HARUM SCARUM – rola na miarę Rudolfa Valentino?
HARUM SCARUM
-Rola na miarę Rudolfa Valentino?-
Mariusz Ogiegło
Akcja pierwszego nakręconego w roku 1965 filmu z udziałem Elvisa Presley’a rozgrywała się na pustyni, na Bliskim Wschodzie. Zamiarem twórców obrazu było stworzenie filmu zupełnie innego od dotychczasowych produkcji z udziałem słynnego piosenkarza. Kostiumy i scenografia miały sprawić, że Presley miał stać się współczesnym Rudolfem Valentino (wielka gwiazda kina niemego początku XX wieku). Coś jednak poszło nie tak… I po zaledwie kilku tygodniach od rozpoczęcia zdjęć było wiadomo, że „Harum Scarum” (bo o tej komedii mowa) nie tylko nie odniósł zamierzonego sukcesu ale także pogłębił coraz większą niechęć Elvisa do Hollywood (w niektórych kręgach zaczęto wręcz obraz określać mianem najgorszego w całej filmografii artysty).
Dlaczego tak się stało? Odpowiedzi na to i na kilka innych pytań dotyczących dziewiętnastego filmu króla rock’n’rolla starałem się szukać pisząc poniższy artykuł. W trakcie pracy nad nim udało mi się dotrzeć do bardzo interesujących materiałów dotyczących zarówno kulisów powstawania „Harum Scarum” jak i wydarzeń towarzyszących jego promocji…
W studiu nagraniowym
Prace nad piosenkami do filmu rozpoczęto pod koniec lutego 1965 roku. Dokładnie 24 lutego w należącym do wytwórni RCA Studiu B w Nashville w stanie Tennessee zorganizowano trzydniową sesję nagraniową podczas której zarejestrowano jedenaście utworów. Decyzja o zrealizowaniu nagrań w stolicy muzyki country (zamiast jak wcześniej zakładano w hollywoodzkim studiu Radio Recorders, w którym powstawała większość ścieżek dźwiękowych do filmów z udziałem Presley’a) zapadła niemal w ostatniej chwili co jak możemy przeczytać w broszurze dołączonej do płyty „Harum Scarum” (wydanie FTD Label) sprawiło, że nie mogła się na niej pojawić większość współpracujących z Elvisem muzyków. Trzeba było ich zastąpić instrumentalistami związanymi zawodowo ze studiem w Nashville.
Pierwszych nagrań dokonano w środę, 24 lutego, około godziny 23:30. Do pracy nad nowym albumem Presley’a zaproszono: gitarzystów Scotty’ego Moora, Grady Martina i Charlie McCoy’a, basistę Henry’ego Strzeleckiego, perkusistów D.J.Fontanę i Kenneth’a Buttrey’a, pianistę Floyda Cramera a także Ralpha Strobela, który podczas sesji zagrał na oboju i Rufusa Longa grającego na flecie (obecność tych instrumentów miała nadać utworom charakterystyczne wschodnie brzmienie). Na tamburynie zagrał Hoyt Hawkins z grupy gospel The Jordanaires (zapewniającej także wokalne wsparcie piosenkarzowi).
Nadzór nad prawidłowym przebiegiem nagrań sprawowali producenci z wytwórni Metro Goldwyn Mayer, Fred Karger i Gene Nelson (ten ostatni był także reżyserem filmu a w trakcie sesji zagrał w kilku utworach na kongach, tj. charakterystycznych wysokich afrykańskich bębnach. Rewelacji tych, dotyczących zarówno udziału w nagraniach Nelsona jak i Hoyta Hawkinsa, nie potwierdzają jednak żadne oficjalne dokumenty). Bardzo długo natomiast nieznane pozostawało nazwisko inżyniera dźwięku, który tego wieczora pracował w studiu (nawet Ernst Jorgensen w opublikowanej w roku 1997 książce „Platinum: A Life In Music” w rubryce ‘inżynier dźwięku’ wpisał ‘nieznany’). Dopiero Keith Flynn i Joseph Tunzi ustalili w swoich publikacjach, że był nim Bill Vandevort.
Pierwszą (i w zasadzie jedyną) piosenką nagraną tego dnia w studiu była kompozycja Billa Gianta, Berniego Bauma i Florence Kaye, „Shake That Tambourine”. Dzięki studyjnym zapiskom wiemy dzisiaj, że Elvis wybrał ten utwór spośród dwóch nagrań demo tego kompozytorskiego tandemu nadesłanym do studia i pasującym do tej akurat sceny w filmie (Giant/Baum/Kaye są bowiem autorami większości piosenek z albumu „Harum Scarum”). Odrzuconym tytułem było „Beg, Borrow Or Steal” co w polskim tłumaczeniu brzmi „Użebraj, pożycz lub ukradnij”. Tytuł bardzo dokładnie obrazuje w jaki sposób pracowali w tamtym czasie kompozytorzy piosenek. Ich utwory musiały bardzo dokładnie pasować do wybranej sceny z filmu. W tym konkretnym przypadku miała to być sekwencja w której główny bohater zbiera drobne kwoty podczas swojego występu a jego wspólnik w tym czasie odcina sakwy z pieniędzmi słuchającym go ludziom…
„To była pierwsza wizyta Elvisa w studiu nagraniowym od ośmiu miesięcy (ostatni raz nagrywał w czerwcu 1964 roku – ścieżka dźwiękowa do filmu „Girl Happy”, przyp.autor)”, czytamy na jednej ze stron internetowych poświęconych piosenkarzowi. „Jego rozproszenie i niezadowolenie z materiału były oczywiste”. Na zarejestrowanie kompozycji „Shake That Tambourine” potrzebował aż trzydziestu ośmiu podejść! Praca nad piosenką trwała ponad cztery godziny. Z dostępnych materiałów (szczególnie tych wydanych na płycie „Harum Scarum” z serii FTD Label) możemy odnieść wrażenie, że do nagrywania piosenki Elvis podszedł z dużym entuzjazmem a w studiu panowała świetna zabawa. Z każdą kolejną próbą jednak zmęczenie i frustracja artysty narastały. Po siódmej próbie Presley stwierdził, „nie czuję tego – muszę to przeczytać”. Ostatecznie po kilkudziesięciu kolejnych podejściach, około godziny pół do czwartej nad ranem sam zrezygnował z dalszej pracy i przerwał sesję. Wersję master „Shake That Tambourine” sklejono z dwóch najlepszych prób – dwudziestej czwartej i ostatniej, trzydziestej ósmej.Do nagrań muzycy w niezmienionym składzie wrócili następnego dnia.
Drugi dzień prac nad ścieżką dźwiękową do kolejnego filmu rozpoczął się nieco wcześniej niż poprzedni, około godziny piętnaście po dziesiątej wieczorem.
W latach sześćdziesiątych „Elvis często skarżył się, że jego wydawca, Freddy Bienstock, wciąż załatwiał dla niego te same piosenki”. I jak okazało się po latach, nie bezpodstawnie. W opublikowanej w roku 2003 liście nagrań przeznaczonych na tą lutową sesję znaleźć możemy tytuły piosenek, które co prawda nie weszły w skład ścieżki dźwiękowej filmu „Harum Scarum” ale kilkanaście miesięcy później znalazły się na płytach z muzyką z kolejnych hollywoodzkich produkcji. Autorzy broszury dołączonej do reedycji płyty „Harum Scarum” z kolekcjonerskiej serii FTD Label stwierdzają nawet, że „taka taktyka była dla Bienstocka opłacalna”.
Najlepszym tego przykładem jest ballada „Please Don’t Stop Loving You” Sida Teppera i Roy’a C.Benneta, którą twórcy filmu z 1965 roku początkowo umieszczali aż w dwóch różnych scenach! Utwór przypisywany był jako alternatywa dla nagranej później „Golden Coins” oraz pierwszej zarejestrowanej tego wieczora „So Close Yet So Far (From Paradise)” Boba Johnstona, który pod utworem podpisał się tradycyjnie nazwiskiem swojej żony, Joy Byers. Piosenkę Teppera i Bennetta odrzucono. Ale jak się okazało tylko na kilka miesięcy, ponieważ już w maju tego samego roku weszła ona w skład ścieżki dźwiękowej dwudziestego filmu z udziałem Presley’a, „Frankie And Johnny”.
„To był początek drugiego dnia a Elvis wydawał się być zmęczony. Na początku pierwszego podejścia słyszymy jak ziewa”, pisze Piers Beagley w swojej recenzji płyty „Harum Scarum”. Utwór zarejestrowano po zaledwie czterech próbach. Wszystkie prócz drugiej były kompletne. Elvis na krótko przed rozpoczęciem pierwszego podejścia zgłosił członkom zespołu, że ma problem z zaśpiewaniem pewnych jego fragmentów. „Jest kilka miejsc, w których nie mogę się odnaleźć. Ale próbuję”, stwierdził. Podczas ostatecznego montażu balladę „So Close Yet So Far (From Paradise)” złożono z dwóch prób- trzeciej i czwartej.
Zdecydowanie więcej czasu zajęło muzykom nagranie kolejnej kompozycji, „My Desert Serenade” napisanej przez Stanley’a Gelbera. Już pierwsze podejście pokazało, że praca nad piosenką nie będzie należała do łatwych. Zespół wszedł w nagranie bardzo niepewnie (pierwsza próba, nigdy nie wydana oficjalnie, miała zupełnie inny aranż od pozostałych). Elvis także kompletnie nie ‘czuł’ tego utworu i po wykonaniu zaledwie pierwszej zwrotki zrezygnowany przerwał nagranie, „cholera, poczekajcie, poczekajcie… przerwijcie to”. Przed rozpoczęciem kolejnej próby zaintonował kilka wersów przeboju „More” Bobby’ego Darina. Collin Escott opisując alternatywne, siódme podejście, w książce „Today, Tomorrow & Forever” stanowiącej uzupełnienie czteropłytowego zestawu o tym samym tytule nie pozostawił na nagraniu przysłowiowej ‘suchej nitki’. W krótkiej wypowiedzi na temat utworu pisał: „Jeśli ‘Harum Scarum’ był Pustynną Pieśnią’ to Stanley Gelber, który napisał ‘My Desert Serenade’ był Oscarem Hammerstainem (zmarły w 1960 roku amerykański pisarz, twórca musicali i dwukrotny zdobywca Oscara w kategorii ‘Najlepsza piosenka’, przyp.autor). Pod wieloma względami znak czasu odcisnął swoje piętno na musicalach Elvisa i miał on (Elvis, przyp.autor) wszelkie powody by czuć się w nim niekomfortowo”.
Wraz z kolejnymi, coraz bardziej udanymi podejściami Presley zaczął jednak odzyskiwać dobry humor (w swojej recenzji wydawnictwa „Harum Scarum”, FTD Label, Piers Beagley napisał nawet, że „zaskoczeniem jest, że Elvis wydawał się być w tak dobrym humorze podczas sesji pomimo takiej jakości piosenek”). Po zakończeniu jednego z podejść żartował nawet parodiując tekst utworu: „mój deserowy koń, na którym odjechałem”…
Wersję master kompozycji Stanley’a Gelbera zarejestrowano dopiero po dwunastu podejściach. Ostatnią próbę wydano na płycie ze ścieżką dźwiękową. Ujawniona kilka lat temu lista nagrań przewidzianych na tą lutową sesję nagraniową ujawnia, że alternatywą dla piosenki „My Desert Serenade” był utwór „Forbidden Love” autorstwa Doc’a Pomusa i Morta Shumana.
Kolejna nagrana tej nocy piosenka, „Wisdom Of The Ages”, napisana przez Billa Gianta, Berniego Bauma i Florence Kaye miała znaleźć się w dopisanej do scenariusza scenie. Ostatecznie jednak z pomysłu zrezygnowano a utwór nie został nigdy w filmie wykorzystany. Na szczęście pozostawiono go na płycie (jako bonus do pozostałych nagrań z komedii).
Jego wersję master zarejestrowano po zaledwie pięciu podejściach (ostatnie znalazło się na płycie ze ścieżką dźwiękową). Większość prób była kompletna. Z dostępnego materiału z sesji nagraniowej wiemy (na płytach ukazały się dotychczas cztery z pięciu podejść), że muzycy nie ukończyli jedynie pierwszego podejścia, które zakończyło się po zaledwie kilku sekundach.
Przesłuchując wydanych nagrań z sesji możemy także zauważyć, że na krótko przed rozpoczęciem trzeciej próby Presley zasugerował zmianę tempa utworu. „Może trochę szybciej”, zwrócił się do pracującego z nim w studiu zespołu.
Niewiele więcej czasu (także zarejestrowano je po pięciu próbach) zajęło muzykom nagranie kompozycji „Kismet” Sida Teppera i Roy’a C.Bennetta. Utwór przypisany był kilku różnym miejscom w scenariuszu. Twórcy filmu nagranie dopisali jako alternatywne dla ballady „Golden Coins”. Zamieszczona w broszurze do reedycji albumu „Harum Scarum” lista utworów przeznaczonych na sesję sugeruje, że producenci filmu mieli z tym nagraniem spory dylemat i nie do końca byli pewni w którym momencie obrazu je umieścić. Początkowo bowiem „Kismet” miał zastąpić „Golden Coins” a w innej chwili sytuacja miała być odwrotna – w innej scenie filmu „Golden Coins” miał być alternatywą dla „Kismet” obok dwóch innych piosenek.
Elvis niewiele wniósł ‘nowego’ do oryginalnej aranżacji Teppera i Bennetta. Jego wykonanie było bardzo podobne do nagrania z płyty demo przysłanej przez kompozytorów. W jednym z wywiadów opublikowanym na stronie Elvis News, Roy C.Bennett przyznał, że lubił gdy Elvis niczego nie zmieniał w ich piosenkach. „Lubiłem wersje Elvisa naszych piosenek. Gdy jednak zmieniał nasze melodie czasami lubiłem te zmiany ale częściej nie”, przyznał kompozytor. W rozmowie opowiadał także o tym w jakim tempie powstawały filmowe przeboje. Zapytany o to czy praca nad piosenkami do filmów była trudna, Bennett odparł: „nie, byliśmy bardzo płodni i szybcy. Raz napisaliśmy cztery filmowe piosenki w jedno popołudnie”!
Ostatni utwór muzycy zarejestrowali około godziny trzeciej w nocy. Nagranie nosiło tytuł „Hey Little Girl” a jej autorem był Bob Johnston (w podpisie utworu figuruje nazwisko jego żony, Joy Byers). Kompozycja była jedną z trzech przewidzianych do sceny, w której główny bohater przebywając w kryjówce swojego przyjaciela wykonuje ją tańcząc z kilkuletnią dziewczynką. Pozostałymi propozycjami były „Lollipops & Rainbows” Sida Teppera i Roy’a C.Bennetta oraz „Little Dancing Girl” napisane przez Gwen Lind i George’a Brenta.
Elvis od samego początku mocno zaangażował się w nagranie tego utworu (co mogło się wydawać zaskakujące zważywszy na poziom piosenki). Pierwsze podejście rozpoczął z dużą energią ale po kilku taktach przerwał nagranie – „zatrzymaj to, zatrzymaj! Whoops! Whoops!” Kolejna próba była już kompletna. Po jej zakończeniu piosenkarz zaczął się śmiać. Trzecie podejście brzmiało jeszcze inaczej niż dwa poprzednie. Od samego początku pracy nad piosenką Presley eksperymentował ze swoim wokalem. W każdej próbie starał się zaśpiewać piosenkę inaczej. Próba trzecia była na tyle dobra, że piosenkarz nie był w stanie ustać w miejscu. Przesłuchując taśm z sesji nagraniowej bez trudu usłyszymy, jak wybija sobie rytm utworu nogami. Ostatecznie piosenkę nagrano po pięciu (każdym innym) podejściach. Pisząc recenzję tego nagrania w swoim artykule Piers Beagley stwierdził: „to jest po prostu niesamowite, że Elvis brzmi tak entuzjastycznie w tak lekkiej piosence. Bez względu na materiał słychać, że dał z siebie wszystko co najlepsze!”.
Drugi dzień nagrań muzyki do filmu „Harum Scarum” zakończył się około godziny pół do czwartej nad ranem.
Informacji na temat ostatniego, trzeciego dnia prac nad ścieżką dźwiękową do „Harum Scarum” jest stosunkowo niewiele. Nie do końca wiadomo np. o której rozpoczęły się nagrania. Godziny rozpoczęcia sesji nie podaje ani Ernst Jorgensen w żadnej ze swoich publikacji ani Joseph Tunzi w książce „Sessions III” ani nawet Keith Flynn na swojej znanej z niezwykłej dbałości o wszelkie detale stronie internetowej. Wiadomo natomiast, że Presley w studiu przebywał krótko. Tego dnia nagrał tylko dwie piosenki. Obie były kompozycjami Billa Gianta, Berniego Bauma i Florence Kaye.
Pierwszą z nich była wielokrotnie wspominana przeze mnie w tym tekście ballada „Golden Coins”. Utwór przypisywany był początkowo kilku scenom w scenariuszu. Najpierw figurował w spisie nagrań jako alternatywa dla piosenki „Kismet”. W innym miejscu z kolei twórcy filmu rozpatrywali właśnie to nagranie jako główne a jako alternatywę dla niego wymieniano takie tytuły jak „Kismet” Teppera i Bennetta, „To Be In Love With You” autorstwa Boba Adreni i Doca Pomusa oraz „Please Don’t Stop Loving Me” Boba Johnstona.
Praca nad utworem zajęła muzykom kilkadziesiąt minut. Piosenkę powtarzano kilkanaście razy. Wsłuchując się uważnie w dostępny materiał z sesji nagraniowej możemy dostrzec, że wczesne próby miały nieco inną aranżację od tej którą znamy z płyty. Wyraźne różnice słychać szczególnie w zakończeniu utworu. Jak wynika z dokumentacji sesji piosenkę nagrano po szesnastu podejściach. Na płycie zamieszczono jednak mix dwóch prób – szesnastej i jedenastej (dokładnie w takiej kolejności). Do tzw. wersji master dodano także efekt echa.
Drugim nagranym tego wieczora utworem była kompozycja „Animal Instinct”. I pewnie to co napiszę teraz będzie zaskoczeniem dla wielu czytelników (dla mnie było również gdy po raz pierwszy dotarłem do tej informacji)… Otóż, producenci filmu „Harum Scarum” zamierzali wykorzystać to nagranie w swojej produkcji a jako alternatywę dla niego w spisie nagrań przeznaczonych na tą lutową sesję (rok 1965!) wpisano piosenkę „Let Yourself Go” Boba Johnstona (tą samą, która kilka lat później stała się przebojem ścieżki dźwiękowej filmu „Speedway”).
Recenzując płytę „Harum Scarum” (wydanie FTD Label) Piers Beagley ze strony Elvis Information Network tak pisał o nagraniu „Animal Instinct”: „każda piosenka, w której (autor, przyp.autor) nie boi się używać słów… ‘jestem jak lew uwięziony w klatce a ty mięsem, którego potrzebuję’, zasługuje na wydanie w każdej wersji!”.
„Animal Instinct” zarejestrowano po sześciu próbach. „Elvis nie jest pewny melodii w pierwszym podejściu i fajnie jest usłyszeć jak ją ćwiczy” pisze Beagley w swoim tekście. Próbę przerywa sam („poczekajcie, poczekajcie”) i zwraca uwagę na zbyt długie przeciąganie frazy w wykończeniu zwrotki (w szczególności w słowach „wink”, „drink”). Kolejne podejście to zaledwie kilkusekundowy falstart. Dopiero od trzeciej próby Elvis powoli zaczął odnajdywać się w piosence. Kolejne podejścia były już kompletne. Ostatecznie za najlepsze wykonanie uznano ostatnią, szóstą próbę.
„Ostatniego dnia sesji Elvis zdecydował się opuścić studio i muzycy musieli ukończyć ostatnie nagrania bez niego”, czytamy w broszurze dołączonej do reedycji albumu „Harum Scarum” (FTD Label). Zanim jednak wyszedł z budynku zarejestrował z zespołem utwór (a w zasadzie jego roboczą wersję) tytułowy – „Harem Holiday” napisany przez Petera Andreoli, Vince’a Poncia Jr. i Jimmiego Crane’a.
Tego dnia nagrano tylko jedno kompletne podejście (pierwsza próba zakończyła się na prośbę inżyniera dźwięku). Elvis w ogóle nie mógł wczuć się w nagranie. Zbyt późno wchodził ze swoim wokalem w muzykę (można to usłyszeć chociażby na wielokrotnie wspominanej tutaj reedycji płyty „Harum Scarum” z cyklu FTD Label), śpiewał niepewnie. Ostatecznie po drugiej próbie zrezygnował z dalszego nagrywania. Swój wokal do tej jak i dwóch pozostałych nagranej tej nocy kompozycji dograł dopiero kilka tygodni później, 9 marca.
Przez resztę sesji zespół pracował sam. Do końca dnia muzycy nagrali tylko ścieżki instrumentalne do dwóch brakujących utworów, „Go East – Young Man” i „Mirage” Billa Gianta, Berniego Bauma i Florence Kaye. Dla obu tych nagrań alternatywą miała być kompozycja Sida Teppera i Roy’a C.Bennetta, „In My Harem”, która ostatecznie nigdy nie została zarejestrowana przez Presley’a i nigdy nie wykorzystano jej w filmie (ani tym ani żadnym innym z jego udziałem).
Według dokumentacji studyjnej pierwszy z utworów, balladę „Go East – Young Man” nagrano po trzech podejściach. Nieco więcej czasu poświęcono na nagranie drugiej piosenki. Podkład instrumentalny do niej zarejestrowano dopiero po pięciu próbach.
Na planie filmowym
Po skompletowaniu utworów do nowego filmu Elvis wrócił do Memphis, do Graceland. 1 marca (taką datę podaje serwis Elvis News ale nie ma stuprocentowej pewności czy jest ona właściwa), w swojej posiadłości udzielił długiego i bardzo osobistego wywiadu dziennikarzowi The Commercial Appeal Mid-South Magazine, Jamesowi Kingsleyowi. Rozmowa udokumentowana rzadkimi jak na tamten czas zdjęciami piosenkarza wewnątrz swojego domu (fotografie wykonał Charles Nicholas m.in. w livingroomie oraz przed wejściem głównym do Graceland) ukazała się na łamach magazynu w niedzielę, 7 marca 1965 roku.
Zbierając materiały do tego tekstu udało mi się dotrzeć do tego archiwalnego i niezwykle interesującego artykułu dlatego chciałbym się podzielić z Wami jego obszernymi fragmentami…
Elvis i James Kingsley rozmawiali w living roomie. Według relacji reportera piosenkarz siedział na swojej długiej na dwadzieścia stóp sofie, był zrelaksowany i cierpliwie odpowiadał na wszystkie pytania. „Przebyliśmy długą drogę z Tupelo”, zauważył Presley na wstępie podsumowując tym jednym zdaniem, jak stwierdza Kingsley, całą swoją dotychczasową karierę. W dalszej części swojego artykułu dziennikarz przybliżył czytelnikom tylko wybrane fakty i osiągnięcia z ponad dziesięcioletniej działalności artystycznej Elvisa (w tym m.in. jego występy w programach telewizyjnych oraz role filmowe) i bardzo szybko dodał, że ani sława ani wielkie pieniądze, które w ostatnich latach artysta zarabiał (m.in. honoraria za filmy i zyski z ich sprzedaży, tantiemy ze sprzedaży płyt etc.) nie zmieniły go „i w przeciwieństwie do innych supergwiazd Elvis jest autentycznie miłym chłopakiem”. „Nigdy nie staje się bohaterem newsów obrażając innych ludzi, awanturując się, włócząc się po nocnych klubach czy pokazując się w towarzystwie hollywoodzkich gwiazd”, pisał dziennikarz Commercial Appeal Mid South Magazine. „Nigdy nie było nawet aluzji do skandalu, w którym wymieniono by jego imię. Jego maniery są zdumiewające dla tych, którzy spotykają go pierwszy raz. Powszechnie opisywany jest słowami ‘grzeczny’, ‘miły’, ‘skromny’, ‘szczery’ i ‘zamyślony’. On jest, krótko mówiąc, tak dobrze wychowany, że nie może być przedmiotem ulicznych plotek. W świecie, w którym rozgłos jest podstawowym pożywieniem, Elvis zachowuje się zupełnie odwrotnie”, podsumowuje James Kingsley.
Jednym z pierwszych i niemal naturalnych tematów rozmowy („rozglądając się po czerwonych draperiach w jego living roomie, które kosztowały więcej niż jego ojciec zarabiał w ciągu roku…”)było biedne dzieciństwo Elvisa i jego droga do sukcesu. Presley niemal w każdym wywiadzie podkreślał, że nigdy nie zapomniał skąd się wywodzi ale jeszcze nigdy tak otwarcie nie opowiadał o trudnej sytuacji materialnej swojej rodziny. „Czy wiesz, że ten dom w Tupelo zmieściłby się w tym pokoju?”, zapytał piosenkarz. „Byliśmy rozbici, człowieku, rozbici. Pamiętam jak opuszczaliśmy Tupelo pewnej nocy. Tata spakował wszystkie nasze rzeczy do pudeł i umieścił je na dachu i w bagażniku Playmouth’a 1939. Po prostu udaliśmy się do Memphis. Myśląc, że będzie lepiej”.
Wspominając swoją ‘drogę na szczyt’ Presley mówił: „nigdy nie zapomnę tęsknoty za tym by być kimś. Myślę, że kiedy jesteś biedny zawsze myślisz i chcesz więcej od tych którzy mają wszystko od urodzenia. My nie mieliśmy. Tak więc nasze marzenia i ambicje były znacznie większe ponieważ przeszliśmy znacznie więcej niż ktokolwiek inny”.
Uwagę Kingsley’a niemal natychmiast zwrócił fakt, że Elvis w ogóle nie mówił o sobie. W trakcie rozmowy cały czas używał liczby mnogiej, zarówno w odniesieniu do swoich przeżyć z lat młodzieńczych jak i później opowiadając o swojej karierze. Z toku jego wypowiedzi można było wywnioskować, że robił tak przez wrodzoną grzeczność i dobre wychowanie (mówiąc w liczbie mnogiej podkreślał za każdym razem rolę i wartość osób, które miały wpływ na jego życie i karierę. W tym wypadku rodziców, muzyków etc).
„Wiem co to ubóstwo”, kontynuował Elvis swoje wspomnienia z dzieciństwa. „Żyłem w nim przez długi czas. Ale moja mama i tata dzielnie walczyli. Robili dla mnie wszystko co było możliwe. […]Nie wstydzę się swojego pochodzenia ani faktu, że prowadziłem ciężarówkę. Jestem dumny, że w Ameryce mamy okazje do tego by walczyć o lepszą jakość życia… Nie uważam pieniędzy ani pozycji za ważne. To co człowiek robi jest ważne”.
W swojej wypowiedzi Presley podkreślił także olbrzymią rolę jaką na jego sukces mają fani i przedstawiciele mediów. „Na pewno nigdy nie stracę szacunku do swoich fanów, dziennikarzy i wszystkich innych osób. To zupełnie tak jak podczas robienia filmu. Liczy się praca zespołowa. Moim zespołem są miliony moich fanów”, wyznał reporterowi Commercial Appeal South Mid Magazine.
Podkreślił też, że martwią go prasowe doniesienia według których zapomniał o swoich wielbicielach. „To nie prawda”, powiedział stanowczo. „Oczywiście, nie wychodzę do nich tak często jak przed wstąpieniem do wojska ale to choćby przez to, że jestem teraz taki zajęty. Kiedy jednak kończę film lub nagranie płyty wracam do Graceland tak szybko jak to tylko możliwe. Nie wycofuję się od moich fanów ale od siebie samego. Po pracy, wyciszam się. Lubię tutaj wrócić, pomyśleć, zrelaksować się. Myślę, że uszanujesz to moje wycofanie się ale tutaj jest cicho i mogę na nowo ocenić siebie i zobaczyć dokąd zmierzam”, wyjaśnił piosenkarz odpierając tym samym medialne zarzuty o zaniedbywaniu swoich wielbicieli.
Wypowiedź Elvisa na temat filmu sprowokowała niejako kolejne pytanie, o pracę w Hollywood. Kingsley, który w kilku miejscach swojego artykułu podkreślał ważną pozycję Presley’a w świecie filmu („symbolem jego statusu w Hollywood jest fakt, że kiedy pracuje w MGM ma przydzieloną Garderobę A, jedną z najbardziej ekskluzywnych, należącą kiedyś wyłącznie do Clarka Gable”) chciał wiedzieć jak wygląda zwykły dzień zdjęciowy i jaki stosunek do kolejnych produkcji ma sam artysta. „Czasami spotykam się z kimś ale zawsze muszę pamiętać, że o 5:30 lub 6.00 wczesnym rankiem budzik będzie dzwonił. Fakt, że każda osoba z którą pracuje zdaje sobie sprawę z tego, że film to poważny biznes i po opuszczeniu planu udajemy się do domu i uczymy naszych scenariuszy na kolejny dzień. To nie jest żadna błazenada a my pracujemy ciężko, bez względu na to co myśli większość osób”, tłumaczył Elvis.
Uwadze Jamesa Kingsley’a nie umknęły także nadzwyczajne środki bezpieczeństwa jakie wytwórnie filmowe podejmują gdy Presley pojawia się na planie („kiedy robi film odstawia swoje sportowe samochody i motocykle”). „Nie pozwalają mi na to”, wyjaśnił wokalista. „Swoją drogą, nie jeżdżę już tak dużo na motorach. Kiedy dorastasz (8 stycznia skończył 30 lat, dodaje dziennikarz) myślisz więcej o życiu. Nie chcę odnieść żadnych obrażeń”.
Dziennikarz przez krótką chwilę drążył jeszcze ‘hollywoodzki’ temat i zapytał Presley’a o jego znajomości i… romanse (bo o takich głównie rozpisywała się prasa) z aktorkami i dziewczynami („które były znane głównie z randek z nim”). Jedno z pytań dotyczyło jego związku z Ann-Margret. Pomimo, że od czasu nakręcenia filmu „Viva Las Vegas” minął już ponad rok o płomiennym romansie łączącym rzekomo tych dwoje wciąż było głośno. Kingsley dodał jednak, że najważniejszą osobą w życiu słynnego artysty jest obecnie dwudziestojednoletnia Priscilla Beaullieu.
W związku z tym pytanie o jego plany związane z małżeństwem wydawało się być niemal oczywiste. Odpowiedź Presley’a była jednak nieco zaskakująca (zważywszy na fakt, że od ponad roku oficjalnie spotykał się i pozostawał w związku z Priscillą): „wciąż chcę się ożenić. Szukałem przez wiele lat. Teraz czekam zamiast szukać. Myślę, że kiedyś znajdę tą właściwą dziewczynę. Ale chcę się ożenić tylko raz. Nie planuję zostać hollywoodzkim wytworem, który zawiera po kilka małżeństw. Modlę się o to każdego dnia. Kiedy znajdę właściwą dziewczynę wtedy się pobierzemy i wychowamy małego Elvisa Juniora, może bez reflektorów skierowanych wprost na nas. Swoją pierwszą córkę nazwałbym Gladys, po mojej mamie”.
Ważną częścią trwającego dwie godziny i dziesięć minut wywiadu była sesja zdjęciowa, która po raz pierwszy odbyła się w prywatnej posiadłości Elvisa. Sam piosenkarz był trochę zaskoczony wagą tej sytuacji. „Nie wiem. To nie tak, że ja nie chcę zdjęć. Wiesz co mam na myśli. Ktoś może pomyśleć, że szukam rozgłosu lub staram się eksponować mój dom. Ja naprawdę nie chcę by ktokolwiek tak myślał”, odparł skromnie.
James Kingsley opisał swoim czytelnikom proces powstawania zdjęć dosyć drobiazgowo. Na wstępie jednak zaznaczył, że „kiedy aparat i światła zostały ustawione Elvisowi przyszła na myśl rzecz, której najbardziej nie lubił podczas kręcenia filmów – sesji zdjęciowej z udziałem fotografa, który robi zdjęcia promocyjne”. Kiedy dziennikarz zapytał piosenkarza skąd u niego taka niechęć do tego typu sesji zdjęciowych, Elvis odparł: „staram się skrócić ten czas do trzech lub czterech godzin ale czasami muszę przybierać różne pozy przez sześć lub osiem godzin.[…]Człowiek ma tylko kilka rodzajów uśmiechu a ja nie mam wielu”.
Po tej wypowiedzi Presley’a w tekście Kingsley’a pojawia się obszerny i drobiazgowy opis Graceland’u, prywatnego domu Elvisa a obecnie jednej z najważniejszych atrakcji turystycznych Stanów Zjednoczonych. Przez dłuższą chwilę wahałem się czy powinienem ten fragment zacytować w tym artykule… Nie ma w nim żadnej wypowiedzi piosenkarza ani też istotnego faktu na temat filmu „Harum Scarum”… Ale jest coś co mnie przekonało (i mam nadzieję, że słusznie) i wydało się ważne… Otóż dziennikarz Commercial Appeal South Mid Magazine przedstawia w nim szczegółowe opisy pomieszczeń znajdujących się w słynnej posiadłości z roku 1965. Dzięki tej części jego artykułu możemy wyobrazić sobie jak wówczas wyglądało wnętrze Graceland…
„(Elvis, przyp.autor)Bawił się elektryczną gitarą basową kiedy zdjęcie w living roomie zostało zrobione”, pisze Kingsley. „Za nim i ogromną białą kanapą była sięgająca od podłogi do sufitu czerwona aksamitna zasłona zawieszona na elektrycznym karniszu. Kominek i różnie uformowane szkliwa dominowały na przeciwległej ścianie. Wokół niego (Elvisa, przyp. autor) na głębokim białym dywanie rozrzucone były białe krzesła i wielokolorowe poduszki ”.
Kolejnym pomieszczeniem, które opisał dziennikarz była jadalnia. „Po lewej stronie jest jadalnia, w której nad orzechowym stołem wisi żyrandol w kształcie gwiazdy”, oprowadza reporter Commercial Appeal. „Krzesła do siedzenia, odpowiadając kolorystyce pomieszczenia, pokryte są czerwonym aksamitem”.
Z jadalni James Kingsley zabiera swoich Czytelników do pokoju muzycznego. „Na drugim końcu living roomu jest pokój muzyczny a w nim fortepian w kolorze kości słoniowej i zestaw telewizyjny w tym samym odcieniu na którym (Elvis, przyp.autor) ogląda ‘Hullabaloo’, ‘Shinding’ i ‘Combat’ (tytuły programów telewizyjnych, przyp.autor). Fortepian nie jest tu tylko dla dekoracji. Pomimo, że (Elvis, przyp.autor) znany jest głównie ze swojego śpiewu i gry na gitarze, bardzo umiejętnie gra też na fortepianie”.
Wszystkie fotografie, które tego dnia wykonano zostały zrobione w trzech powyżej opisanych pomieszczeniach. „Elvis uprzejmie odmówił wykonania zdjęć w którymkolwiek z pozostałych osiemnastu pokoi Graceland’u”, wyjaśnił James Kingsley w swoim tekście.
Pomimo to jednak w tekście pojawiają się opisy kolejnych pomieszczeń. Prawdopodobnie piosenkarz oprowadził dziennikarza po swoim domu. „Na pierwszym piętrze obok living roomu, jadalni i pokoju muzycznego znajduje się duża i ostatnio przerobiona kuchnia. 400,000 dolarów zainwestowane w nią przez Elvisa pozwoliło dodać do niej werandę”, relacjonuje reporter. „W piwnicy podzielonej na części klatką schodową znajdują się piwnica (w dosłownym tłumaczeniu jaskinia. Z opisu wynika, że chodzi o pomieszczenie, w którym później Elvis kazał urządzić ‘Jungle Room’, przyp.autor) i pokój do gier. W pokoju do gier stoi pełnowymiarowy stół do bilarda. Przy wejściu natomiast znajduje się dobrze wyposażona fontanna z sodą i Pepsi”, opisuje Kingsley. „Skręcając w drugą stronę, u podnóża schodów trafiasz do wyłożonej boazerią piwnicy w której Elvis trzyma swoje złote płyty (około czterdziestu), gitary i inne pamiątki swojego sukcesu. Drzwi z piwnicy prowadzą na zewnątrz, na basen, który kryje się za plastikową ścianą. Meble ogrodowe i szafa grająca stoją tuż obok basenu”.
W następnym akapicie cytowanego artykułu czytelnicy otrzymują opis kolejnej kondygnacji słynnej posiadłości – legendarnego drugiego piętra, które dzisiaj jest niedostępne dla zwiedzających… „Na drugim piętrze Graceland’u znajduje się prywatny apartament Elvisa, z którego można wyjść na werandę. Tam też znajduje się apartament należący do Pani Minnie Presley, jego siedemdziesięcio- cztero letniej babci”.
W kolejnych zdaniach James Kingsley wspomina budynki znajdujące się na terenie posiadłości, w tym biuro ojca Elvisa, Vernona Presley’a.
Analizując tekst opublikowany w Commercial Appeal Mid South Magazine na początku marca 1965 roku miałem autentyczny kłopot z wybraniem i zacytowaniem w swoim artykule ‘najważniejszych’ jego fragmentów. Moim zdaniem bowiem cały tekst Jamesa Kingsley’a jest tak dobry i zawiera w sobie tyle cennych informacji na temat życia Elvisa Presley’a, że spokojnie można byłoby go zacytować tutaj w całości…
Po szczegółowym opisie domu Presley’a Kinglsey przeszedł do przedstawienia osób zamieszkujących posiadłość a także przedstawienia zwyczajów (w tym także m.in. zwyczajów żywieniowych) w niej panujących. „W Graceland zatrudnionych jest dziesięć osób”, wyjaśnia dziennikarz. „Są dwie opiekunki, jedna rano i jedna wieczorem, które pomagają jego babci. Jest też trzech strażników, którzy próbując zachować określone zasady muszą zmierzać się z osobami próbującymi przedostać się z zewnątrz. Dwóch porządkowych i dwie sekretarki uzupełniają cały personel. Kobiety pracują także jako kucharki, ale ponieważ smaki Elvisa są proste, to tak naprawdę nie jest żadna praca”, tłumaczy Kingsley na łamach gazety Commercial Appeal.
Gustom kulinarnym słynnego artysty James Kingsley także poświęcił kilka zdań w swoim artykule (zdawał sobie sprawę z faktu, że fani w tamtym czasie chcieli wiedzieć autentycznie wszystko na temat swojego idola). „Jego pomysł na wyszukany posiłek to befsztyk i ziemniaki”, pisał dziennikarz. „Śniadanie składa się przeważnie z dobrze wysmażonego bekonu, jajecznicy, tosta i kawy z łyżeczką cukru i odrobiną śmietanki”, kontynuuje Kingsley. „Jako przekąski lubi kanapki z galaretką lub masłem orzechowym i tłuczonymi bananami. Pizza, hamburgery i hot-dogi to pozostałe jego przysmaki. Pepsi Cola jest jego ulubionym napojem”.
W tekście zamieszczonym na łamach Commercial Appeal Mid South Magazine możemy także przeczytać informację mówiącą o tym, że w okresie w którym Elvis wraz z całą „swoją świtą” a czasami i zaproszonymi gośćmi przebywał w Graceland artykuły spożywcze do posiadłości zamawiane były z supermarketu w Whitehaven, największej dzielnicy w Południowej części Memphis. Wysokość takiego zamówienia (na około dziesięć dni) wynosiła od 350-400 Dolarów.
„Pomimo swojej sławy, jego (Elvisa, przyp. autor) upodobania i uprzedzenia pozostały tak samo nieskomplikowane jak jego posiłki”, zauważa James Kingsley na początku kolejnego akapitu, z którego dowiadujemy się z niego m.in. tego, że popularny wokalista nie przepadał za „zimną pogodą, nadętymi nudziarzami, strojami wizytowymi oraz wczesnym wstawaniem”. Wśród ulubionych rozrywek Presley’a dziennikarz wymienił grę w bilard, jazdę fajnymi samochodami (był już wówczas właścicielem dwóch Cadillaców, Rolls Royce’a, Lincolna Continentala, Buicka, Chryslera kombi, Jeepa, przerobionego autobusu oraz trzech motocykli), spotkania z ładnymi dziewczynami, słuchanie płyt i grę w football. Kingsley zaznaczył, że Elvis kupuje płyty Beatlesów „i lubi ich pomimo, że są jego konkurencją”. W tekście reporter przypomniał także zabawny epizod jaki miał miejsce podczas pierwszej trasy koncertowej brytyjskiej super grupy po Stanach Zjednoczonych Ameryki. „Kiedy kudłaci Brytyjczycy robili swoje pierwsze amerykańskie tournee Elvis wysłał im pistolet zabawkę z czytelną sugestią, że służy do autodestrukcji”. „To wszystko dla zabawy i dobrego żartu”, skwitował całą sytuację Elvis. „Oni są świetną grupą i podobnie jak ja kiedyś, przed wejściem na szczyt, grali wszędzie i za każdą ilość pieniędzy”, dodał piosenkarz.
Wywiad Jamesa Kinglsey’a z Elvisem Presley’em zakończył się kilka minut po godzinie ósmej wieczorem. „Wiesz co, kończmy ten biznes. Jest po ósmej i noc jest ładna na zewnątrz”, zaproponował wokalista. „Po tym wszystkim stałem się jednym z nocnych ludzi. Słońce zaszło a księżyc jest piękny. Czas się powłóczyć”, zakończył spotkanie Presley.
5 marca 1965 roku, zaledwie cztery dni po udzieleniu wywiadu dla Commercial Appeal Mid South Magazine Elvis pojechał do Los Angeles, gdzie za nieco ponad tydzień rozpoczynały się zdjęcia do filmu „Harum Scarum”. Jak podaje serwis Elvis News, w trakcie tej podróży (według słów Janusza Płońskiego, „Elvis zatrzymał się przed motelem koło Amarillo w Teksasie”) piosenkarz miał zwierzyć się Larry’emu Gellerowi w hotelowym pokoju, że czuje się rozczarowany tym, że pomimo iż tak bardzo wierzy w Boga i tak wiele czasu poświęca na medytacje i naukę o Nim wciąż „nie doświadczył Boga” osobiście. Kilka dni później miało dojść do wielokrotnie opowiadanej przez osobistego fryzjera piosenkarza wydarzenia na pustyni…
„Wkrótce karawana samochodów udała się w dalszą drogę. Jerry Schilling, Billy Smith, Red West, Elvis i ja wsiedliśmy do autobusu. Elvis zajął miejsce za kierownicą”, wspominał Larry Geller na łamach książki “Dlaczego Ja Panie?” Janusza Płońskiego. “W autobusie panowała cisza. Z niewiadomych powodów pozostałe samochody pogubiły się gdzieś na pustyni. Nagle, w okolicy świętych gór Indian Hopi, Elvis krzyknął zapatrzony w linię horyzontu. – Czy widzicie to co ja widzę? – spytał Elvis szeptem – to twarz Józefa Stalina”, relacjonuje przyjaciel artysty. „Nagle Elvis gwałtownie zahamował i wyskoczył z autobusu. – To Bóg! – krzyknął Elvis”. Obserwując to niezwykłe zjawisko piosenkarz dziękował Larry’emu za to, że w końcu mógł zobaczyć na własne oczy to o czym ten próbował mu opowiadać od ich pierwszego spotkania – zobaczyć Boga. W chwili gdy Presley wraz ze swoim duchowym przewodnikiem, jakim w tamtym czasie był dla niego Larry Geller, zastanawiali się dlaczego chmury ułożyły się w twarz radzieckiego zbrodniarza „twarz Stalina zamieniła się w twarz Jezusa”. Tą niecodzienną przerwę w drodze na plan filmowy przerwać miał stojący obok autobusu Red West.
Kilka dni po tych niezwykłych wydarzeniach, 9 marca, w studiu wytwórni MGM odbyły się przymiarki kostiumów do nowego filmu (w broszurze dołączonej do reedycji albumu „Harum Scarum” czytamy tylko jedno krótkie zdanie na ten tamat: „Elvis zdał raport MGM dotyczący wyposażenia jego garderoby”). Według informacji zawartych w kilku źródłach poświęconych produkcji „Harum Scarum” wiele strojów użytych w komedii zostało już wcześniej wykorzystanych w innej hollywoodzkiej produkcji, musicalu „Kismet” z 1955 roku z Howardem Keelem i Ann Blyth w rolach głównych (autorzy tekstu zamieszczonego na stronie Australijskiego Fan Clubu Elvisa wspominają także, że część kostiumów pochodziła nawet z wcześniejszej wersji obrazu „Kismet”, z roku 1943). Priscilla Presley, była żona artysty, wspominała w jednym z wywiadów, że Elvis był bardzo szczęśliwy i podekscytowany tym, że jego nowa rola wymaga od niego noszenia strojów w stylu wielkiego Rudolfa Valentino. „W swoich wspomnieniach Priscilla opowiadała, że Elvis nosił w domu pełny makeup i strój każdej nocy żeby lepiej wczuć się w rolę”, czytamy w artykule Australijskiego Fan Klubu Presley’a. „Jego radosne podniecenie znikło jednak tak szybko jak szybko okazało się, że ‘fabuła była farsą’, główny bohater głupcem a piosenki fatalne”.
Niemal natychmiast po zakończeniu zajęć w studiu filmowym, Presley pojechał do odległego o ponad dwa tysiące mil od Los Angeles, Nashville w stanie Tennessee by w tamtejszym studiu B należącym do wytwórni RCA dograć brakujący wokal do zarejestrowanych wcześniej podkładów instrumentalnych i tym samym ostatecznie zakończyć prace nad ścieżką dźwiękową do filmu.
W studiu nagraniowym (wizyta druga)
Godziny rozpoczęcia sesji ani czasu jej trwania nie są znane. Informacji na ten temat nie podają żadne dostępne mi źródła. Wiadomo jednak, że w studiu obecni tego dnia byli oprócz Presley’a, Gene Nelson i Fred Krager z wytwórni MGM oraz inżynier dźwięku Bill Vandevort.
Pierwszą z trzech piosenek, do której Elvis nagrał swój wokal była kompozycja tytułowa, „Harem Holiday”. Utwór zarejestrowano za siódmym razem a na płycie wykorzystano mix dwóch najlepszych prób, szóstej i siódmej.
Następne minuty poświęcono na nagranie ścieżki wokalnej do ballady „Go East Young Man” (wersja master powstała z połączenia podejścia siódmego i ósmego) oraz „Mirage” (nagranej za czwartym podejściem. Na płycie użyto połączenia dwóch najlepszych prób – trzeciej i czwartej).
Keith Flynn zajmujący się od wielu lat badaniem sesji nagraniowych Presley’a na swojej stronie internetowej zauważył ciekawostkę dotyczącą piosenki „Mirage”. Otóż, jej filmowa wersja zawiera dodatkowe takty i jest o kilka sekund dłuższa.
Na planie filmowym
Niedługo po powrocie do Los Angeles, 15 marca, ruszyły zdjęcia do dziewiętnastego filmu z udziałem Elvisa Presley’a, którego robocze tytuły (na różnych etapach jego produkcji) brzmiały „In My Harem” („W moim haremie”), „Harum Holiday” („Wakacje w haremie”) i „Harum Scarum”.
Komedia była historią Johnny’ego Tyrona (w tej roli Presley), młodego aktora kina akcji, który wyrusza na Bliski Wschód by promować tam swój najnowszy film zatytułowany „Piaski Pustyni”. Po premierze Tyronne otrzymuje z rąk Księcia Dragny i jego przyjaciółki Aishah zaproszenie do Lunarkandu, fikcyjnego miasta, w którym ma on spotkać się z królem. W drodze do miasta aktor zostaje jednak uprowadzony przez grupę zabójców działających na zlecenie Sinana, którzy chcąc wykorzystać jego znajomość sztuki walki karate chcą zgładzić panującego władcę i przejąć władzę w królestwie. Amerykaninowi udaje się zbiec z pałacu zamachowców wraz z wędrowną trupą jarmarczną. Podczas ucieczki Johnny poznaje piękną księżniczkę Shalimar… Tak rozpoczyna się pełna przygód, pościgów, zabawnych sytuacji i romantycznych scen opowieść…
Autorem scenariusza był urodzony w 1900 roku Gerald Grayson Adams. Dawny biznesmen i agent literacki pisaniem scenariuszy zajął się stosunkowo późno, bo dopiero w wieku czterdziestu lat. Adams specjalizował się głównie w filmach przygodowych i westernach. Do jego najpopularniejszych obrazów należały takie produkcje jak „Dead Reckoning” z udziałem Humprey Bogarta czy „The Black Sleep”. Za scenariusz do komedii „Kissin’ Cousins” z udziałem Elvisa Presley’a otrzymał nominację do prestiżowej nagrody WGA (The Writers Guild of America Award. Nagroda Amerykańskiego Stowarzyszenia Pisarzy).
Reżyserią filmu zajął się po raz kolejny Gene Nelson (tak naprawdę Leander Eugene Berg), tancerz (swoją karierę taneczną rozpoczął zainspirowany występami Freda Astaire’a i Ginger Rogers) , aktor i reżyser. Nelson podobnie jak Gerald Grayson Adams pracował wcześniej dla Presley’a podczas zdjęć do komedii „Kissin’ Cousins” (był też m.in. współautorem scenariusza). Na stronie australijskiego fanklubu możemy przeczytać, że „Elvis początkowo był bardzo podekscytowany możliwością ponownej współpracy z reżyserem Genem Nelsonem, z którym pracował wcześniej nad filmem ‘Kissin’ Cousins’”.
Obraz „Harum Scarum” wyprodukował natomiast znany w środowisku filmowym jako ‘król szybkościowców’ Sam Katzman. Ten nieformalny tytuł oznaczył tyle, że potrafił on zrobić całkiem niezły obraz w rekordowo szybkim czasie i za stosunkowo niewielkie pieniądze („Uwielbiałam Pana Sama”, wyznała w jednym z wywiadów Mary Ann Mobley. „Ale Pan Sam wiedział jak obniżyć koszty”).
W rolach głównych, obok Presley’a, pojawiło się kilka nazwisk dobrze znanym już fanom z wcześniejszych produkcji. Pierwszą rolę kobiecą w „Harum Scarum” powierzono wspomnianej wyżej Mary Ann Mobley, Miss Mississipi z roku 1958 i Miss Ameryki z roku 1959. W rozmowie z Jamesem Kingsley’em Elvis bardzo pochlebnie wyraził się na temat młodej aktorki, z którą miał okazję pracować rok wcześniej, na planie komedii „Girl Happy”: „lubiłem z nią pracować i mam nadzieję, że dojdzie ona na sam szczyt. Myślę, że ona tego by chciała”.
Na kilku stronach internetowych zachowały się wspomnienia aktorki na temat samego Presley’a i pracy nad filmem „Harum Scarum”. W tym artykule zdecydowałem się przytoczyć tylko te ostatnie ponieważ wypowiedzi Mary Ann Mobley na temat Elvisa cytowałem już w tekście na temat filmu „Girl Happy”. W pamięci aktorki utkwiła przede wszystkim niezwykła atmosfera panująca na planie, która przypominała ciągłą zabawę wypełnioną żartami Elvisa i kilku innych aktorów. „To bardziej przypominało codzienne wyjścia do cyrku niż wizytę na planie filmowym, a wszystko za sprawą błazeństw Elvisa, Jay’a Novello w roli Zachy i karła Billy’ego Barty (ten aktor pojawił się już wcześniej w filmie z udziałem Presley’a. W roku 1964 zagrał w kilku scenach ‘Roustabout’, przyp.autor)”, zapamiętała Mobley.
Mary Ann wspominała także, że Presley doskonale zdawał sobie sprawę z niskiej jakości komedii w których występował. W rozmowie z dziennikarzem aktorka opowiadała jak któregoś dnia Elvis pojawił się na planie „Harum Scarum” i zapytał przewrotnie: „to nie będziemy dzisiaj zmieniać historii?” (doskonale wiedząc, że nowa produkcja nie wnosi kompletnie nic nowego do historii kinematografii a obraz kręcony jest jedynie z pobudek finansowych). „Smutne jest to, że Elvis był dużo lepszym aktorem niż filmy pozwalały mu to pokazać”, wyznała hollywoodzka gwiazda i przypomniała mało znany fakt dotyczący pewnej odrzuconej roli filmowej. „On mógł być wielki. Dowiedziałam się dużo wcześniej, że kiedy spotykał się jeszcze z Natalie Wood reżyser Elia Kazan zaproponował mu rolę obok Natalie w filmie ‘Splendor In The Grass’ (‘Wiosenna Bujność Traw’ z 1961 roku. Główną rolę męską zagrał Warren Beatty, przyp.autor). Ale Pułkownik Tom odmówił”.
Obok Mary Ann Mobley na ekranie pojawiła się młodziutka (miała zaledwie dziewięć lat) Vicki Malkin. Dziewczyna wcieliła się w rolę Sali, z którą Elvis wykonał na ekranie przebój „Hey Little Girl”. Przed występem w „Harum Scarum” aktorka gościnnie pojawiała się m.in. w takich serialach telewizyjnych jak „Target: The Corruptors”, „Combat” (grała w nim w latach 1962-1967), „The Virginian” (1965) czy „Grindl” (1963-1964). W jednym z wywiadów dorosła już Vicki Malkin wspominała, że była tak zauroczona Elvisem, że podczas hucznego przyjęcia zorganizowanego na zakończenie zdjęć do filmu poprosiła go o autograf. Piosenkarz zgodził się bez wahania. W prawym dolnym rogu jednego ze swoich zdjęć (o wymiarach dziesięć na osiem centymetrów) zielonym wiecznym piórem napisał: „dla Vicki. Moje zawsze najlepsze życzenia. Elvis Presley” (w oryg. „To Vicki. My Best Allways. Elvis Presley”). Obecnie wartość tej pamiątkowej fotografii szacuje się na około dwa tysiące dolarów!
W rolę tzw. ciemnego charakteru, pięknej Aishy, która przyczyniła się do porwania głównego bohatera wcieliła się Fran Jeffries, amerykańska aktorka, piosenkarka (jej wokalne zdolności można podziwiać m.in. w pierwszej części filmu „Różowa Pantera” z 1963 roku. Aktorka wykonała w nim utwór „Meglio Stasera (It Had Better Be Tonight)”. Usłyszeć można go w scenie z przyjęciem przy kominku. Fani przygód inspektora Jacques’a Clouseau mogli ponownie posłuchać Fran Jeffries także w kolejnej części przebojowej komedii – „Różowa Pantera: Strzał w ciemności” z 1964 roku) i modelka. Przygodę z filmem urodzona w 1937 roku Jeffries rozpoczęła jednak kilka lat wcześniej przed premierą pierwszego filmu o słynnym ‘różowym’ brylancie. Po raz pierwszy na dużym ekranie pojawiła się w roku 1958 w filmie Anthony’ego Quinna „The Buccaneer”. Po występie u boku Presley’a w „Harum Scarum” zagrała jeszcze tylko w dwóch hollywoodzkich produkcjach, w „A Talent For Loving” z 1969 roku oraz pierwszym epizodzie „Police Woman” z roku 1976.
Filmowego partnera Fran Jeffries w „Harum Scarum”, księcia Dragnę, zagrał zmarły w lipcu tego roku Michael Ansara, niezwykle utalentowany i doświadczony amerykański aktor pochodzenia syryjskiego. Pracę w filmie aktor rozpoczął jeszcze w pierwszej połowie lat czterdziestych występując w obrazie „Action In Arabia” z 1944 roku. Pięć lat później pojawił się na ekranie w roli Hawka Masona w serialu „The Lone Ranger”. Kolejne lata także były dla Ansary niezwykle aktywne. Pojawiał się na przemian zarówno w filmach fabularnych jak i w serialach telewizyjnych. Do jego najbardziej pamiętnych obrazów należą „Przygody Rin Tin Tina” (1954), „Kurier Dyplomatyczny”, „Droga do Bali” (oba z 1952 roku) czy „Dziesięcioro przykazań” z roku 1956. Największą popularność przyniosła mu jednak rola Kanga w kultowym serialu Since fiction „Star Trek: Voyager” (1995). Michael Ansara był kilkukrotnie nagradzany i nominowany do prestiżowych nagród filmowych (w roku 1979 został nominowany do Nagrody Saturna za Najlepszą rolę drugoplanową za udział w filmie „Manitou” a dziewiętnaście lat wcześniej przyznano mu gwiazdę w hollywoodzkiej Alei Gwiazd).
Zdjęcia do „Harum Scarum” trwały dwadzieścia osiem dni („hojny plan zajęć jak na film Katzmana”, czytamy w jednym z tekstów na temat filmu). Całość materiału została nakręcona studiu wytwórni Metro Goldwyn Mayer mieszczącym się w Culver City w Kalifornii. W celu jak największego zmniejszenia kosztów produkcji część dekoracji wykorzystanych w komedii (m.in. twierdzy) wzięto z innego obrazu – niemego filmu religijnego Cecil’a B. Demillesa opowiadającego o ostatnich tygodniach życia Jezusa, „King Of Kings” z 1927 roku (scenografię zbudowano dwa lata wcześniej). Odnowienie fasad budynku i dostosowanie ich do potrzeb nowej produkcji pochłonęło kwotę pięćdziesięciu tysięcy.
Mary Ann Mobley opowiadała w jednym z wywiadów, że twórcy filmu (a w szczególności Sam Katzman) oszczędzali jednak nie tylko na garderobie aktorów (podobno nawet sam Presley używał na ekranie sztyletu, który wcześniej używany był w filmie przygodowym „Lady In Tropic”) i scenografii… „Scenariusz zakładał, że ‘księżniczka Shalimar galopując konno przemierza arabski krajobraz ze swoimi długimi rozwianymi włosami i wpiętymi w nie welonami”, wspominała aktorka. „Pan Sam wezwał mnie do swojego biura i zapytał czy kiedykolwiek jeździłam konno. Kiedy powiedziałam, że tak – odparł – ‘to dobrze. Nie będziemy musieli płacić za kaskadera”.
Pomimo upływu kilkudziesięciu lat od premiery „Harum Scarum” Mary Ann Mobley wciąż bardzo dokładnie pamięta dzień w którym kręcono wspomnianą wyżej scenę. „Koń nie był jednak maskotką, jakkolwiek. Kiedy poszłam po niego spotkałam tam starego kowboja, przeżuwającego i pogwizdującego. Spojrzał na mnie ubraną w cały ten pomarańczowy kostium i zapytał: ‘Ty będziesz jeździć na tym koniu?’. ‘Tak proszę Pana’, odpowiedziałam. Wtedy powiedział do mnie: ‘pamiętaj tylko o jednej rzeczy – to nie był mój pomysł’. Koń ruszył jak błyskawica. Ten koń nigdy nie stawiał czterech kopyt na ziemi. Cały czas biegł. ‘Zwolnij Mary Ann’, krzyczał Elvis a ja myślałam wtedy, że najbardziej żenującą rzeczą jaka może mi się przytrafić będzie to gdy będą musieli mnie zdrapywać z pnia drzewa”.
Pozornie naiwna historia jaką jest film „Harum Scarum” kryje za sobą wiele interesujących a dla niektórych fanów pewnie zaskakujących a może i szokujących zakulisowych faktów. Jedną z takich informacji w jednym krótkim zdaniu sygnalizują autorzy broszury dołączonej do płyty „Harum Scarum” z kolekcjonerskiej serii FTD Label. Czytamy w niej, że „podczas prac nad ‘Harum Scarum’ Elvis zaangażował się w organizację Self-Realization Fellowship założoną przez indyjskiego świętego Paramahansa Yogananda”. Zaintrygowany tą wzmianką zdecydowałem się poszukać czegoś więcej na ten temat i dotarłem do bardzo obszernych wspomnień Larry’ego Geller’a. Zanim jednak zacytuję słowa osobistego przyjaciela Elvisa chciałbym choć pokrótce wytłumaczyć kim był Paramahansa Yogananda i na czym polegała działalność jego organizacji. Otóż, Yogananda (a właściwie Makunda Lal Ghosh) był joginem. Po ukończeniu studiów w roku 1915 wstąpił do zakonu Giri i tam przyjął imię Paramahansa (co jak czytamy w jego biografii oznaczało „uszczęśliwiony poprzez zjednoczenie z Bogiem”). Dwa lata później założył swoją pierwszą szkółkę jogi dla chłopców. Zajęcia w szkole (większość z nich odbywała się na świeżym powietrzu) polegały m.in. na nauce jogi i medytacji.
W roku 1920 założył Self-Realization Fellowship. Za największe osiągnięcie mistrza Yoganandy uważa się rozpowszechnienie nowej odmiany jogi – krija jogi.
I to właśnie ta ostatnia zafascynowała w połowie lat sześćdziesiątych Presley’a. „Elvis czuł silny pociąg do nauczań Paramahansa Yogananda”, opowiadał Larry Geller. „Czytanie i omawianie książek, które mu przynosiłem już mu nie wystarczało. Elvis chciał więcej. Zatem, pewnego dnia, w przerwie obiadowej podczas kręcenia zdjęć do ‘Harum Scarum’ w studiu MGM Elvis podszedł do mnie oficjalnie, z miną którą zawsze przybierał gdy chciał być szczególnie poważny i powiedział: ‘Lawrence, myślę, że jestem gotowy na wprowadzenie do krija jogi. Zaprosisz mnie?’”. Wówczas Geller wytłumaczył artyście, że nie może on ot tak zostać wtajemniczony w zagadnienia nauczania słynnego mistrza. „Wyjaśniłem mu, że musiałby przejść przez kolejne etapy medytacji rozpisane w czasie, pobrać cykl lekcji w Self-Realization Fellowship.[…] ‘Nie chciałbyś żebym złamał swoje święte śluby?’. Diabelski błysk pojawił się w oku Elvisa. ‘Do diabła, oczywiście, że nie’”.
Tydzień później, około godziny dziewiątej wieczorem, Elvis, Larry Geller i kilka osób z tzw. Mafii z Memphis udało się jednak do kompleksu klasztornego położonego na Górze Waszyngtona w Los Angeles (Mount Washington) gdzie znajdowała się siedziba Self-Realization Fellowship. Piosenkarz spotkał się tam z Sri Daya Matą, dawną uczennicą i osobistą sekretarką mistrza Yoganandy („Zatelefonowałem do Sri Daya Maty i powiedziałem, że Elvis przejawia duże zainteresowanie Yoganandą i jego technikami i chce zostać wprowadzony do Kriva Jogi”, opowiadał Geller). Opisując przebieg tej niezwykłej wizyty przyjaciel artysty pisał: „Sri Daya Mata zaprosiła mnie i Elvisa do salonu mieszczącego się na trzecim piętrze. Po chwili milczenia odwróciła się do mnie mając ciepły blask w oczach. Uśmiechnęła się czule i powiedziała: ‘Larry, chciałabym trochę czasu spędzić sam na sam z Elvisem jeśli nie masz nic przeciwko’. Zszedłem na dół do reszty. Gdy Sri Daya Mata i Elvis zeszli z góry godzinę później Elvis był rozpromieniony. W rękach trzymał dwa oprawione tomy z naukami, instrukcjami na kolejny rok, które miały go przygotować do wprowadzenia do Kriva Jogi. Kiedy wychodził usłyszał, że może tutaj wracać kiedy tylko będzie miał ochotę. Kilku mnichów ustawiło się w kolejce pod drzwiami by życzyć nam powodzenia. Jedna z sióstr podarowała mu kosz brzoskwiń ekologicznych uprawianych na posesji. (Elvis, przyp. autor) był tym wyraźnie wzruszony”.
Podsumowując pierwszą wizytę Presley’a w stowarzyszeniu Self- Realization Fellowship Sri Daya Mata stwierdziła skromnie, że „to bardzo miłe zobaczyć, że ktoś tak sławny poświęcił swój czas i zainteresował się nami”.
Do organizacji założonej przez mistrza Yoganandę Presley wracał jeszcze kilkukrotnie w ciągu swojego życia (wspominała o tym m.in Priscilla Presley w książce „Elvis By The Presleys”)…
Źródła do których dotarłem podczas zbierania materiałów do tego tekstu odnotowują jeszcze dwa inne, istotne wydarzenia, które miały miejsce w trakcie kręcenia filmu „Harum Scarum”. Pierwszym z nich było ponowne przyjęcie do pracy 15 marca (tj. w dniu rozpoczęcia prac nad filmem) wieloletniego przyjaciela piosenkarza, Joe Esposito, którego Elvis wyrzucił w sierpniu 1964 roku.
Kolejnym zdarzeniem, o którym także wspominają dokumenty z tamtego okresu był zakup przez Presley’a kilkunastu motocykli dla członków swojej grupy (przyjaciół i ochroniarzy). Artysta kupił je 4 kwietnia. W broszurze dołączonej do płyty „Harum Scarum” możemy znaleźć informację, że pojazdy te były bardzo uciążliwe dla spokojnych mieszkańców luksusowej dzielnicy Beverly Hills.
19 kwietnia 1965 roku, niespełna miesiąc po nakręceniu pierwszej sceny w studiu MGM padł ostatni klaps na planie dziewiętnastego filmu Elvisa Presley’a.
Harum Scarum
30 września, a więc cztery miesiące po zakończeniu zdjęć do filmu, studio nagraniowe w Nashville przekazało wytwórni RCA tzw. taśmy matki z jedenastoma utworami zarejestrowanymi podczas lutowej sesji nagraniowej. Nieco ponad miesiąc później w sklepach muzycznych w całych Stanach Zjednoczonych ukazał się oficjalny longplay ze ścieżką dźwiękową do kolejnego filmu Presley’a.
Jego premierę poprzedziło jednak bardzo smutne wydarzenie. 21 października 1965 roku, w wieku zaledwie trzydziestu dziewięciu lat, w szpitalu Baptist Memorial Hospital w Memphis, zmarł basista Elvisa, Bill Black. Muzyk miał guza mózgu. Jak piszą biografowie Presley’a, piosenkarz bardzo przeżywał odejście swojego przyjaciela i wieloletniego instrumentalisty (Black był w zespole Elvisa od samego początku, od legendarnej sesji w SUN Studio 4 lipca 1954 roku podczas której zarejestrowano przełomowy w dziejach muzyki rozrywkowej utwór „That’s All Right”). „Był wielkim człowiekiem i osobą, którą każdy kochał. To jest dla mnie szok i naprawdę nie potrafię wyrazić tego jak bardzo kochałem Billa”, powiedział Presley dziennikarzowi popularnego magazynu Commercial Appeal. Artysta nie wziął udziału w uroczystościach pogrzebowych swojego muzyka ponieważ nie chciał wprowadzać na nich zbędnego zamieszania swoją osobą.
Sześć dni po tych tragicznych wydarzeniach magazyn Variety opublikował na swoich łamach pierwszą, przedpremierową recenzję nowego filmu z udziałem króla rock’n’rolla. Jej autor podsumował produkcję jednym krótkim zdaniem… ”Byłby to dość ponury romans ale podobno z Elvisem nie można zrobić niczego złego”. I dodał na koniec, że pomimo braku wyobraźni producentów i gwiazdorskiej obsady nowy obraz Presley’a „zaopatrzony w osiem nowych piosenek” sprzeda się tak samo dobrze jak jego poprzednie komedie.
3 listopada 1965 roku do sprzedaży trafił album „Harum Scarum”. Na frontowej okładce wydawca płyty zamieścił naklejkę informującą o tym, że w skład krążka wchodzi dziewięć piosenek z filmu i dwa utwory bonusowe oraz specjalny upominek dla fanów – kolorowa fotografia Elvisa z jego własnoręcznym podpisem.
Od samego początku zarówno płyta jak i sam film budziły mieszane uczucia wśród profesjonalnych recenzentów jak i wielbicieli artysty. Tygodnik Billboard w swoim tekście z 13 listopada określił nowy longplay Presley’a jako „jeszcze jednego sprzedażowego giganta z ostatniej długiej listy przebojowych soundtracków Elvisa Presley’a”. I była to jedna z nielicznych pozytywnych opinii na temat tego albumu… Zdecydowanie mniej przychylne były już komentarze zamieszczone przez poczytne pismo Variety. Ich autor opisując nagrania z najnowszej komedii Elvisa stwierdził wręcz, że „Presley wybucha w piosenkach w niespodziewanych miejscach jak wybudzony z uśpienia po lekach” po czym bezlitośnie dodał, że fakt ten nie ma jednak najmniejszego znaczenia dla odbiorców albumu ponieważ „publiczność otrzymuje głos który kocha i melodie utrzymane w stylu, którego od niego oczekuje”.
W obronie albumu nie stanęli tym razem nawet najbardziej zagorzali fani piosenkarza. Autor najbardziej uznanej biografii Presley’a „Last Train To Memphis”, Peter Guralnick, określił płytę „Harum Scarum” jako „najbardziej żenującą ścieżkę dźwiękową”, a Leszek C.Strzeszewski w książce „ELVIS” z roku 1986 dodał: „piosenki były bardzo słabe, film zrobiony źle i za małe pieniądze, a zdjęcia nie grzeszyły urodą, To była typowa produkcja klasy ‘B’”.
Fala krytyki pod adresem „Harum Scarum” przelewała się przez cały kraj. Nawet powstrzymujący się do tej pory od komentarzy menedżer Presley’a, ‘Pułkownik’ Tom Parker w liście do wytwórni Metro Goldwyn Mayer (wysłanym jeszcze na etapie produkcji filmu) zasugerował żeby dla lepszego efektu dodać „gadającego wielbłąda w roli narratora na wzór filmu Donalda O’Connora ‘Francis The Talking Mule’”. MGM odrzuciło jednak ten pomysł.
Ogólnonarodowa premiera „Harum Scarum” odbyła się 24 listopada 1965 roku. Poprzedziły ją dziesiątki nieprzychylnych komentarzy i recenzji. Jednak zgodnie z przewidywaniami niektórych obserwatorów prasowych nie przeszkodziły one w osiągnięciu kolejnego sukcesu.
Wielokrotnie krytykowany album ze ścieżką dźwiękową sprzedał się w ilości trzystu tysięcy egzemplarzy i jeszcze w listopadzie 1965 roku zajął wysokie, ósme miejsce w zestawieniu najlepiej sprzedających się płyt wg Tygodnika Billboard.
W Wielkiej Brytanii obraz „Harum Scarum” wyświetlano pod zmienionym tytułem – „Harum Holiday”. Tamtejsza prasa zrealizowała specjalną broszurę promocyjną której autorzy w żartobliwy sposób przedstawili informacje na temat kolejnej produkcji z udziałem Elvisa (m.in. jej tematykę, główne wątki, listę aktorów i twórców etc) . Na jednej ze stron pojawiło się np. takie ogłoszenie: „uwaga na wielbłąda. Nawiązując do nowego brzmienia piosenek Elvisa Presley’a, które wypełniają komedię romantyczną ‘Harum Holiday’, która rozgrywa się w mitycznym królestwie Arabskim. Jeśli masz wielbłąda lub znasz kogoś kto ma skontaktuj się z menedżerem …… kina (tutaj podany był numer telefonu). Szanse na to, że będziesz miał wielbłąda są nikłe ale zrobisz tym spore zamieszanie! ”.
Angielscy fani podobnie jak ich amerykańscy znajomi także nie przyjęli kolejnego filmu swojego idola zbyt ciepło. Prezes brytyjskiego fanklubu Presley’a, Todd Slaughter, w książce „The Elvis Archives” opublikowanej w 2004 roku napisał, że „wielu ludzi uważa ‘Harum Scarum’ za najgorszy film Elvisa jaki kiedykolwiek zrobił. Źle zagrany z naszym bohaterem w roli śpiewającego eksperta od karate starającego się uniknąć śmierci z rąk króla z Bliskiego Wschodu i jednocześnie zakochującym się w jego córce (Mary Ann Mobley) może być w najlepszym wypadku uznany za parodię. Elvis nie wyglądał komfortowo w swoim wschodnim kostiumie a piosenki były naprawdę słabe”.
Czarę goryczy przelał tekst opublikowany pod koniec 1965 roku na łamach jednej z najważniejszych amerykańskich gazet. Dziennikarz The New York Times’a Vincent Canby w recenzji z 16 grudnia porównał do siebie dwa zupełnie odmienne filmy, które właśnie obejrzał w kinie – „Harum Scarum” Elvisa Presley’a i japoński „Ghidrah, The Three-Headed Monster” („Ghidrah, Trzygłowy potwór”). Ku zaskoczeniu czytelników autor stwierdził, że „trudno sobie wyobrazić bardziej bezmyślne połączenie niż ten spektakl złożony z tych dwóch obrazów. ‘Harum Scarum’, najnowszego filmu Elvisa Presley’a i ‘Gihidrah’, pełnej gwiazd filmowych produkcji o japońskim potworze… Film Elvisa jest ładniejszy niż ‘Gihidrah’ i ma o dwie głowy mniej ale obaj bohaterowie wydają się być z pewnością dziełem wydziału od efektów specjalnych”. A następnie dodał, że Elvis „przechadza się” po ekranie „niczym człowiek wyrwany z sedacji” a dialogi w filmie przypominają słowa piosenki.
Prasa tzw. kolorowa i bulwarowa w czasie gdy poważne gazety prześcigały się w publikowaniu kolejnych recenzji zajmowała się próbą znalezienia odpowiedzi na pytanie czy pomiędzy popularnym piosenkarzem a partnerującą mu na ekranie Mary Ann Mobley jest coś więcej niż tylko przyjaźń…
„Ludzie są tym bardzo rozczarowani” powiedziała w jednym z wywiadów aktorka wcielająca się w komedii w rolę ślicznej księżniczki Shalimar zaprzeczając medialnym doniesieniom o jej rzekomym romansie z królem rock’n’rolla. „Ale nie rozumieją dlaczego i nie sądzę żebym ja też zrozumiała dlaczego”, dodaje. „Zawsze będę dłużniczką wobec Elvisa. Siedzieliśmy bezczynnie i rozmawialiśmy. Łączyła nas naprawdę wyjątkowa przyjaźń” opowiadała Mary Ann Mobley. „Powiedział, ‘Madam, któregoś dnia zorganizuję przyjęcie na które Cię zaproszę. Ilekroć zmieniał numer telefonu ktoś zawsze dzwonił i mówił, ‘Madam’, mamy nowy numer i Elvis chciałby żebyś go miała na wypadek gdybyś go kiedykolwiek potrzebowała”. Elvis i Mary Ann przyjaźnili się do końca życia piosenkarza.
Pomimo wielu krytycznych ocen obraz „Harum Scarum” zajął wysokie, jedenaste miejsce, w rankingu magazynu filmowego Variety i do końca 1965 roku przyniósł zyski w wysokości dwóch milionów dolarów. „’Harum Scarum’ wyprodukowany przez MGM przez wielu uważany jest za najgorszy film Elvisa”, pisał Leszek C.Strzeszewski w swojej książce „ELVIS”, „lecz za udział w nim otrzymał swoje najwyższe honorarium – milion dolarów i 40% zysków”.
Gazeta Hollywood Citizen News nazwała komedię „Harum Scarum” „nieudaną kinową farsą”. Janusz Płoński z kolei w publikacji „Elvis: Dlaczego Ja Panie?” napisał: „fani, nawet nie zorganizowani, stanowili […] realną siłę, która pozwalała mu (Elvisowi, przyp.autor)przetrwać wiele kryzysów.[…]Elvis mógł liczyć na swoich fanów i właściwie nigdy się na nich nie zawiódł”. I choć ten ostatni cytat w książce odnosi się do ostatnich lat życia Presley’a doskonale pasuje także do opisywanego powyżej filmu… Gdyby nie wiara setek tysięcy wielbicieli z całego świata w swojego idola obraz „Harum Scarum” mógł ponieść całkowitą klęskę…