World, Sinatra poparł ogólnokrajową nagonkę na rock’n’rolla twierdząc, że „w większości jest on śpiewany, grany i pisany przez kretyńskich matołów”. Dlaczego więc słynny aktor i piosenkarz zmienił zdanie i zdecydował się zaprosić do udziału w swoim show ikonę tego gatunku? Według źródeł do których udało mi się dotrzeć powód był czysto marketingowy… Zatytułowany pierwotnie program „Frank Sinatra’s Welcome Home Party for Elvis Presley” miał być czwartym i ostatnim widowiskiem sponsorowanym przez producenta zegarków, firmę Timex. Trzy poprzednie programy cieszyły się umiarkowanym powodzeniem a zdania recenzentów na ich temat były podzielone. Sinatra zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że zapraszając do siebie nieobecnego od kilkunastu miesięcy na rynku Presley’a wzbudzi olbrzymie zainteresowanie i przyciągnie przed telewizory tysiące osób. Ale… jak wynika z różnych książek i artykułów, interes w całym przedsięwzięciu miał nie tylko Ol’ Blue Eyes (takim tytułem określano Franka Sinatrę). Na udziale w „Timex Special” zależało także Pułkownikowi Parkerowi, który upatrywał w nim szansy na przypomnienie Elvisa a także przedstawienie go szerszej – szczególnie starszej części – widowni (i próbę zmiany jego wizerunku w jej oczach).
15 lipca 1959 roku po raz pierwszy poinformowano opinię publiczną, że po zakończeniu służby wojskowej Elvis Presley wystąpi u boku Franka Sinatry w finałowym odcinku programu „Timex Special”.
Promocja programu ruszyła nim jeszcze Elvis zdążył postawić nogę w Studio B w Nashville i nagrać w nim jakąkolwiek nową piosenkę. 3 marca 1960 roku na konferencji prasowej zorganizowanej w bazie wojskowej w Fort Dix na chwilę po powrocie Elvisa z Europy pojawiła się córka Sinatry, Nancy i w imieniu swojego ojca wręczyła wokaliście upominek – koszule do fraków. Kilka dni po tym wydarzeniu zdjęcia tej pary obiegły całe Stany Zjednoczone (prasa brukowa dopatrywała się pomiędzy nimi nawet romansu). W podpisie pod fotografią Presley’a i Nancy Sinatry zamieszczoną w artykule zatytułowanym „Powitanie od dziewczyny konkurencji” (opublikowaną na łamach The New York Times) znalazł się taki komentarz: „Sierżant Elvis Presley pozuje z córką Franka Sinatry, (19 lat), Nancy, która przywitała go w Fort Dix, NJ na krótko po powrocie z Niemiec. (Nancy, przyp.autor) właśnie ogłosiła swoje zaręczyny z innym rock’n’rollowcem, Tommym Sands’em. Presley weźmie udział w swoim pierwszym programie telewizyjnym w show Sinatry 12 maja. Podczas konferencji prasowej powiedział, że będzie kontynuował swój styl śpiewania i ubierania się ale nie będzie ponownie zapuszczał tych długich bokobrodów”.
Odwołując się do ostatnich słów cytowanego wyżej komentarza warto przypomnieć, że w trakcie rozmowy z dziennikarzami Elvis powiedział coś jeszcze… Zapytany o swoich aktualnych ulubionych wykonawców wskazał na… Franka Sinatrę, Deana Martina Patti Page i Kitty Kallen.
O zamiarze wspólnego występu z Frankiem Sinatrą Elvis natomiast informował media już od początku miesiąca. W udzielonym 1 marca 1960 roku wywiadzie dla Armed Forces Radio i Television Services Network mówił: „pierwszą rzeczą jaką planuję to wrócić do domu. Następnie będę miał występ w programie Franka Sinatry…”. Z kolei niespełna tydzień później, 7 marca, podczas konferencji prasowej zorganizowanej na tyłach Graceland odpowiadając na pytanie dotyczące jego planów na najbliższe miesiące wyznał, że „na początek muszę nagrać kilka piosenek a później wystąpię w programie telewizyjnym razem z Frankiem Sinatrą”. Podczas tego samego spotkania z dziennikarzami piosenkarz zdementował także krążące od kilku dni plotki dotyczące jego rzekomego romansu z Nancy Sinatrą. „Ach nie Sir… Niestety nie”, zaprzeczał wyraźnie rozbawiony pytaniem Presley. „Spotkaliśmy się w Fort Dix… Przekazała mi prezent od Franka… nasze spotkanie trwało krótką chwilę. Jak mi wiadomo ona jest zaręczona z Tommym Sands’em i nie myślę by on na to pozwolił”.
Fot. Krótko po przybyciu do Miami ruszyły próby do programu „Welcome Home Elvis”.
Pod koniec marca informacja o nowym programie Sinatry była już jednym z najbardziej gorących tematów w całych Stanach Zjednoczonych. Nocą, 21 marca, po skończonych nagraniach w Nashville Elvis wyruszył w drogę do Miami Beach gdzie miał zostać nakręcony ten historyczny dzisiaj show. Na nagranie pojechał pociągiem (w specjalnie wynajętym wagonie). W podróży towarzyszyli mu m.in. Lamar Fike, Joe Esposito, Gene Smith (kuzyn Elvisa), muzycy, D.J.Fontana i Scotty Moore oraz menedżer, Pułkownik Tom Parker. Zarówno Jerry Hopkins jak i Peter Gurlanick w swoich książkach zwrócili uwagę na nieprzebrane tłumy fanów ustawione wzdłuż całej trasy. „W każdym miasteczku po drodze ludzie stali wzdłuż torów”, wspominał Scotty Moore. „Dwadzieścia cztery godziny na dobę. Przez całą podróż. Fotografowie… Kamerzyści… Małolaty. Nie wiem skąd się brali”. Muzyk porównał wręcz cały przejazd i towarzyszącą mu atmosferę do transportu trumny z ciałem prezydenta Abrahama Lincolna z kwietnia 1865 roku (trumnę z doczesnymi szczątkami prezydenta przewieziono pociągiem do Springfield, MO. Tylko podczas odjazdu z Edwin M.Station głowę państwa żegnało ponad dziesięć tysięcy osób. Kolejne dziesiątki tysięcy osób czekały na trasie przejazdu pociągu i w miastach, w których pociąg się zatrzymywał. Stąd to dosyć odważne porównanie).
By sprostać oczekiwaniom wielbicieli Elvis co jakiś czas pojawiał się na tylnej, otwartej części pociągu i zupełnie „jakby ubiegał się o urząd prezydenta machał do tłumów” i rozdawał autografy. W tych niecodziennych spotkaniach z fanami towarzyszył mu Pułkownik Parker.
Podróż do Miami Beach była jednak nie tylko okazją do kontaktu z wielbicielami (a tym samym uświadomienia sobie faktu, że dwuletnia nieobecność na rynku muzycznym w najmniejszy sposób nie wpłynęła na popularność Elvisa). Dała także wokaliście możliwość odnowienia bliskich relacji z muzykami, z którymi w latach pięćdziesiątych spędzał wiele czasu w trasie koncertowej. Ze wspomnień Scotty’ego Moora wynika jednak, że szalony tryb życia spowodował, że Presley zaczął upatrywać pomocy w lekach… Na łamach książki Petera Guralnicka „Last Train To Memphis” opowiadał: „w pewnej chwili zrobiło się późno. To było około drugiej – trzeciej w nocy. Podał D.J.owi i mnie kilka małych białych tabletek i powiedział: weź, to nie pozwoli Wam zasnąć. Używaliśmy tego w wojsku prowadząc czołgi”. To był pierwszy raz gdy Elvis zachował się w ten sposób.
Cała podróż upłynęła pod znakiem zabawy, żartów, gry w karty i rozmów.
Następnego dnia, 22 marca, Elvis i towarzysząca mu grupa przyjaciół zameldowali się w Miami’s Fontainebleau Hotel.
Kilka godzin później, w czwartek, 23 marca 1960 roku na terenie hotelu rozpoczęto przygotowania do programu. W książce „Elvis. Król Rock’n’Rolla” Jerry Hopkins zauważył, że w trakcie trwających równo tydzień prób Elvis wykazywał „sporą nerwowość i charakterystyczną dla niego układność: gospodarza programu nazywał ‘Panem Sinatrą’”. Producenci widowiska zażądali także by podczas wykonywania swoich utworów Presley stał nieruchomo a przed kamerami wystąpił ubrany w elegancki smoking.
Wideo: W programie Franka Sinatry Elvis Presley wykonał m.in przeboje ze swojego nowego singla oraz słynny duet z gospodarzem widowiska – „Love Me Tender/Witchcraft”. Kliknij na zdjęcie i zobacz fragmenty tego historycznego występu.
Wraz z Elvisem i jego zespołem do Miami ściągnęły także tysiące jego wielbicieli. Fani przybywali z całych Stanów Zjednoczonych już na kilka dni przed pojawieniem się ich idola w hotelu. „W tradycyjnym kurorcie dla najbogatszych zalegali ulice, place i skwery”, relacjonował na kartach książki „ELVIS” Leszek C.Strzeszewski. Znaczna ich część („tysiące”, jak określił ich Strzeszewski), szczególnie ta której nie udało się kupić biletów na nagranie programu, zgotowała Elvisowi już gorące powitanie na dworcu kolejowym. Kolejna grupa podjęła próbę wtargnięcia do hotelu co skończyło się starciami z policją i ochroną hotelu. „Skorzystała z tego ekipa telewizyjna, która nakręciła finał jeszcze przed rozpoczęciem nagrywania programu”, pisał autor najważniejszej polskiej biografii Elvisa. Ci którym udało się przedostać na teren budynku czekali na Elvisa wszędzie gdzie tylko było to możliwe – w korytarzach, przy windzie a nawet… w przejściach przeciwpożarowych. „Hotel Fontainebleu na Collins Avenue jest najbardziej komfortowym hotelem w ekskluzywnym Miami Beach. W marcu 1960 roku jego elegancka klientela widziała w nim wstrząsające sceny”, słusznie zauważył Leszek C. Strzeszewski.
Nagranie czwartego „Timex Special” rozpoczęło się 26 marca 1960 roku punktualnie o godzinie 18:15. Do wielkiej sali balowej ozdobionej dużych rozmiarów banerem z napisem „Welcome Home Elvis” wpuszczono siedmiuset fanów obu wokalistów. Niestety, pomimo szeroko zakrojonej kampanii reklamowej i zabiegom Pułkownika Parkera, większą część widowni stanowili wielbiciele Sinatry w średnim wieku (fani Presley’a stanowili „mniej niż połowę” sali).
Show rozpoczął się od wspólnego wykonania piosenki „It’s Nice To Go Trav’ling”, w trakcie której przedstawiono wszystkich zaproszonych gości. Elvis pojawił się na scenie, ubrany w galowy mundur, po około trzech minutach by w towarzystwie Franka Sinatry, Sammy’ego Davisa Jr., Joey’go Bishopa, Nancy Sinatry i Petera Lawforda odśpiewać krótki fragment wspomnianego wyżej przeboju. „Po dwóch latach nieobecności z początku czułem się trochę obco, ale po odśpiewaniu pierwszej piosenki i po gorącym przyjęciu mnie przez publiczność trema zniknęła bez śladu”, wspominał swój pierwszy od 1957 roku telewizyjny występ Elvis Presley.
Przez kolejnych kilkadziesiąt minut widowisko toczyło się utartym torem. Wokaliści żartowali z widownią, śpiewali i tańczyli. Gdy jednak w czterdziestej minucie koncertu prowadzący show Frank Sinatra zapytał „co byście powiedzieli gdym zaśpiewał jeszcze jedną piosenkę?” publiczność zareagowała niezadowoleniem. Chcieli Elvisa! I wtedy właśnie na estradzie po raz kolejny pojawił się Presley. „Na sali zapanował niesamowity zgiełk. To młoda część publiczności nie taiła swojego zadowolenia”, relacjonował Leszek C.Strzeszewski. Swój występ piosenkarz rozpoczął od wykonania nastrojowej ballady „Fame And Fortune”. W jej wykonaniu towarzyszył mu zespół w składzie Scotty Moore i D.J.Fontana wspierani przez kwartet The Jordanaires oraz grupę miejscowych muzyków. Następnie, bez jakiejkolwiek zapowiedzi i dialogu z widownią, Elvis przeszedł do „Stuck On You”. Żywiołowe wykonanie (choć już nie tak „wulgarne i dwuznaczne” jak w 1956 roku) z pewnością odbiegało od oczekiwań producentów programu. Widownia za to zareagowała „ogłuszającym aplauzem”.
Po zaśpiewaniu przebojów ze swojego najnowszego singla Elvis pozostał jeszcze kilka minut na scenie. Dołączył do niego gospodarz programu oraz Joey Bishop. Po krótkiej rozmowie Presley i Sinatra wykonali zaaranżowany specjalnie na ten wieczór duet. „Przy akompaniamencie orkiestry pod batutą Nelsona Riddle’a” legendarny Ol’ Blue Eye zaśpiewał „Love Me Tender” na co Presley odpowiedział mu jego hitem z 1957 roku – „Witchcraft”. Chwilę później „głośne okrzyki zadowolenia i huraganowe oklaski pożegnały schodzącego ze sceny Presley’a”.
W udzielonym rok później wywiadzie prasowym Elvis wspominając udział w programie Franka Sinatry wyznał: „byłem przerażony. Śmiertelnie wystraszony. Każdy mój ruch wynikał z mojego strachu”.
Trzy dni po skończonych zdjęciach do telewizyjnego show stacji ABC, 29 marca 1960 roku, Elvis wrócił autobusem do Memphis, TN. W domu spędził niespełna trzy dni. 3 kwietnia bowiem piosenkarz był już ponownie w drodze. Tym razem do Nashville, na zakontraktowaną wcześniej sesję nagraniową.
Fot. Kwietniową sesję nagraniową Elvis rozpoczął
od nagrania wielkiego przeboju R’nB z drugiej połowy
lat pięćdziesiątych – „Fever”.
Prace nad kolejnymi, nowymi piosenkami rozpoczęły się około godziny pół do ósmej wieczorem. Do udziału w nagraniach ponownie zaangażowano gitarzystów Scotty’ego Moora i Hanka Garlanda (wspomaganych w wybranych utworach przez Elvisa), basistę Boba Moora, klawiszowca Floyda Cramera oraz perkusistów D.J.Fontanę i Buddy Hermana. Jedynym nowym członkiem zespołu był Homer ‘Boots’ Randolph – saksofonista związany z tzw. Drużyną A z Nashville. Swoją przygodę z muzyką rozpoczął na krótko po zakończeniu II Wojny Światowej wstępując w szeregi Orkiestry Armii Stanów Zjednoczonych (grał w niej nie tylko na saksofonie ale także na wibrafonie i puzonie). Instrumentalistów jak zawsze wspomagał wokalnie kwartet gospel The Jordanaires w składzie Gordon Stocker, Neal Matthews, Hoyt Hawkins i Ray Walker.
Nadzór nad przebiegiem sesji raz jeszcze sprawowali producenci Steve Sholes i Chet Atkins oraz inżynier dźwięku Bill Porter.
„Elvis rozpoczął tą sesję od ‘Fever’, jeszcze jednej piosenki Otisa Blackwella, jeszcze jednej napisanej pod pseudonimem”, czytamy w relacji opublikowanej na kartach książki „Elvis Is Back!” wydanej przez fanklub Elvis Unlimited. Autor skomponował ten utwór (we współpracy z Eddiem Cooleyem) w połowie lat pięćdziesiątych pod nazwiskiem swojego ojczyma – Johna Davenporta – dla czarnoskórego rythm’n’bluesowego wokalisty Little Willie Johna (a właściwie Williama Edwarda Johna bo tak brzmiało jego prawdziwe nazwisko). Do podjęcia takiej decyzji zmusiły go wcześniej zawarte kontrakty. Blackwell i Willie John pracowali dla dwóch konkurencyjnych wytwórni.
Pierwsza znana wersja opisywanego powyżej przeboju ukazała się w roku 1956. Zarejestrował ją wspomniany wcześniej Little Willie John (choć jak mówią źródła zrobił to niechętnie ponieważ „nie lubił pstrykania na palcach”). Jego wykonanie uplasowało się na dwudziestej czwartej pozycji zestawienia najlepszych nagrań popowych według Tygodnika Billboard a płyta z tym nagraniem rozeszła się w nakładzie miliona egzemplarzy (za co piosenkarz otrzymał złotą płytę). Do dzisiaj z resztą „Fever” uznawane jest za jeden z największych hitów Willego Johna obok takich utworów jak „All Around The World” czy „Need Your Love So Bad”.
Zdaniem Davida Neala, autora książki „The Roots Of Elvis”, Presley „niemal na pewno znał wersję Little Willie Johna (jego wiedza na temat czarnej muzyki była bardzo szeroka) niemniej swoje własne wykonanie wyraźnie oparł na wersji Peggy Lee”. Wymieniona przez autora amerykańska piosenkarka jazzowa swoje pierwsze sukcesy zaczęła odnosić jeszcze na początku lat czterdziestych. Popularność przyniosły jej takie przeboje jak „Somebody Else Is Taking My Place” (1942) czy „Why Don’t You Do Right” (1943). Jednak najważniejszym utworem w całej jej dyskografii okazał się właśnie… „Fever” nagrany dla wytwórni Decca w roku 1958. Wokalistka zmieniła w nim nie tylko aranżację „kładąc nacisk na linię basu” ale także dodała swoje własne słowa – „Romeo Loved Juliet” i „Captain Smith And Pocahontas” (wykorzystane także później przez Presley’a). Jej wykonanie uplasowało się w czołówce prestiżowych list przebojów.
Opisując kwietniową sesję nagraniową w książce „Carelles Love” Peter Guralnick stwierdził, że „wersja Elvisa znajduje się gdzieś pomiędzy tymi dwoma (wyżej wspomnianymi wersjami, przyp.autor), z ciepłem i nutą intymności wynikającą nie tylko z erotycznej wymowy piosenki ale także nowej wokalnej pewności siebie i nowej wokalnej kontroli”.
O muzyczne podobieństwo do przeboju Peggy Lee zadbało dwóch instrumentalistów – grający na basie Bob Moore oraz Buddy Harman wybijający rytm na kongach (rodzaju wysokiego, podłużnego kubańskiego bębna). Piosenkę nagrano już po czterech podejściach. „Elvis rozpoczął tą sesję bardzo ambitnie”, stwierdziła Megan Murphy autorka publikacji „Elvis Is Back!” zrealizowanej przez fanklub Elvis Unlimited.
Fot. „Like Baby” zostało nagrane na wyraźną prośbę samego
Elvisa.
Czytając wywiady ze współpracownikami Presley’a, a w szczególności członkami jego zespołu, można spotkać się z opinią, że sesje nagraniowe, podobnie z resztą jak koncerty były zaskakujące i czasami nieprzewidywalne. Dlaczego? Otóż, jak wspominał w dołączonej do zestawu „Artist Of The Century” broszurze Collin Escott „od czasu do czasu, Elvis przynosił na sesję jakąś płytę i mówił, że chce coś z niej nagrać”. Według jego słów dokładnie w ten właśnie sposób na kwietniową sesję trafiło kolejne zarejestrowane tego wieczora nagranie. „Były co najmniej dwie wersje ‘Like A Baby’, jedna Toniego Ardena a druga Vikki Nelsona, które Elvis przyniósł na sesję”, twierdził biograf artysty. Kompozytorem tego rythm’n’bluesowego przeboju był Jesse Stone – autor takich hitów jak „Shake Rattle And Roll” i „Money Honey” (oba nagrane przez Presley’a w 1956 roku). Przybliżając na kartach bookletu uzupełniającego dwupłytowy zestaw „Elvis Presley Collection. Rythm’n’Blues” sylwetkę tego wybitnego autora Charles K.Wolfe pisał: „były także inne gwiazdy R’n’B z których twórczości Elvis wielokrotnie korzystał. Jedną z nich był Jesse Stone, były lider zespołu i kompozytor, którego kariera nagraniowa rozpoczęła się w roku 1927. W latach pięćdziesiątych był głównym aranżerem w Atlantic Records”.
„To była żywiołowa piosenka”, uważał Collin Escott, „ale zarówno Elvis jak i studyjni muzycy z Nashville udowodnili, że są w stanie poradzić sobie z jej emocjonalną karuzelą”. Nad jej wersją master pracowano przez kilkanaście długich minut pozostawiając na taśmie ponad sześć różniących się od siebie prób. W pierwszej z nich wyraźnie można usłyszeć Elvisa sięgającego po gitarę akustyczną i próbującego zagrać na niej charakterystyczny bluesowy wstęp. Niestety, gdy nagranie rozsypuje się po kilku pierwszych taktach z powodu niewłaściwej tonacji (Elvis wszedł zbyt wysoko swoim wokalem w utwór) piosenkarz odkłada instrument twierdząc: „nie mogę myśleć o dwóch rzeczach jednocześnie”. W kolejnych podejściach (z wyjątkiem drugiego, w którym na chwilę wrócił jeszcze do gitary) Elvis skupił się wyłącznie na śpiewaniu, „a saksofonista Boots Randolph podkreślił jego wokal tworząc niemal groźny efekt”…
Patrząc dzisiaj, z perspektywy czasu, na opisywaną w tym tekście sesję nagraniową możemy odnieść słuszne wrażenie, że wypełniały ją utwory, które z czasem stały się nie tylko absolutnymi klasykami samego Elvisa Presley’a ale także piosenkami – symbolami w całej historii muzyki rozrywkowej. Do tych nagrań bez wątpienia zaliczał się otwierający wieczór „Fever” oraz zarejestrowana chwilę po kompozycji Jessego Stone’a, „It’s Now Or Never”.
Fot. Część piosenek, które złożyły się na LP „Elvis Is Back!”
Presley wybrał jeszcze podczas pobytu w Niemczech.
Ballada była niczym innym jak nową wersją XIX wiecznej (1899) włoskiej pieśni „O Sole Mio” skomponowanej przez Eduarda di Capua (we współpracy z poetą Giovanni Capurro) podczas jego podróży na Ukrainę. Pierwsze nagranie „O Sole Mio” datowane jest na rok 1901 a za pierwszego wykonawcę tego ponadczasowego utworu uznaje się włoskiego tenora Francesco Daddi.
Zdaniem Davida Neale, Elvis natomiast “lubił numer ‘There’s No Tomorrow’ Tony’ego Martina z 1949”. Pod względem muzycznym kompozycja ta została w całości oparta na wspomnianym powyżej włoskim przeboju ale zawierała już angielski tekst, który napisali do niej Leon Carr, Leo Corday i All Hoffman. W trakcie służby wojskowej w Niemczech Presley chętnie wykonywał tą piosenkę podczas prywatnych jam session akompaniując sobie jedynie na pianinie. Jedno z tych niezwykłych wykonań zostało uwiecznione na taśmie a kilkadziesiąt lat później zrealizowane przez wytwórnię RCA/BMG na czteropłytowym boxie „Platinum: A Life In Music” (i wielu innych późniejszych wydaniach). „Co Elvis myślał o muzyce podczas wieczorów spędzonych na Goethestrasse w Bad Nauheim w Niemczech?”, zastanawiał się Collin Escott w wymienionym wydawnictwie. „Oto kilka wskazówek. Wyraźnie pamiętał hit Tony’ego Martina z 1949 roku ‘There’s No Tomorrow’ i musiał powiedzieć swojemu wydawcy, Freddiemu Bienstockowi, że chce go nagrać”. Megan Murphy, autorka książki „Elvis Is Back!”, potwierdziła co prawda na kartach swojej publikacji słowa Escotta ale dodała także, że Presley’em kierowały inne, bardziej osobiste pobudki. „Elvis opowiedział Freddiemu o tym, że jego matka miała płytę 78 obrotów na minutę Carusa z ‘O Sole Mio’ a on chciałby mieć podczas pobytu w Niemczech taśmę ze swoim własnym nagraniem tego (utworu, przyp.autor)”.
Wtedy, na wyraźną prośbę samego Elvisa, pracownik Hill & Range poprosił Aarona Schroedera i Wally’ego Golda („duetu, który później produkował i zarządzał Gene Pitney’em”) o napisanie nowych słów. „Wynik zarówno zachwycił jak i rzucił wyzwanie Elvisowi”.
Nagranie tej, jak ją określił Piers Beagley, „wzruszającej ballady” wymagało nieco ponad czterech podejść. „Po raz pierwszy (Elvis, przyp.autor) sięgnął po brzmienie Maria Lanzy”, relacjonował Collin Escott, „ale po kilku próbach – zrobił z tego przebój”. Ostatecznie zdecydowano, że na płytę trafi mix dwóch prób – drugiej i zakończenia czwartej.
Fot. Oparta na włoskiej pieśni ballada
„It’s Now Or Never” pozwoliła zaspokoić
artystyczne ambicje Elvisa.
Kilku autorów poważnych opracowań poświęconych twórczości Elvisa zwróciło uwagę na fakt, że Presley był szczęśliwy z faktu, że jego menedżer pozwolił mu spełnić swoje artystyczne ambicje przy nagrywaniu nowej wersji „O Sole Mio” ale ci sami autorzy, a wśród nich m.in. Megan Murphy, twierdzą także, że piosenkarza bardzo mocno zdziwiła fala krytyki jaka przetoczyła się pod jego adresem w związku z wyborem tego nagrania na tak ważną sesję. Zdaniem autorki publikacji „Elvis Is Back!” w trakcie pracy nad nią artysta „czuł presję by zaprzestać nagrywania w godziwie krótkim czasie”.
Po zarejestrowaniu na taśmie ostatniego podejścia w studiu zarządzono czterdziesto-pięcio minutową przerwę na posiłek. Chwilę po jej zakończeniu zespół przystąpił do dalszej pracy nad nową płytą.
„Ze wszystkich utworów, które Elvis nagrał podczas niezwłocznie zorganizowanych tuż po opuszczeniu wojska sesji nagraniowych, ta jedna pozostawała w największej zgodzie z ówczesną muzyką”, pisał cytowany wielokrotnie w tym tekście Collin Escott o kolejnej zarejestrowanej tej nocy kompozycji. Jego zdaniem „The Girl Of My Best Friend” (bo o tym tytule mowa) „było pod każdym względem czystym wytworem swojej ery”. Jej autorami byli Beverly Ross, która miała już na swoim koncie m.in. wielki przebój „Lollipop” wylansowany przez żeńską grupę The Chordettes (wcześniej nagrany przez duet Ronald & Ruby) oraz Sam Bobrick – amerykański pisarz, dramaturg, scenarzysta telewizyjny (spod jego ręki wyszły m.in. takie seriale jak „The Flinstones” i „Get Smart”) oraz autor tekstów.
W porównaniu z poprzednim utworem, nagranie „The Girl Of My Best Friend” okazało się znacznie bardziej skomplikowane i czasochłonne. Piers Beagley w swojej recenzji reedycji LP „Elvis Is Back!” zrealizowanej w ramach katalogu FTD Label opisał ją jako „piosenkę, której tempo zmieniało się w trakcie sesji wielokrotnie z wolnego na szybkie i odwrotnie”. Potwierdzenie tej opinii bez trudu znaleźć można w zachowanych materiałach z tej nocy. Pomiędzy pierwszymi próbami a wersją finalną słychać wyraźną różnicę. „Zatrzymaj to, zatrzymaj”, słyszymy z ust Elvisa po kilkunastu pierwszych taktach drugiego – bardzo wolnego – podejścia. Chwilę później, około czwartej próby, aranżacja (w szczególności tempo) uległy zmianie. Zdaniem Cheta Atkinsa na lepsze („to jest lepsze tempo”, zwrócił się do członków zespołu). Niestety, zarówno to jak i kolejne podejście (w którym piosenkarz pstrykając na palcach starał się utrzymać właściwą prędkość utworu) zostały przerwane po niespełna pół minucie. „Przepraszam”, zwrócił się do muzyków Presley po kolejnej zakończonej fiaskiem próbie, „nie przyśpieszajcie tego skoro to idzie tak”. Zdaniem Stuarta Colmana, autora dwupłytowego „Elvis Is Back!” (Sony Legacy), „dziesięć podejść było koniecznych do osiągnięcia finałowej wersji master”.
Dla osób, które wcześniej nie zgłębiały historii poszczególnych utworów zarejestrowanych przez Presley’a dużym zaskoczeniem może wydać się informacja, że nagrany w kwietniu 1960 rockowy „Dirty, Dirty Feeling” został skomponowany już dwa lata wcześniej – na potrzeby filmu „King Creole”.
Fot. Widły, siano i…piękne dziewczyny w bikini. Tak. W takiej właśnie scenerii Elvis Presley wykonał utwór legendarnego teamu Leiber i Stoller w filmie „Tickle Me” z 1965 roku. A mogło być zupełnie inaczej…
„Drugim powodem dla którego wróciliśmy do Los Angeles był Elvis. Chciał byśmy (wraz z Mikem Stollerem, przyp.autor) napisali piosenki do jego nowego filmu ‘King Creole’”, wspominał w jednym z wywiadów Jerry Leiber. „Opierał się na powieści ‘Stone For Danny Fisher’ Harolda Robinsa a scenariusz w końcu opowiadał jakąś realną historię. Przedstawiliśmy do niego cztery piosenki – ‘King Creole’, ‘Trouble’, ‘Steadfast, Loyal And True’ i ‘Dirty, Dirty Feeling’. Elvis polubił wszystkie cztery (ostatecznie jednak ‘Dirty, Dirty Feeling’ zostało pominięte ale dwa lata później, kiedy Elvis wrócił z wojska wciąż pamiętał tą melodię i nagrał ją). Pracowaliśmy z Elvisem podobnie jak podczas sesji do filmu ‘Jailhouse Rock’. Panowały dobre stosunki i atmosfera relaksu”. Niestety, wspomnianą spokojną atmosferę już wtedy psuł konflikt na linii Leiber, Stoller – Pułkownik Parker. Powodem była odrzucona przez słynnych kompozytorów oferta współpracy z menedżerem Presley’a. „Pułkownik mógł czuć się urażony tym, że odrzuciliśmy jego ofertę menedżmentu”, uważał Jerry Leiber. „Ale Elvis był szczęśliwy. Ilekroć byliśmy obok wyglądał na szczęśliwego. Pułkownik nie miał powodów do narzekania”.
Powrót do niewykorzystanej filmowej piosenki okazał się bardzo trafną decyzją. Zdaniem wielu fanów Elvisa nagrana po czterech podejściach „Dirty, Dirty Feeling” (pierwsza próba nie zawierała jeszcze znanej z wersji finałowej gitarowej solówki) była „najlepszą rockową” kompozycją w jego repertuarze (choć wśród opublikowanych w serwisie ElvisNews opinii można znaleźć i te określające to nagranie mianem „płytkiego” i „najsłabszego filmowego odrzutu”). Na taśmach z sesji nie tylko wyraźnie słychać zaangażowanie Presley’a w omawiany utwór ale także świetną zabawę towarzyszących mu w studiu muzyków.
Collin Escott na łamach broszury dołączonej do jednego z wielu wznowień płyty „Is Back!” (1999) zauważył także jeszcze inną, bardzo istotną kwestię. Zdaniem słynnego biografa „różnice pomiędzy ‘The Girl Of My Best Friend’ a ‘Dirty, Dirty Feeling’ zilustrowały zmiany jakie zaszły w muzyce pop podczas nieobecności Elvisa. Istniała zupełnie nowa scena i Elvis musiał się z tym pogodzić”.
Ironią losu wydaje się fakt, że odrzucona z uznawanej powszechnie za najlepszą w całej filmografii Presley’a produkcji, piosenka „Dirty, Dirty Feeling” ostatecznie pięć lat po opisywanej w tym tekście kwietniowej sesji trafiła do ścieżki dźwiękowej jednego z najsłabszych obrazów z udziałem króla rock’n’rolla – komedii „Tickle Me”…
Opisując w artykule „Elvis: His Finest Hour” kolejny nagrany tej nocy utwór – balladę „The Thrill Of Your Love” Eigil Berg stwierdził, że „daje ona przedsmak tego czego możemy od klasycznych ballad lat sześćdziesiątych”. Jej autorem był wybitny gitarzysta (grał głównie na elektrycznej gitarze hawajskiej, tzw. steel guitar), basista i producent Stanley Kesler. Muzyk podobnie jak Elvis wychował się w Memphis. „Stan miał świetną przeszłość. Napisał dwa lub trzy hity Elvisa z okresu SUN („I’m Left, You’re Right, She’s Gone” i „I Forgot To Remember To Forget”, przyp.autor)”, zapamiętał przyjaciel Presley’a, George Klein. „Elvis wiedział, że jest dobrym pisarzem i chciał usłyszeć co napisał”, kontynuował Klein wspominając jednocześnie wizytę żony kompozytora w domu Elvisa w połowie lat pięćdziesiątych (spotkała się z nim wówczas by przedstawić mu demo innej ballady – „I’m Counting On You”).
Tym razem kompozycję Keslera na sesję dostarczyła nie jego małżonka lecz związany wcześniej z Samem Phillipsem i SUN Studio muzyk country i producent muzyczny, Jack Clement. To właśnie on, jak twierdzą biografowie, miał zainteresować Cheta Atkinsa z którym obecnie współpracował płytą demo kuzyna Jerry’ego Lee Lewisa – Carla McVoya.
Fot. Autor muzyki do przeboju „I Gotta Know” przez wiele lat
myślał, że to Elvis Presley nagrał pierwszą wersję jego piosenki…
Nagranie na przyniesionym do studia krążku zatytułowane było „A Woman’s Love (The Thrill Of Your Love)” i miało nie tylko inny tytuł ale także zupełnie inną aranżację (niestety, żadne źródła nie podają też dokładnej daty jego powstania). Nowego brzmienia nadał jej pracujący z Presley’em pianista Floyd Cramer. „Utalentowane ręce Floyda Cramera stworzyły kilka gospelowych akordów w ‘Thrill Of Your Love’”, pisał Stuart Colman. „Ta właśnie świętość pozwoliła Elvisowi odcisnąć swoją markę na czymś co było tylko czymś nieco lepszym od nie obrobionego dema jeszcze jednego mieszkańca Memphis, Carla McVoya”. Piosenkę zarejestrowano po zaledwie trzech krótkich próbach (po pierwszej z nich, przerwanej po zaledwie kilku uderzeniach w klawisze, inżynier dźwięku Bill Porter stwierdził w rozmowie z Floydem Cramerem, że utwór brzmi „trochę szorstko”. Odpowiednie poprawki instrumentalne naniesiono już w kolejnym podejściu…).
„Elvisowi podskoczyła adrenalina”, pisała Megan Murphy w książce „Elvis Is Back!” wprowadzając Czytelnika w historię kolejnego zarejestrowanego tej kwietniowej nocy utworu. Było nim „I Gotta Know” Paula Evansa i Matta Williamsa. „Elvis nagrał moją piosenkę ‘I Gotta Know’ napisaną wspólnie z Mattem Williamsem”, wspominał na swojej stronie internetowej Evans. „Zostaliśmy z Mattem wezwani do biura wydawcy, Hill & Range Songs (wydawnictwa z którym związany był Presley, przyp.autor). Matt jednak nie pojawił się”, ciągnął swoją historię amerykański kompozytor. „’Paul’, zaczął wyjaśniać mi wydawca, ‘nie wiemy kiedy i czy w ogóle Twoja piosenka zostanie wydana. Chcielibyśmy by twój utwór nagrał nowy dzieciak, którego bardzo wysoko oceniamy. Jego pierwsza płyta będzie bardzo mocno promowana. Musisz jednak wiedzieć, że jeśli wersja tego nowego artysty zostanie zrealizowana, wersja Elvisa nigdy nie ujrzy światła dziennego. Decyzja należy do Ciebie’. Moja odpowiedź była szybka i jasna: ‘chcę Elvisa!’. Koniec dyskusji”.
Jak wynikło z dalszej części rozmowy, wokalistą, o którym mówił wydawca był Fabian, który w 1958 roku podbił serca amerykańskiej widowni przebojem „Turn Me Loose”. „Nasza płyta z wykonaniem Presley’a wciąż nie została zrealizowana. Mój współautor miał do mnie pretensje ponieważ mogliśmy mieć pierwszą płytę Fabiana”, wyznał Paul Evans. I co ciekawe… autor przez wiele lat żył w przekonaniu, że pierwszą wersję „I Gotta Know” nagrał dopiero… Elvis Presley. O wykonaniu Cliffa Richarda, jak sam mówi, dowiedział się dopiero podczas wywiadu dla cenionego brytyjskiego magazynu „Elvis – The Man And His Music”. Wydaje się to wręcz nieprawdopodobne ponieważ zarejestrowana w sierpniu 1959 roku przez Richarda wersja trafiła na cieszący się olbrzymim powodzeniem (druga pozycja na brytyjskiej liście przebojów) longplay „Cliff Sings”.
Nagranie „I Gotta Know” przebiegło niezwykle sprawnie i szybko. Po krótkim, trwającym niespełna minutę pierwszym podejściu zarejestrowano wersję master, która kilka tygodni później zagwarantowała Elvisowi wysokie miejsce zarówno w USA jak i Wielkiej Brytanii. Uzyskany rezultat był bardzo podobny do dema przygotowanego przez Paula Evansa. W piosence wykorzystano nawet kilka oryginalnych pomysłów kompozytora. „Szukaliśmy brzmienia dla ‘I Gotta Know’”, opowiadał Evans. „Larry Schnapf nasz inżynier dźwięku z Associated Recording Studios zasugerował ‘Shoobee Doobee Wha Wha’. Zaśpiewaliśmy te sylaby. Sprawdź teraz nagranie Elvisa. Co śpiewają? ‘Shoobee Doobee Wha Wha’”.
Fot. Elvis był kolejnym po The Drifters i Johnnym
Ray’u, który sięgnął po kontrowersyjny utwór „Such
A Night”
Zdaniem Stuarta Colmana, master Presley’a był nieporównywalny z wykonaniem Cliffa Richarda. „To były dwie interpretacje, które nie mogły stać dalej od siebie”, pisał autor broszury do wydanej w 2011 roku dwupłytowej edycji „Elvis Is Back!” (Sony Legacy). „Podczas gdy wersja brytyjskiego Księcia galopowała w podwójnym tempie, królewskie wykonanie utrzymane było w znacznie luźniejszej atmosferze”.
Po zarejestrowaniu na taśmach finalnej wersji „I Gotta Know” – około godziny za piętnaście czwarta rano – sesja zdecydowanie przyśpieszyła. Wytwórni RCA bardzo zależało na skompletowaniu materiału na nowy longplay a niestety, termin wyjazdu Elvisa na zdjęcia do komedii „G.I.Blues” zbliżał się nieubłaganie.
Około godziny czwartej rano, na kilka minut po zakończonej przerwie Presley i towarzyszący mu muzycy rozpoczęli prace nad kolejnym, utworem. „Such A Night” Lincolna R.Chase było wielkim… i budzącym spore kontrowersje hitem w roku 1954. Jako pierwszy, w listopadzie 1953 roku, piosenkę zarejestrował Clyde McPhatter. Płyta z jego wykonaniem (i towarzyszącego mu zespołu The Drifters) ukazała się w styczniu następnego roku. Nagranie zyskało tyle samo sympatyków co i… wrogów! Kilka stacji radiowych odmówiło wręcz jego nadawania uznając go za zbyt „pikantny”. Nie przeszkodziło to jednak opisywanej piosence w dotarciu do wysokiego, drugiego, miejsca na amerykańskiej liście przebojów R’n’B.
„Such A Night” jednak nie tylko grupie The Drifters przyniosło miejsce w czołówce najważniejszych muzycznych rankingów. Także w roku 1954 Johnny Ray, amerykański piosenkarz, kompozytor i pianista doprowadził ją szczytów list przebojów. Jego wersja podbiła serca słuchaczy zarówno w Wielkiej Brytanii (miejsce pierwsze) jak i w USA (dwa tygodnie na osiemnastej pozycji w zestawieniu US Cash Box w marcu 1954 roku). Podobnie jak w przypadku wspomnianej wcześniej wersji The Drifters wykonanie Ray’a spotkało się też z falą krytyki. Nadająca w Anglii stacja BBC zabroniła puszczania tej piosenki po tym jak do stacji zaczęli dzwonić słuchacze narzekający na zbytnią „wymowność” kompozycji.
Trudno dzisiaj wyrokować czy słynący z wszechstronnej wiedzy muzycznej Elvis znał wcześniej którąś z przypomnianych wersji. Najczęściej mówi się jednak o tym, że płyta grupy The Drifters zawierająca przebój „Such A Night” znalazła się wśród krążków demo przywiezionych do Niemiec przez Freddyiego Bienstocka. Na archiwalnych taśmach z okresu służby wojskowej piosenkarza w Europie można nawet usłyszeć fragment wspomnianego przeboju wykonanego w zaciszu posiadłości przy Goethestarsse 14).
„I znów jest zainspirowany przez jednego ze swoich idoli, Clyde’a McPhattera z The Driffters tak jak wcześniej w nagraniu ‘White Christmas”, pisał o „Such A Night” Eigl Berg w artykule „Elvis Is Back! – His Finest Hour” ale jednocześnie dodając, że Presley „prezentuje nieskończenie mocniejszą interpretację niż The Drifters”. Zdaniem autora jest ona tak mocna, że „wersja Johnny’ego Ray’a odchodzi w zapomnienie”.
Fot. Do nagrania ballady „Are You Lonesom Tonight?” namówił
Elvisa jego menedżer, Pułkownik Parker.
W pięciu zarejestrowanych próbach (w tym trzech zaledwie dwóch kompletnych) „silny głos Elvisa dotyka całego rejestru emocji: wymagający macho, słodki jak miód i przymilny ale zawsze z błyskiem w oku. Rzadko ktoś robi tak dużo robiąc tak niewiele”. Opisując finałowe, piąte podejście Berg pisał: „Elvisa napędza piekielny pęd akompaniamentu, który brzmi bardzo dynamicznie (m.in. dzięki wspaniałej grze Homera ‘Bootsa’ Randolpha, przyp.autra). A Elvis naprawdę sugestywnie przekazuje chłopcom jaka była ta szczególna noc. Robi grymasy, kołysze po swojemu, jęczy, skręca się i sprawia, że nawet dość konserwatywni The Jordanaires robią to samo. Kiedy zbliżają się do punktu kulminacyjnego perkusiści, Fontana i Harman, kompletnie szaleją waląc w instrumenty. (Hej – co tu się dzieje?), a piosenkarz wygłasza ostatnie słowo w wybuchu zachwytu po momencie orgazmu i tak rodzi się ostateczna wersja”.
Sesje nagraniowe Elvisa Presley’a były niezwykle zróżnicowane pod względem nagrywanego na nich materiału. Najlepszym potwierdzeniem tych słów było umieszczenie przepięknego walca, „Are You Lonesome Tonight?” na liście utworów przeznaczonych do zarejestrowania tej kwietniowej nocy. Powszechnie mówi się, że do nagrania ballady Roya Turka i Lou Handmana z 1926 roku namówił Presley’a jego menedżer –‘Pułkownik’ Tom Parker. Jego pierwsza żona, Marie Mott (impresario był z nią związany aż do jej śmierci w 1986 roku) „uwielbiała piosenkę do tego stopnia, że chciała usłyszeć ją w interpretacji Elvisa Presley’a”. Dzisiaj nie mówi się jednak, która wersja „Are You Lonesome Tonight?” tak zauroczyła Panią Parker. Najbardziej prawdopodobne wydaje się iż było to wykonanie Vaughn DeLeath – jazzowej wokalistki, która na kartach historii zapisała się jako pierwsza kobieta występująca w radiu. „To była piosenka, którą żona Pułkownika Parkera zapamiętała”, stwierdził w broszurce dołączonej do boxu „Artist Of The Century” Collin Escott. Ale to nie jedyna hipoteza. W innym źródle do którego udało mi się dotrzeć pisząc ten artykuł przeczytałem, że żona Pułkownika „znała piosenkę z wykonania Gene Austina od chwili gdy jej mąż rozpoczął współpracę z nim”.
Wątpliwości nie ma natomiast co do wykonania Presley’a. David Neale, autor książki „The Roots Of Elvis” stwierdził z kolei z całą pewnością w swojej publikacji, że „aranżacja użyta w wersji Elvisa została oparta na nagraniu ‘Are You Lonesome Tonight?’ Blue Barron Orchestra z 1950 roku”.
W kwietniu 1950 roku wyśpiewana przez Bobby’ego Beersa ballada dotarła do wysokiej dziewiętnastej pozycji w rankingu Tygodnika Billboard.
Badacze historii muzyki rozrywkowej głównego podobieństwa pomiędzy wersjami Presley’a i Blue Barron Ochestra dopatrują się w recytowanej części utworu opartej na przemówieniu Jacques de Bois z VII sceny II aktu idyllicznej komedii Williama Szekspira „Jak Wam Się podoba”. W nagraniu na którym wzorował się Elvis wykonał ją radiowy discjockey z Chicago, John McCormick. Jednocześnie była to pierwsza zarejestrowana wersja „Are You Lonesome Tonight?” w której zamieszczono ten fragment. Recenzenci z Billboardu wypowiadając się na temat tej piosenki pisali tak: „strona rozpoczyna się w sposób nostalgiczny, gdy Bobby Beers ślicznie kwili w tej powolnej sentymentalnej balladzie a która następnie przechodzi w poufną recytację Johna McCormicka, disckjockey’a zaproszonego specjalnie na tą okazję. W sumie robiąca wrażenie strona, w niezłym guście”.
Fot. „Elvis potraktował tą sentymentalną piosenkę
w sposób iście teatralny”, pisał Ernst Jorgensen o
ponadczasowym „Are You Lonesome Tonight?”
Jeszcze większe wrażenie utwór zrobił dziesięć lat później, w kwietniu 1960 roku – najpierw na muzykach i obsłudze studia w Nashville a następnie na milionach słuchaczy. Collin Escott w broszurze uzupełniającej czteropłytowy box „Today, Tomorrow & Forever” zauważył, że „aranżacja (Presley’a, przyp.autor) odcina się od podstawowych i melancholijnych melodii Ery Jazzu przez co stała się dziełem dramatycznym”, a następnie dodał, że „Elvis nigdy jeszcze nie nagrywał z tak głębokim uczuciem”.
Jego zdanie podzielił Ernst Jorgensen na kartach bestsellerowej książki sesjonograficznej „Elvis: Platinum A Life In Music” przy okazji ujawniając dosyć niecodzienne i zaskakujące kulisy powstania tego ponadczasowego przeboju. „Teraz światła w studiu przygasły. Elvis potraktował tą sentymentalną piosenkę w sposób iście teatralny tworząc wiarygodny dramat, w którym piosenkarz jest najpierw uwiedziony, następnie oszukany a ostatecznie porzucony”.
Ta niezwykła atmosfera utrzymywała się w studiu przez kilkadziesiąt minut. Łącznie zarejestrowano około pięciu prób (z których tak naprawdę większość stanowiły falstarty). „Nagraliśmy to za pierwszym razem”, zapamiętał Bill Porter. „Co wydarzyło się później? Zająłem się wersją master podczas gdy chłopcy pracowali już nad kolejną piosenką. Zawsze miałem konsolę ustawioną na ostateczny mix. I niczego nie zmieniałem więc po prostu nie pamiętałem jaką piosenkę zrobiliśmy ale nim zdążyłem się odwrócić do Pana Sholesa i powiedzieć mu ‘OK Steve, jestem gotów’ on zawołał: ‘włącz taśmę’. ‘Ale nawet nie słyszę jeszcze piosenki’, odpowiedziałem. ‘Włącz taśmę Bill!’, powtórzył. Spojrzałem na studio, które całe było w ciemnościach. Niczego nie widziałem. ‘Żartujesz!’. ‘Nie. Włącz taśmę! Odpowiedziałem więc ‘Tak jest, Sir’”, wspominał legendarny inżynier dźwięku.
Porter zapamiętał z najmniejszymi detalami przebieg prac nad „Are You Lonesome Tonight?”. Jego wspomnienia opublikowała Megan Murphy w książce „Elvis Is Back!” wydanej przez fanklub Elvis Unlimited. Są one tak wyjątkowe, że uznałem, że nie mogę ich nie zacytować w tym artykule…
„Więc włączyłem taśmę nie wiedząc co będzie się działo dalej”, kontynuował swoją opowieść dźwiękowiec. „Zaczęły grać gitary, następnie do zestawu dołączył bas i wtedy zaczął śpiewać Elvis. Wciąż nie widziałem rzeczy w studiu. Bałem się wyłączyć którykolwiek z mikrofonów ponieważ w każdej chwili ktoś mógł tam wejść i zacząć grać! Mam na myśli, że nie wiedziałem nawet jaką aranżację chcą zastosować! Nagle przestali śpiewać i zaczęli rozmawiać…
‘To jest okropne’, pomyślałem ponieważ zwykle nie podkładasz tak dużo echa pod dialogi. Pomyślałem więc, że przy kolejnym podejściu odrzucę to. Zrobiliśmy to właśnie w ten sposób.
Fot. Producent Steve Sholes – to dzięki niemu mogliśmy
usłyszeć „Are You Lonesome Tonight?” (zdjęcie promocyjne
z filmu „Kissin’ Cousins” z 1963 roku).
Jordanaires jednak pomylili coś w zakończeniu więc Elvis zaczął robić to raz jeszcze. W pewnym momencie zatrzymał się i powiedział: ‘Panie Sholes, nie mogę tego zrobić w godny sposób, wyrzućmy to’. Spojrzałem na Steve’a a on odparł, ‘nie waż się wyrzucać tej taśmy Bill!’. Następnie wcisnął przycisk ‘talk-back’ (umożliwiający kontakt ze studiem, przyp.autor) i powiedział: ‘The Jordanaires narobili trochę bałaganu w zakończeniu. Chcę mieć jeszcze jedno całe podejście, dla potomności’. Wrócili więc z powrotem do pracy i zrobili osiem ostatnich taktów, ot tak”.
Nim przystąpiono do nagrania kolejnego utworu, którym był „Girl Next Door A’Walking” Billa Rise i Thomasa Wayne, Steve Sholes zadecydował, że zanim opuści studio po skończonej sesji podejmie się jeszcze zmiksowania „Are You Lonesome Tonight?”. „Steve spojrzał na mnie i powiedział: ‘teraz, zanim wyjdę stąd jutro chcę połączyć to wszystko razem. To jest hit i ja to wiem!’. ‘A co z echem?’, zapytałem. ‘Pieprzyć echo, to jest przebój!’. ‘OK.’, odpowiedziałem”. Następnie producent wyraził się, że w wersji finałowej chce wykorzystać wszystkie „oryginalne fragmenty” piosenki wraz z jej roboczą częścią zakończenia.
Do stworzenia tzw. wersji wykorzystano więc podejście piąte właściwej części utworu oraz drugą próbę roboczego zakończenia (tzw. work part ending) – przynajmniej tak przez lata mówiła dokumentacja. W rzeczywistości jednak ostateczny montaż wcale nie był tak prosty. Trochę więcej światła na finalny kształt jednego z najbardziej znanych utworów w historii muzyki rozrywkowej rzucił Keith Flynn na swojej stronie internetowej. „Z tym co pozostało na taśmie jest trochę bałaganu”, pisał znany badacz twórczości Presley’a. Okazuje się bowiem, że nie cały materiał udało się zarejestrować w całości. Pierwsza próba roboczej wersji zakończenia została nagrana bez wstępu („magnetofon wyłączono tuż po zapowiedzi a nagrywanie włączono ponownie dopiero gdzieś pośrodku”). Na dodatek, z kolejnego, drugiego, podejścia wycięto całe zakończenie – na szczęście pozostawiając długi wstęp, którego brakowało we wcześniejszej próbie. Dopiero z obu tych zachowanych fragmentów stworzono jedną, kompletną roboczą część zakończenia, którą zmiksowano z tzw. właściwą częścią utworu (podejściem piątym).
„Jeżeli posłuchacie monologu kiedy (Elvis, przyp.autor) mówi 'all the stage is bare. I’m standing here’ (’cała scena jest naga, a ja na niej stoję’), usłyszycie, że w rezultacie dzięki efektowi echa brzmi podobnie. Oczywiście, podobne brzmienia można uzyskać właśnie na pustej scenie”, kończy swoje wspomnienia dźwiękowiec Bill Porter.
W jednym z licznych wywiadów przeprowadzonych z członkami zespołu Elvisa Presley’a Arjan Deelen, autor bestsellerowych książek „Elvis: Caught In A Trap” oraz „Walk A Mile In My Shoes” zapytał gitarzystę Scotty’ego Moora czy kiedykolwiek zaproponował słynnemu wokaliście jakąś piosenkę do nagrania. „Tylko raz”, odparł instrumentalista. „’Girl Next Door A Walking’. Produkowałem wersję Thomasa Wayne’a. Thomas ją napisał”.
Fot. Charlie Hodge (z lewej) i Elvis Presley odbywali razem służbę wojskową. To w jej trakcie po raz pierwszy wspólnie wykonali „I Will Be Home Again”
Wayne (a właściwie Thomas Wayne Perkins, przyp.autor), który podobnie jak Presley ukończył szkołę Hums High School w Memphis napisał i nagrał ten przebój w roku 1959 (piosenkę zarejestrował dla wytwórni Fernwood Record należącej do Scotty Moora). Pierwotnie tytuł utworu brzmiał po prostu „Girl Next Door” („Dziewczyna z sąsiedztwa”). Oryginalna, autorska wersja trafiła na singiel (wraz z kompozycją „Because Of You”) kilka tygodni po opisywanej w tym artykule sesji Elvisa w Nashville – w maju 1960 roku. Niestety płyta przeszła bez większego ‘echa’. Słuchacze zafascynowani byli już opublikowaną na stronie B longplaya „Elvis Is Back!” wersją króla rock’n’rolla. „Wersja Elvisa była mocniejsza”, zauważył jeden z fanów w swoim komentarzu zamieszczonym pod wersją Thomasa Wayne’a. Inni melomani natomiast z czasem zaczęli dopatrywać się także wielu podobieństw w obu wykonaniach – „to niesamowite. Zauważyłeś jak blisko siebie są te dwa głosy (Elvisa i Thomasa Wayne’a, przyp.autor) w tym konkretnym utworze”. Niektórzy wręcz zaczęli snuć teorie spiskowe twierdząc, że w obu przypadkach wykonawcą jest ta sama osoba… Elvis Presley.
Wersja Elvisa powstała po zaledwie czterech próbach (z czego aż trzy to dłuższe i krótsze falstarty). Jej nagrywanie przypominało raczej swobodny wypełniony żartami jam session niż poważną sesję…
„Pierwszy raz kiedy zaśpiewaliśmy razem na płycie miał miejsce na ‘Elvis Is Back!’”, opowiadał w jednym z wywiadów przyjaciel Elvisa Presley’a, Charlie Hodge. „Zrobiliśmy duet pod tytułem ‘I Will Be Home Again’, który pochodził ze starego albumu spirituals Golden Gate Quartet. Zaczęliśmy śpiewać to już w Niemczech”… Wspomniany utwór, został skomponowany w roku 1944 przez Bennie Benjamina, Raymonda Leveena i Lou Singera. Po raz pierwszy ukazał się na singlu jednej z ulubionych grup wokalnych Presley’a – Golden Gate Quartet – rok później, 16 marca 1945. Dzisiaj wręcz niemożliwym jest już do ustalenia czy piosenkarz zafascynował się tą nastrojową balladą już jako nastolatek czy dopiero odbywając służbę wojskową – a konkretnie po spotkaniu z członkami zespołu za kulisami Casino de Paris w 1959 roku, w trakcie którego przez kilka godzin wspólnie „jammowali”.
Bez cienia wątpliwości jednak znajomość piosenki i jej wcześniejsze próby przełożyły się na przebieg prac w studiu. Utwór zarejestrowano już po czterech podejściach (i co ciekawe… pomimo iż do dnia dzisiejszego na różnego typu wydawnictwach opublikowano niemal kompletny zapis omawianej sesji to „I Will Be Home Again” znane jest jedynie w postaci wersji master). „Tutaj dwaj kumple z wojska występują jak dwa słowiki w idealnej harmonii i za wyjątkiem jednej linijki dzielą się rolą solisty jakby to była swego rodzaju męska wersja The Everly Brothers . I jakby chcieli podkreślić źródło pomysłu, słyszymy bezbłędnie brzmienie gitary Elvisa będącej częścią akompaniamentu”, relacjonował Eigil Berg w artykule „Elvis – His Finest Hour”. „Nikt wcześniej nie zaśpiewał pełnego duetu z Elvisem tak jak my zrobiliśmy to w ‘I Will Be Home Again’”, zauważył Charlie Hodge. „Myślę, że początkowo wszyscy byli dosyć podejrzliwi”.
Ostatnią piosenkę, starego bluesa „Reconsider Baby” Elvis zaczął nagrywać już we wczesnych godzinach porannych – po blisko kilkunastu godzinach spędzonych w studiu. „Nigdy nie widziałem tak spokojnej atmosfery”, wspominał swoją pierwszą sesję nagraniową z Presley’em Charlie Hodge.
Fot. Elvisa otaczali wybitni instrumentaliści
tacy jak Homer 'Boots’ Randolph, który nadał
zupełnie nowe brzmienie hitowi Lowella Fulsona
„Elvis mógł przyjść, usiąść swobodnie przy pianinie i zacząć śpiewać. Czasami dołączali do niego The Jordanaires i robiliśmy różne rzeczy żeby poczuł się komfortowo, wiesz. I wtedy dopiero był gotowy do nagrywania. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z czymś takim. Zwyczajowo kiedy udawałem się na sesję dla wytwórni Decca z Homer and Jethro pomijaliśmy to wszystko. Rozumiesz, wchodziłeś, robiłeś swoje piosenki i wychodziłeś. Ale tu był Elvis. Przychodziliśmy myślę na siódmą – ósmą wieczorem i nie rozpoczynaliśmy nagrywania aż do dziesiątej, które z kolei później kontynuował przez całą długą noc – myślę do czwartej –piątej nad ranem. Ale czułeś, że to była zabawa. Relaks. Elvis miał wokół siebie bardzo twórczych ludzi. Ktoś rzucał pomysł, próbowali go i sprawdzali czy pasuje, wiesz. Elvis był bardzo otwarty na sugestie. Oczywiście, starali się pozostać jak najbliżej wersji demo ale wymyślili też kilka świetnych pomysłów, które zostały następnie wykorzystane”.
„Reconsider Baby” było pierwszym poważnym przebojem w karierze Lowella Fulsona, czarnoskórego kompozytora i bluesowego gitarzysty z Tulsy w stanie Oklahoma. Jego wykonanie z 1954 roku (utwór został napisany i nagrany w tym samym roku) było pierwszym w dorobku bluesmana które weszło na listę przebojów. Było też kompozycją, która jak pisze Collin Escott w broszurze dołączonej do boxu „Artist Of The Century”, tkwiła w „głębi umysłu (Elvisa, przyp.autor) przez sześć lat”. Przez krótką chwilę panowało przekonanie, że Presley mógł poznać ją podczas przypadkowego jam session z Fulsonem, który miał miejsce w pierwszej połowie lat pięćdziesiątych (jeszcze w okresie współpracy z Samem Phillipsem i SUN Studio) w jednym z klubów dla Czarnych w Huston. Scotty Moore jednak zaprzeczył tym rewelacjom twierdząc w rozmowie z Arjanem Deelenem: „nie, on już to wtedy znał. Kiedy spotkałem go po raz pierwszy znał każdą piosenkę jaka kiedykolwiek została nagrana… POP, R’n’B, Country… nazwij to”.
Dwa lata po wydaniu przebojowej płyty Lowella Fulsona, tj. w grudniu 1956 roku, w SUN Studio dokonano pierwszego, aczkolwiek nieoficjalnego, nagrania „Reconsider Baby” w wykonaniu Presley’a. Zapisu dokonano podczas nieformalnego jam session z udziałem Carla Perkinsa, Jerrego Lee Lewisa, Johnny’ego Casha i Elvisa, znanego dzisiaj jako Million Dollar Quartet (Kwartet za milion dolarów). Wówczas jeszcze aranżacja zbliżona była do oryginalnej…
W kwietniu 1960 roku za sprawą „twórczych ludzi” pracujących tej nocy z Elvisem w studiu, a konkretnie za sprawą jednego człowieka, saksofonisty Homera ‘Bootsa’ Randolpha „Reconsider Baby” zyskało zupełnie nowe brzmienie… „Usuwając z niego gitarę Elvis ustąpił pierwszeństwa Bootsowi Randolphowi na dwóch poziomach”, pisał Collin Escott. „Randolph rozpoczął od gardłowego warknięcia i powoli zmierzał do finałowego uderzenia”, którym była jedna z najbardziej genialnych instrumentalnych solówek w historii muzyki rozrywkowej (pisarz Greil Marcus określił ją mianem „najlepszego saksofonowego solo w historii rocka”).
Nagrana po dwóch podejściach (z czego pierwsza próba wciąż nie została nigdzie wydana) wersja master nie tylko „potwierdziła zaangażowanie Elvisa w bluesa” ale także doskonale podsumowała pierwszą po wyjściu artysty do cywila sesję nagraniową. Opuszczając około godziny 7.00 rano mury studia B w Nashville z osiemnastoma wyjątkowymi utworami na taśmach wszyscy, począwszy od producentów, obsługę studia aż po muzyków mieli pewność – „Elvis Powrócił!” („Elvis Is Back!”). Wkrótce mieli się o tym przekonać także jego wielbiciele…
„RCA poszła na całość po powrocie Elvisa do Stanów”, wyznała w jednym z nielicznych wywiadów Joan Dery, związana z wytwórnią od roku 1955. „Myślę, że służba w wojsku pozwoliła mu dodać do szeregu swoich fanów zupełnie inną grupę społeczną. Wydaliśmy ‘Are You Lonesome Tonight?’ i ‘It’s Now Or Never’. Te płyty nie były już zrobione według tego samego schematu jak ‘That’s All Right Mama’, ‘Hound Dog’ czy ‘Don’t Be Cruel’. Nagle Elvis nie był tylko dla dzieciaków”.
Fot. Na singiel „Stuck On You”/”Fame And Fortune” (RCA Victor
47-7740) wpłynęło ponad milion zamówień zanim Elvis
w ogóle wszedł do studia!!!
Zapowiedzią „nowego” był singiel z piosenkami „Stuck On You” i „Fame And Fortune” (pierwszy SP Presley’a zrealizowany w systemie stereofonicznym), który w sprzedaży ukazał się już 23 marca 1960 roku – zaledwie w dwa dni po zakończeniu sesji nagraniowej! Popyt na płytę był olbrzymi. Zanim RCA zdążyła wytłoczyć pierwsze egzemplarze zniecierpliwieni fani Presley złożyli na krążek niebagatelną liczbę 1 275 077 zamówień! Tym samym, co podkreśla Leszek C.Strzeszewski, „Elvis pobił swój własny rekord”.
Nieco ponad dwa tygodnie po premierze, 10 kwietnia 1960 roku, singiel zadebiutował na osiemdziesiątej czwartej pozycji w zestawieniu Hot 100 Tygodnika Billboard. Kilka dni później „pierwsze nowe nagrania Elvisa dla ponad pięćdziesięciu milionów jego fanów na całym świecie” wspięły się na sam szczyt zestawienia. Piosenka tytułowa nie opuszczała pierwszego miejsca przez trzy tygodnie! Tylko niewiele gorzej poradziła sobie zamieszczona na odwrocie ballada „Fame And Fortune”, która zatrzymała się na pozycji siedemnastej. Równie dużym powodzeniem pierwszy singiel Presley’a z 1960 roku (a szczególnie jego pierwsza strona) cieszył się na innych zestawieniach. W rankingu Cash Box Pop Singles „Stuck On You” dotarło na sam szczyt, na liście najlepszych singli Ryth’n’Bluesowych Billboardu uplasowało się na miejscu szóstym a na Cash Box Black Contemprorary Singles Top Ten Hits przez cztery tygodnie zajmowała pierwszą pozycję! „Płyta w błyskawicznym tempie osiągnęła sumę dwóch milionów sprzedanych egzemplarzy przynosząc Elvisowi dwie kolejne złote płyty”, podsumował Leszek C.Strzeszewski w swojej książce.
Równie entuzjastystycznie nowy singiel Presley’a przyjęli jego angielscy fani, którzy, co warto dodać, nie mieli możliwości usłyszeć przedpremierowo znajdujących się na nim piosenek w programie „Timex Special” Sinatry ponieważ ten nie był transmitowany poza granice USA. Na Oficjalnej brytyjskiej liście przebojów utwór „Stuck On You” spędził czternaście tygodni (na listę wszedł 13 kwietnia 1960) ostatecznie docierając do trzeciego miejsca w zestawieniu.
Pierwsza zrealizowana po powrocie płyta Elvisa była prawdziwym muzycznym wydarzeniem na całym świecie. Śledząc na potrzeby tego tekstu poczynania opisywanego powyżej singla w światowych rankingach dostrzegłem „imponującą monotonię”. Otóż, w Kanadzie, Australii i we Włoszech strona „A” okupowała pierwsze miejsca (we Włoszech „Fame And Fortune” uplasowało się na dwunastej pozycji). Tylko nieco gorzej było w Norwegii (miejsce drugie), Szwecji (miejsce trzecie) i Belgii (pozycja czwarta). Najmniejszym powodzeniem albumik cieszył się w Danii i Holandii docierając na tamtejszych listach do „zaledwie” dziesiątego miejsca…
Po tak spektakularnym sukcesie singla promocyjnego RCA mogła być zupełnie spokojna o losy pierwszej płyty długogrającej Elvisa zrealizowanej tuż po jego powrocie do USA. Album „Elvis Is Back!” trafił do sklepów 8 kwietnia 1960 roku (po raz kolejny w ekspresowym wręcz tempie – cztery dni po nagraniu przez Presley’a ostatniej piosenki). W jednej z pierwszych recenzji opublikowanej na łamach Billboardu (25 kwietnia 1960) można było przeczytać: „jedyną rzeczą istotną do powiedzenia na temat tego nowego albumu jest to, że sprzedawcy powinni zaopatrzyć się w jego odpowiednią ilość. Elvis powrócił (Elvis Is Back) – i śpiewa lepiej niż w rock’n’rollowym stylu, który uczynił go sławnym. Jego interpretacja ‘Fever’ to klasyk a wykonania ‘Dirty, Dirty Feeling’, ‘Solider Boy’ i ‘Such A Night’ są ekscytujące”.
Fot. „Elvis nie tylko powrócił, ale był jeszcze lepszy niż
dawniej…”. pisali o wydanym w kwietniu 1960 roku LP
„Elvis Is Back!” (LPM-2231) recenzenci
W ciągu kilkunastu dni od wydania longplay wdrapał się na drugie miejsce w rankingu Najlepszych Albumów Pop Tygodnika Billboard i nie opuszczał go przez kolejne trzy tygodnie!
Podobnie jak singiel „Stuck On You” płytę „Elvis Is Back!” RCA wydała w stereo (był to pierwszy longplay Elvisa zrealizowany tą techniką). Album „zawierał dwanaście piosenek w rozmaitych stylach”, recenzował Leszek C.Strzeszewski. „Był tam więc rock’n’roll ‘Dirty, Dirty Feeling’, ballada ‘I Will Be Home Again’, nowe wspaniałe wersje ‘Fever’ i ‘Such A Night’ oraz bluesy w rodzaju ‘Like A Baby’ czy ‘Reconsider Baby’. Ten ostatni utwór jest powszechnie uznawany za najlepiej przez Elvisa wykonanego bluesa. Znawcy twierdzą, że właśnie w tej piosence Presley osiągnął najprawdziwsze ‘czarne’ brzmienie. Album ‘Elvis Is Back!’ jest powszechnie uznawany za bodaj najlepszy w całej jego karierze. Jak się okazało, Elvis nie tylko powrócił, ale był jeszcze lepszy niż dawniej”, skwitował autor pierwszej polskiej biografii króla rock’n’rolla.
Do płyty wytwórnia dołączyła specjalną niespodziankę dla wielbicieli artysty – wkładkę z piętnastoma zdjęciami Elvisa z czasów jego służby wojskowej. Oprócz fotografii na wspomnianym souvenirze znalazła się także… zapowiedź nowego filmu z udziałem Presley’a – „G.I.Blues”. Lista piosenek wyjątkowo została opublikowana na frontowej okładce, na specjalnej żółtej naklejce. Warto wspomnieć, że w jednym z wydań „Elvis Is Back!” kompozycję „Girl Next Door A Walking” opisano jako… „The Girl Next Door”. Na odwrocie okładki zamieszczono kolorowe zdjęcie Presley’a z wojska.
Pomimo iż „Elvis Is Back!” zbierał na ogół bardzo pozytywne opinie trafiały się także recenzje takie jak ta pióra Johna S.Wilsona zamieszczona 8 maja 1960 roku w New York Timesie. „Czy Elvis naprawdę zmienił podczas tych dwóch lat nieobecności?”, czytamy w artykule. ”Pogłoski, które słyszeliśmy po powrocie z Niemiec, o nowym, dojrzewającym Presley’u, który zakończył swoją służbę wojskową… Presley, który wyłania się z tej płyty jest mniej dojrzały a bardziej stonowany. Liczne zdjęcia, które pokrywają okładkę pokazują, że baczki zniknęły ale wygląd zewnętrzny nie zdradza żadnych oznak dojrzałości. Także jego pomysł na siebie jako wokalistę nie wydaje się posuwać do przodu. W rzeczywistości w tych nagraniach brakuje jego żywotności, która wytwarzała niegdyś radosne podniecenie, pozostawiając je dziwnie szarymi i nijakimi”.
Pierwszy nakład albumu „Elvis Is Back!” rozszedł się w nakładzie nieco ponad trzystu tysięcy egzemplarzy co jak uważają autorzy broszury dołączonej do reedycji płyty z kolekcjonerskiego katalogu FTD Label musiało być dla wytwórni RCA wynikiem nieco „rozczarowującym”.
Fot. Wydany w maju 1960 roku singiel z utworami „It’s Now
Or Never” i „A Mess Of Blues” (RCA Victor 47-7777) stał
sie tematem wielu medialnych komentarzy
Znacznie lepiej niż w Stanach Zjednoczonych pierwszy longplay Presley’a z lat sześćdziesiątych poradził sobie za Oceanem. W Wielkiej Brytanii „Elvis Is Back!” przez dwadzieścia siedem tygodni (począwszy od 23 lipca 1960 roku) okupował Oficjalną Brytyjską Listę Przebojów. Pod koniec lipca (a dokładnie 30 lipca 1960 roku) płyta zajęła w zestawieniu pierwsze miejsce i utrzymywała się na nim przez cały tydzień. Warto dodać w tym miejscu, że w dniu, w którym „Elvis Is Back!” wspiął się na szczyt brytyjskiego rankingu inny album Presley’a, „Elvis’ Golden Records Volume 2”, wciąż zajmował na nim wysoką czwartą pozycję! „Elvis Powrócił (‘Elvis Is Back’), i to była prawda w każdym znaczeniu tego słowa”, pisał w książce „The Elvis Archives” prezes angielskiego fanklubu artysty, Todd Slaughter. „To był jeden z jego najlepszych albumów pomimo, że sprzedaż nie była imponująca”…
Trzy miesiące po zrealizowaniu longplaya „Elvis Is Back!”, 5 lipca 1960 roku, RCA wydała kolejny singiel z piosenkami z marcowej i kwietniowej sesji nagraniowej. Zdaniem Leszka C.Strzeszewskiego „zapowiedź następnego singla Elvisa była szokiem nie tylko dla jego fanów”. W skład płyty wchodziły kolejno „It’s Now Or Never” na stronie A i „A Mess Of Blues” na odwrocie. „’It’s Now Or Never’ okazała się nową wersją starej włoskiej pieśni ‘O Sole Mio’. Tytuły w prasie muzycznej rzucające gromy na wykonawcę przeplatały się z entuzjastycznymi wypowiedziami zachwyconych melomanów”, kontynuował autor książki „ELVIS”.
I jakby na potwierdzenie powyższych słów po upływie niespełna tygodnia od premiery, 11 lipca 1960, na łamach renomowanego magazynu Billboard ukazała się bardzo pozytywna recenzja, której autor pisał: „Wspierany przez milion głosów! Najnowszy singiel Elvisa dla RCA Victor, 47-7777, z pewnością będzie nowym milionowym wydawnictwem. ‘It’s Now Or Never’ jest rewelacyjną balladą dostępną zarówno w trybie mono jak i living stereo z okładką w pełnym kolorze”.
Słowa autora okazały się prorocze i jeszcze w lipcu 1960 roku (23 lipca) płyta weszła na listę Hot 100 Tygodnika Billboard rozpoczynając swoją drogę, a w zasadzie bieg, na szczyt od miejsca czterdziestego czwartego. By zobrazować w jak niewiarygodnie szybkim tempie ballada „It’s Now Or Never” wspinała się na pierwsze miejsce najważniejszego amerykańskiego rankingu wystarczy przytoczyć kilka dat. Pierwsza to 25 lipca (dwa dni po wejściu na listę). Tego dnia nowa wersja „O Sole Mio” była już na miejscu czternastym! 2 sierpnia 1960 roku była już w pierwszej trójce (trzecia pozycja w zestawieniu) a 15 sierpnia była już Amerykańskim Numerem Jeden (i pozostawał nim przez kolejne cztery tygodnie) deklasując królującą od kilku tygodni na szczycie Brendę Lee i jej ponadczasowy przebój „I’m Sorry”. W sumie na liście Billboardu „It’s Now Or Never” spędziła dwadzieścia tygodni! „W sześć i pół tygodnia od chwili ukazania się w sprzedaży wykupiono ponad milion jej egzemplarzy”, relacjonował Leszek C.Strzeszewski.
„Gorąca Setka” Billboardu nie była jednak jedynym zestawieniem, na którym w wakacje 1960 roku królowało nowe wydawnictwo Presley’a. „It’s Now Or Never” okupowało także pierwsze miejsce w zestawieniu Billboard Cashbox Pop Singles a na liście najlepszych singli rythm’n’bluesowych (!) zajmowało siódmą pozycję!
Znajdujące się na stronie B opisywanego singla nagranie „A Mess Of Blues” także zbierało bardzo pochlebne opinie najważniejszych amerykańskich recenzentów. Branżowy magazyn Variety nazwał je „solidnym bluesem wystylizowanym na rockowy sposób wykonanym przez artystę, który nie zrobił niczego złego dla swoich fanów” a Tygodnik Billboard w jednej z recenzji napisał z kolei: „Elvis wykonuje na pierwszej stronie przyjemnego bluesa wkładając w niego swoje zwyczajne uczucia a na odwrocie zamieszcza świetną interpretację znanej melodii. Obie strony są mocne”. Najbardziej jednak do myślenia daje wypowiedź Alana Hansona, który w jednym ze swoich artykułów zastanawia się jak „A Mess Of Blues” poradziłoby sobie na listach przebojów (finalnie piosenka spędziła jedenaście tygodni w rankingu Hot 100 docierając tylko do miejsca trzydziestego czwartego) gdyby nie musiało konkurować z takim klasykiem jak „It’s Now Or Never”?
W równie błyskawicznym tempie co w USA singiel „It’s Now Or Never”/”A Mess Of Blues” podbił także europejski rynek muzyczny – pomimo drobnych kłopotów z prawami autorskimi. „’It’s Now Or Never’ została wydany 5 lipca i była przebojem Nr.1”, zapamiętał Todd Slaughter z angielskiego fanklubu Presley’a. „Sprzedawała się wyjątkowo dobrze w wielu państwach i zyskała status złotej płyty. W Wielkiej Brytanii po zniesieniu tymczasowego zakazu spowodowanego prawami autorskimi płyta trafiła prosto na miejsce pierwsze i pozostawała na szczycie przez osiem tygodni przynosząc Elvisowi pierwszą angielską złotą płytę”.
Fot. W swoim przeboju „Are You Lonesome
Tonight?” zrealizowanym na singlu (RCA Victor 47-7810)
Elvis pytał aksamitnym głosem: „czy jesteś
samotna dziś wieczorem?” a fanki z całego świata
wysyłały mu swoje odpowiedzi
Bardzo podobny wynik nowa wersja włoskiego „O Sole Mio” zanotowała także w Australii, Belgii, Norwegii i Holandii (wszędzie tam docierając do pierwszej pozycji). Tylko o jedno miejsce niżej nowy singiel Elvisa uplasował się na niemieckiej liście Der Musikmarkt.
W sumie na całym świecie sprzedano ponad… dwadzieścia milionów egzemplarzy płyty z nagraniem „It’s Now Or Never” co czyni go najlepiej sprzedającym się singlem w całym dorobku artystycznym Elvisa!
Z wydaniem ostatniego singla z nowymi piosenkami Presley’a kierownictwo RCA Victor ociągało się aż do końca roku. Szefowie wytwórni chcieli mieć pewność, że ballada „Are You Lonesome Tonight?”, którą wybrano na stronę A (a którą przecież Steve Sholes obiecał piosenkarzowi zachować tylko dla potomności) w pełni pasuje do nowego stylu Elvisa („bardziej wygładzonego, sprzyjającego akceptacji przez starsze pokolenie”). Po konsultacji z Pułkownikiem Parkerem, 1 listopada 1960 roku, płyta trafiła do sklepów. Siedmiocalowy albumik tłoczono w New Jersey, Indianapolis i Los Angeles. Na odwrocie krążka zamieszczono kompozycję „I Gotta Know”.
W ciągu zaledwie kilku dni od premiery było już wiadomo, że płyta będzie gigantycznym sukcesem. Tylko w pierwszym tygodniu na singiel wpłynęło dziewięćset tysięcy zamówień! Jak podają niektóre źródła, w ciągu zaledwie kilku sekund (!) liczba ta wzrosła do miliona dwustu tysięcy kopii!!!
W jednej z pierwszych recenzji prasowych zamieszczonych na łamach branżowego pisma Variety napisano: „Elvis Presley zamienia stary przebój na ciepłe i czułe wykonanie, które także zawiera recytowaną wstawkę”.
19 listopada 1960 roku „Are You Lonesome Tonight?” było już na liście Tygodnika Billboardu, która jak wyraził się producent telewizyjny Jack Good była niczym innym jak „wieloodcinkowym serialem z Elvisem Presley’em w roli głównej” (w chwili gdy „Are You Lonesome Tonight?” rozpoczynało swoją wędrówkę na szczyt w zestawieniu znajdowały się dwa inne nagrania Presley’a – kolejno „It’s Now Or Never” oraz „I Gotta Know”). Siedem dni później, 26 listopada, nowy przebój Elvisa zajmował już drugie miejsce na liście Hot 100. Numerem Jeden został tydzień później (3 grudnia) i pozostawał nim nieprzerwanie aż do 14 stycznia 1961 roku! Piosenka spędziła w zestawieniu siedemnaście tygodni z czego aż jedenaście w pierwszej dziesiątce!
Jako ciekawostkę warto dodać, że ta nastrojowa ballada wywołała nowe szaleństwo wśród wielbicieli (a szczególnie wielbicielek) Elvisa. Jak odnotował Tygodnik Billboard tysiące kobiet słysząc wyrecytowane ciepłym głosem „zastanawiam się czy jesteś samotna dziś wieczorem?” (“I wonder if you’re lonesome tonight”) zdecydowało się wysłać swoją odpowiedzieć do piosenkarza! Kilka wokalistek nagrało nawet specjalne płyty z muzyczną odpowiedzią! Doddie Stevens, Linda Lee, Ricky Page i Thelma Carpenter zrealizowały utwór zatytułowany „Yes, I’m Lonesome Tonight” do oryginalnego tekstu dodając jedynie swoje osobiste wyznania!
Za oceanem płyta odniosła równie spektakularny sukces. W Wielkiej Brytanii „Are You Lonesome Tonight?” przez cztery tygodnie okupowała pierwsze miejsce na tamtejszej liście przebojów (łącznie spędziła w zestawieniu aż piętnaście tygodni).
Trzy miesiące po premierze w USA, tj. w styczniu 1960 roku, wytwórnia RCA doliczyła się dwóch milionów egzemplarzy singla sprzedanych na całym świecie. Jeszcze tego samego roku Presley otrzymał za niego swoją kolejną złotą płytę. Nie było to jednak jedyne wyróżnienie jakie spotkało ten utwór. W roku 1960 roku „Are You Lonesome Tonight?” doczekało się aż trzech nominacji do prestiżowej Nagrody Grammy (w kategorii Płyta Roku, Najlepsze Męskie Wykonanie oraz Najlepszy Singiel Pop).
Piosenki z pierwszych po powrocie do USA sesji nagraniowych Elvisa Presley’a stały się ważną częścią historii muzyki rozrywkowej i ważną częścią niemal każdego koncertu artysty. Opisywany powyżej utwór „Are You Lonesome Tonight?” Presley wykonał ‘na żywo’ aż sześćdziesiąt dwa razy. „It’s Now Or Never” wybrzmiało ze sceny sto pięćdziesiąt jeden razy, „Fever” trzysta pięćdziesiąt dwa razy. W roku 1976 natomiast Elvis dwukrotnie wykonał także porywające „Such A Night”. Imponujący ranking? A to tylko wyniki z lat 1969-1977…