THIS IS THE STORY – Elvis w American Sound Studio 13-16 stycznia 1969
THIS IS THE STORY
-Wspomnienie sesji nagraniowych w American Sound Studio-
13-16 stycznia 1969. Wizyta pierwsza
Mariusz Ogiegło
Osoby, które siedziały na widowni czerwcowych koncertów stanowiących część powstającego właśnie programu telewizyjnego już wtedy wiedziały, że odniesie on wielki sukces. Ci, którzy nie mogli zająć miejsca wśród publiczności w Burbank w Kalifornii mieli się o tym przekonać dopiero za kilka miesięcy. Dokładnie 3 grudnia 1968 roku telewizja NBC wyemitowała sponsorowany przez firmę The Singer Sewing Machine Company (firma zajmująca się produkcją maszyn do szycia) program „ELVIS”, dzisiaj znany bardziej jako „The ’68 NBC TV Comeback Special”. Fani Presleya byli zachwyceni, krytycy rozpisywali się we wszystkich gazetach zgodnym chórem wychwalając doskonałą formę, muzyczne umiejętności i wygląd piosenkarza. Kilka tygodni po emisji „NBC TV Comeback Special” w telewizji okazało się iż program ten miał największą oglądalność w całym 1968 roku (powrót króla rock’n’rolla obejrzało aż 42% Amerykanów!)! Płyta zawierająca ścieżkę dźwiękową z telewizyjnego show Elvisa bardzo szybko wspięła się na szczyt listy przebojów a po kilku tygodniach uzyskała status kolejno złotej i platynowej płyty. Elvis POWRÓCIŁ! Presley na nowo uwierzył w siebie. Zdał sobie sprawę z faktu, że pomimo iż jego wizerunek mocno ucierpiał podczas kręcenia głupawych komedii w Hollywood i nagrywania do nich słabych piosenek to ludzie nadal chcą go słuchać a on stale ma coś jeszcze do powiedzenia w muzyce. Zdecydował się zorganizować sesję nagraniową. Kilka dni po Świętach Bożego Narodzenia, 9 stycznia 1969 roku zaprosił do Graceland swojego producenta Feltona Jarvisa. Spotkanie miało miejsce w pokoju zwanym Jungle Room (tym samym, w którym siedem lat później artysta nagrywał swoje ostatnie piosenki).
Nie wiadomo czym kierował się podczas rozmowy Presley, czy to stwierdzeniem swojego przyjaciela Jerry Schillinga, który pewnego razu stwierdził „Elvis Ty nie potrzebujesz dużego studia, Ty możesz tworzyć tutaj-w domu-w Memphis” czy też miał na uwadze fakt, że najważniejsze rzeczy jakie do tej pory stworzył, cała muzyczna rewolucja zaczęła się właśnie tutaj-w jego rodzinnym mieście. Na koniec narady oświadczył jednak Feltonowi, że nie chce by kolejna sesja miała miejsce jak wcześniej ustalono w Nashville. Chce nagrywać w domu-w Memphis… W ciągu zaledwie kilku dni sztab ludzi odpowiedzialnych za dobór piosenek z Feltonem Jarvisem na czele znalazł idealne studio. Otwarte w 1967 roku American Sound Studio mieściło się na 829 Thomas Street w Memphis. Producentem był tam trzydziesto-trzy letni Lincoln Wayne „Chips Moman”.
Ze studiem na stałe związana była grupa muzyków, znanych jako Memphis Boys. Była to pięcioosobowa sekcja rytmiczna w skład której wchodzili, Gene Chrisman na perkusji, Mike Leech na basie, Reggie Young na gitarze oraz Bobby Emmons i Bobby Wood na organach i pianinie.
Elvis Presley przekroczył próg tego studia w poniedziałek 13 stycznia 1969 roku, późnym wieczorem. Był „przeziębiony i roztrzęsiony” jak pisze Peter Guralnick w swojej książce. Pomimo to klawiszowiec Bobby Wood po latach wspominał swoje pierwsze spotkanie z piosenkarzem stwierdzając, że „wyglądał lepiej niż wszystkie piękne kobiety, które w życiu widziałem”. Po krótkim zapoznaniu się z muzykami i specyfiką studia rozpoczęła się sesja. Sesja, którą żona Elvisa, Priscilla Presley opisała słowami: „Było coś magicznego w tych sesjach. Siedzieliśmy za oknem reżyserki i obserwowaliśmy, a Elvis siedział przy pianinie i z całkowitą łatwością nagrywał jeden przebój za drugim”. W nagraniach nie przeszkodziło nawet chore gardło. Wręcz przeciwnie, zmysłowa chrypka dodała nagraniom dodatkowego smaku… Każdy obecny tego dnia w studiu znał doskonale stary przebój country „Long Black Limousine” napisany przez Verna Stovalla i Bobby Georga. W 1958 roku jako pierwszy nagrał go Wynn Stewart (jego nagranie trafiło jednak do archiwum i wydano go dopiero w 2000 roku na boksie WISHFUL THINKING zrealizowanym przez wytwórnię Bear Family). Oficjalnie „Long Black Limousine” ukazało się pierwszy raz w roku 1961 w wykonaniu jednego z kompozytorów, Verna Stovalla.
Po nim o „kobiecie, która obiecuje, że powróci do miasta długą czarną limuzyną” śpiewali już wszyscy najważniejsi, począwszy od Glena Campbella poprzez Bobbyego Bare, Georga Hamiltona IV aż do Jody Millera. Tego wieczora Elvis tchnął w utwór zupełnie nowe brzmienie. Charakterystyczne dla muzyki country gitary zastąpiły instrumenty klawiszowe, a lekka melodia ustąpiła miejsca nastrojowemu, mrocznemu czy jak piszą o nim niektórzy eksperci wręcz pogrzebowemu brzmieniu… Na początku prac nad utworem dało się wyczuć lekkie zdenerwowanie. Elvis nie mógł trafić w odpowiednią tonację. Kolejne podejścia kończyły się zaledwie po kilku pierwszych taktach. Dopiero szóstą próbę udało się ukończyć. Następną, którą Elvis zaśpiewał w całości (dziewiąte podejście) uznano za wystarczająco dobrą by zamieścić ją na płycie (po dograniu dodatkowych instrumentów i wokali, ponieważ tego dnia piosenkarz pracował tylko z podstawową grupą rytmiczną) . Znacznie krócej trwało nagrywanie kolejnego utworu. Tym razem była to ballada „This Is The Story” nadesłana z Anglii przez wkraczających dopiero na rynek kompozytorów, Chrisa Arnolda, Geoffreya Morrowa i Davida Martina. Swoje kompozycje dostarczali do Guya Fletta i Douga Fletchera, autorów współpracującym z Freddym Bienstockiem, który był odpowiedzialny za dobór piosenek na sesje Elvisa. Praca nad „This Is The Story” trwała zaledwie kilkanaście minut. Po krótkim falstarcie, który wyniknął z pomyłki w instrumentalnym wstępie rozpoczęto kolejną próbę. Podejście drugie było już kompletne i na tyle dobre, że uznano go za master.
Jednak odsłuchując gotowy materiał Elvis zdecydował się poprawić swój wokal. Zrobił to dopiero podczas kolejnej wizyty w American Sound Studio, 21 stycznia.
Krótko po północy muzycy zaczęli próby z utworem „Come Out, Come Out”. Pomimo kilkunastu zagranych podejść (około dwudziestu dwóch) Elvis nie zdecydował się na nagranie swojego wokalu. Na kolekcjonerskiej płycie UNSURPASSED MASTERS zachowała się jedynie próba podczas której Bobby Wood zaśpiewał główne partie wokalne. Następne minuty sesji również upłynęły na rejestrowaniu ścieżki instrumentalnej. Tym razem do kompozycji „Memory Revival”. Prawdopodobnie utwór został nagrany w wolnym i szybkim tempie. Niestety, piosenka z tej sesji do dzisiaj nie została wydana. Repertuar przygotowany na tą styczniową sesję był jedyną w swoim rodzaju, niepowtarzalną mieszanką wszystkich gatunków muzycznych, z którymi Presley lubił pracować. Były lekkie piosenki pop, blues, country, rock’n’roll, elementy gospel a nawet funky! Gitarzysta Reggie Young wspomniał w jednym z wywiadów, że „każda piosenka nad, którą pracowaliśmy, w naszych myślach była potencjalnym Nr.1” Utwór „Wearin’ That Loved On Look” napisany przez popularnego w drugiej połowie lat sześćdziesiątych piosenkarza country Dallasa Fraziera we współpracy z Arthurem Leo Owensem (znanym jako „Doodle Owens”) miał w sobie wszystko co niezbędne do stworzenia przeboju. Miał energię, melodię, której smaku dodawała funkowa aranżacja a tej nocy zyskał jeszcze jedno…doskonały wokal Elvisa Presleya. Pierwsze podejścia zapowiadały jednak kompletną katastrofę. Choć Elvis przystępował do nagrania zupełnie zrelaksowany to zmęczone kilkugodzinną pracą, jego chore gardło zaczęło o sobie przypominać. Każda próba wzniesienia głosu na wysokie rejestry kończyła się charakterystycznym załamaniem co w efekcie dawało dźwięk przypominający „pianie”, które powodowało salwy śmiechu w studiu. Presley ciągle żartował ze swojego głosu. Pomiędzy kolejnymi podejściami zaintonował kilka wersów swojego ostatniego przeboju „A Little Less Conversation”. Pierwsze kompletne podejście nagrano dopiero po dziesięciu próbach. Producent Chips Moman uznał go za wystarczająco dobre i był po nim gotowy zakończyć pracę nad tą piosenką ale wówczas Elvis powiedział „jeśli uda nam się zrobić jedną dobrą wersję pierwszej części to oddzielimy ją i dołączymy do tego (podejścia, przyp.autor)”. Chips zgodził się i ostatecznie „Wearin’ That Loved On Look” zostało nagrane dopiero za piętnastym podejściem. Podczas kolejnej wizyty w studiu, 21 stycznia Elvis zdecydował się poprawić ścieżkę wokalną. Ze styczniowej wersji użyto zaledwie piętnastu sekund (dokładnie od 1:07-1:22 min). Oryginalna wersja master nagrana podczas pierwszej wizyty Presleya w American Sound Studio do dzisiaj nie została wydana. Kilkanaście minut po godzinie piątej nad ranem Elvis opuścił budynek maleńkiego studia i udał się do Graceland. Na taśmach pozostały trzy wersje master i rozbudzone nadzieje producentów i muzyków. Także Elvis pełen był optymizmu. Pomimo przeziębienia czuć było, że znowu odnalazł radość z tworzenia muzyki. Pełen pozytywnej energii powrócił do studia zaledwie po kilku godzinach odpoczynku.
Z olbrzymim zapałem przystąpił do nagrania nowej kompozycji Morta Shumana „You’ll Think Of Me”. Autor odpowiedzialny był za niemal wszystkie najważniejsze przeboje Presleya w latach sześćdziesiątych. Elvis był profesjonalistą. Chciał by jego muzyka brzmiała jak najlepiej. Tej nocy chore gardło nie było już powodem do żartów. W studiu dało się wyczuć narastające z każdym podejściem zdenerwowanie. Kolejne próby wzniesienia wokalu na wysokie tony kończyły się załamaniem głosu. Elvis nie chciał jednak rezygnować. Przed szesnastą próbą zaintonował jeden wers utworu „Our Love And Aloha”. Po kolejnych ośmiu podejściach Chips Moman zdecydował, że nagrana wersja jest wystarczająco dobra i można już rozpocząć próby z nowym utworem. Presley nie był jednak zadowolony z uzyskanego efektu. Czuł, że piosenka potrzebuje jeszcze poprawek. Niemniej przystał na propozycję producenta a korekty wokalu odłożono aż do kolejnej wizyty w American Sound Studio, 21 stycznia. Wersja master „You’ll Think Of Me” z 14 stycznia do dzisiaj nie została wydana na żadnej płycie. „A Little Bit Of Green” była drugą z trzech (ostatnią była ballada „Sweet Angeline” nie wykorzystana w American Sound Studio) nadesłanych do studia propozycji angielskiej spółki Chris Arnold, Geoffrey Morrow i David Martin. Jak pisze w książce „Platinum: A Life In Music” Ernst Jorgensen, miała ona w sobie „mały komercyjny potencjał”. Elvis zdecydował się nagrać ją na krótko przed przerwą na posiłek. Po krótkich (około pięciu minutach) próbach przystąpiono do nagrań. Po zagraniu pierwszego podejścia Presley nie był zadowolony ze zbyt wolnego tempa utworu. Pod koniec piosenki zaczął się śmiać i robić na ten temat uwagi. Przed rozpoczęciem kolejnego podejścia zdecydował się porozmawiać z muzykami i ustalić nowy klucz. Po krótkiej naradzie Bobby Wood otrzymał nowe nuty i rozpoczęto kolejną próbę. Tym razem utwór był znacznie żywszy. Wszystko przebiegało bezbłędnie aż do momentu gdy na początku drugiej zwrotki Elvis pomylił słowa i zaczął się wygłupiać ze słowem „Clouds”. Producent przerwał nagranie. Dopiero kolejna, trzecia próba została zagrana w całości. Zarówno Elvis jak producent uznali, że nadaje się ona na wersję master. Ostatecznie jednak we wrześniu 1969 roku Elvis dokonał niezbędnej korekty w swojej ścieżce wokalnej a „A Little Bit Of Green” w wersji z 14 stycznia ukazało się dopiero na kolekcjonerskim CD THE AMERICAN WAY Vol.5. Po kilkunasto minutowej przerwie, około drugiej w nocy, muzycy zaczęli spontaniczny jam session ze starym przebojem Hanka Snowa „I’m Movin’ On”. Snow zarejestrował swoją wersję w 1949 roku. Niespełna rok później piosenka święciła niewyobrażalne jak na tamte lata tryumfy. Przez dwadzieścia jeden tygodni nie opuszczała szczytu listy przebojów muzyki country Tygodnika Billboard (Billboard’s Country Chart). Utwór nie był zaplanowany dlatego w studiu nie było tej nocy tekstu. Elvis śpiewał tylko te fragmenty, które pamiętał z płyty Snowa. Pomimo to uzyskany efekt był na tyle dobry, że wszyscy zgodnie orzekli iż piosenka potrzebuje już tylko kilku niezbędnych zmian w ścieżce instrumentalnej, nowego wokalu i można ją spokojnie wydawać na płycie. Zapis tego wyjątkowego jam session ukazał się na kolekcjonerskim CD, THE MEMPHIS SESSIONS.
Drugą noc zamknięto kilkoma podejściami do kompozycji „Gentle Of My Mind” Johna Hartforda z 1967 roku. W tym samym roku duże sukcesy odnosił z nią Glen Campbell (pierwsze miejsce na liście przebojów country). Współpracujący z Presleyem producent, Felton Jarvis, uczestniczył w nagraniu i stąd znał tą balladę, którą następnie polecił Elvisowi. Do dzisiaj nie wiadomo dokładnie ile podejść „Gentle Of My Mind” zarejestrowano 14 stycznia. Pewne jest natomiast to, że Elvis zdecydował się na całkowite wykasowanie wokalu z nagranej wersji master (do dzisiaj nie wydanej) i podłożenie nowego kilka dni później. Podobnie jak poprzedniego dnia, i tym razem sesja dobiegła końca kilkanaście minut po godzinie piątej nad ranem. 15 i 16 stycznia Elvis nie pojawił się w studiu. Zatrzymało go doskwierające mu od kilku dni przeziębienie. Po wizycie u laryngologa pozostał w Graceland gdzie wypoczywał i zbierał siły przed kolejnymi nagraniami. W tym czasie Memphis Boys rejestrowali kolejne ścieżki instrumentalne (wokalnie wspierani przez Bobby Wooda, który zastępował nieobecnego artystę), do których mieli nadzieję Elvis podłoży swój wokal po powrocie do zdrowia…
-Wspomnienie sesji nagraniowych w American Sound Studio, 20-23 stycznia 1969-
Wizyta druga
15 i 16 stycznia 1969 roku Elvis nie przybył do studia na zaplanowaną sesję. Nie pozwolił mu na to stan zdrowia. Pod jego nieobecność członkowie zespołu znanego jako Memphis Boys przygotowali kilka ścieżek instrumentalnych. Wśród propozycji przedstawionych przez Freddiego Bienstocka i Lamara Fikea znalazły się m.in. „Inherit The Wind”, „Mama Liked Roses” Johnny Christophera, „My Little Friend”, „Don’t Cry Daddy”, „Poor Man’s Gold”, „Rubberneckin’”,„Send Out Love”, „Sweet Angeline” i „Salt”. Muzycy podjęli próby nagrania wszystkich utworów lecz ostatecznie, podczas kolejnej sesji wykorzystano tylko pięć pierwszych tytułów. Nagranie kompozycji „Rubberneckin’” przełożono natomiast na inny dzień.
Elvis zjawił się w studiu dopiero po weekendzie, w poniedziałek 20 stycznia wieczorem. Pierwsze minuty upłynęły mu na nanoszeniu poprawek do ścieżki wokalnej w utworze „Gentle On My Mind”. Po kilku próbach piosenkarz zdecydował jednak o całkowitym wykasowaniu poprzedniego wokalu i nagraniu go od nowa.
W otoczeniu Presleya zawsze znajdowały się osoby, które dbały o jego nienaganny wykreowany przez lata publiczny wizerunek grzecznego chłopaka z sąsiedztwa, który nie zabiera głosu w tzw. ‘niewygodnych’ sprawach. Szczególnie dbał o to ‘Pułkownik’ Parker, menedżer piosenkarza dla którego większa liczba zwolenników Elvisa (w każdym wieku, bez względu na pozycję w społeczeństwie) oznaczała większą ilość sprzedanych płyt a co za tym idzie większe pieniądze. Uważał on, że śpiewanie takich utworów jak „If I Can Dream” czy „Clean Up Your Own Backyard” może zaszkodzić jego podopiecznemu.
Zarówno producenci jak i sam Elvis zaczynali jednak rozumieć, że przyszedł najwyższy czas na zmiany. Tej nocy producent Chips Moman narażając się wszystkim „doradcom” Presleya podsunął mu nową piosenkę skomponowaną przez Scotta ‘Mac’ Davisa.
Elvis usiadł i w absolutnej ciszy kilkukrotnie przesłuchał płytę demo, wsłuchując się dokładnie w każdy wers…
„Padał śnieg,
Pewnego zimnego i szarego poranka w Chicago urodziło się małe biedne dziecko,
W getcie,
Jego matka płakała,
To kolejne głodne usta, to kolejne głodne usta, które trzeba nakarmić, rozpaczała
W getcie”
Gdy skończył – chwilę się wahał. Po krótkim zastanowieniu oświadczył jednak, że głęboko identyfikuje się z opowiedzianą w „In The Ghetto” historią biednego chłopca i chce ją nagrać.
Chips Moman zanim zaproponował nagranie tej ballady Elvisowi rozważał przedstawienie jej Roosveltowi Griell, byłemu piłkarzowi dorastającemu w getcie lub Billowi Medley ze słynnej grupy Righteous Brothers.
I jeżeli miał jakieś uczucie niepewności czy dobrze zrobił powierzając ją wychowanemu w najuboższej dzielnicy maleńkiego Tupelo Presleyowi to tej nocy została ona całkowicie rozwiana.
Jeden z muzyków obecnych tego dnia w studiu stwierdził po latach, „W „In The Ghetto” naprawdę się wczuł i wyglądało to tak, jakby w końcu robił piosenkę, którą rozumie i czuje. Włożył w nią część swojej duszy…musiała nim wstrząsnąć. W tym czasie ekscytował się tym co robi i naprawdę przejmował się”.
Elvis powtarzał utwór kilkanaście razy. Każde kolejne podejście było lepsze od poprzedniego. Każde wypełnione emocjami i silnym, ciepłym, głębokim głosem. Miało się wrażenie, że Presley dokładnie czuł o czym śpiewa i przeżywał każdy wers, każde słowo piosenki…
„Ludzie nie rozumieją, że
Dziecko potrzebuje pomocnej dłoni
Inaczej pewnego dnia wyrośnie na młodego gniewnego człowieka,
Spójrz na siebie czy na mnie, Czy jesteśmy zbyt ślepi by to zobaczyć
Czy po prostu odwracamy od tego nasze głowy
I patrzymy w inną stronę”
Sesję zza szyb reżyserki obserwował Wayne Jackson, trębacz, który później dokonywał overdubbingów w wybranych nagraniach. Jak mówi, pierwszą rzeczą, którą tej nocy usłyszał było właśnie „In The Ghetto”. Pierwsza myśl jaka wówczas przyszła mu do głowy to „mój Boże, to jest cudowne. To jest to”.
W książce „Platinum: A Life In Music” Ernst Jorgensen bardzo obrazowo przedstawia proces tworzenia jednej z najważniejszych piosenek w karierze Elvisa. „Po czwartym podejściu muzycy zrobili przerwę i odsłuchali nagranego materiału. Wtedy zdecydowali o szybszym kluczu.[…]Po podejściu jedenastym, gdy zrekonstruowali ośmiotaktowy środek koncentracja grupy zaczęła spadać: „To zupełnie różni się od reszty części”. Chips upomniał ich i przywrócił na właściwy kurs”. Dalej czytamy już, że dwudzieste podejście było „świetne” lecz Elvis chciał kolejnych prób. Ostatecznie, ten niezwykły maraton zakończył się dopiero po dwudziestym trzecim podejściu.
Uzyskany efekt był zapierający. Udało się stworzyć nie tylko piękną, nastrojową balladę ale przede wszystkim bardzo autentyczny protest song…
„Kiedy jej młody człowiek umiera,
Pewnego zimnego, szarego poranka w Chicago
Rodzi się inne dziecko
W getcie,
A jego mama znowu płacze”
Podczas kilkunastominutowej przerwy po nagraniu „In The Ghetto” inżynier dźwięku z Nashville, Al Pachucki podłożył zarejestrowany tego wieczora nowy wokal Presleya do nagranej podczas pierwszej wizyty w American Sound Studio piosenki „Gentle On My Mind”.
Następnie w przeciągu zaledwie kilkunastu minut muzycy zarejestrowali nową kompozycję Bena Weismana (który ulegając naciskom ze strony wytwórni zgodził się by w podpisie piosenki widniało nazwisko jego żony, Dory Jones) oraz Bunny Warena, „Rubberneckin’”.
Elvis był w wyśmienitym humorze. Przed kolejnymi podejściami śmiał się i żartował z członkami zespołu. Przed przystąpieniem do drugiej i ostatniej próby zanucił wers przeboju „Our Love And Aloha”.
Piosenka była gotowa. Była doskonałym materiałem na przebój. Miała porywającą melodię, prosty tekst i surową aranżację. Nic więc dziwnego, że producenci ostatniego fabularnego filmu z udziałem Presleya, „Change Of Habit”, zaproponowali by wykorzystać ją w ścieżce dźwiękowej.
Solidny rock’n’roll był doskonałym podsumowaniem pierwszej, pełnej artystycznych doznań nocy nagrań a American Sound Studio.
Następnego wieczora Elvis przybył do studia znacznie wcześniej. Przy wejściu spotkał swojego wielkiego idola, gwiazdę rythm’n’bluesa, Roya Hamiltona (Presley do tej pory miał w swoim repertuarze dwie jego piosenki, „I’m Gonna Sit Right Down And Cry Over You” oraz „You’ll Never Walk Alone”. Kilka lat później dołączył do nich „Unchained Melody” i „Hurt”).
„Jak myślisz, nie będzie miał nic przeciwko jak wejdę i popatrzę?”-zapytał swojego przyjaciela Georga Kleina po tym jak dowiedział się, że Hamilton od kilku dni nagrywa w tym samym studiu. Gdy tylko uzyskał zgodę, przez kolejne dwa dni przesiadywał w studiu po kilka godzin i przyglądał się pracy Roya.
Tego wieczora, 22 stycznia, zrobili sobie kilka pamiątkowych zdjęć, a Elvis podarował Hamiltonowi utwór „Angelica”, z którego nagraniem nosił się od kilku dni. „Byłeś moim natchnieniem” stwierdził wręczając mu plik kartek z nutami i tekstem piosenki.
Hamilton nagrał kompozycję „Angelica” w American Sound Studio na krótko przed swoją śmiercią, 20 lipca 1969 roku.
„Czyż może być większy zaszczyt niż piosenka, którą nagrał Roy Hamilton?” podsumował Elvis czując lekkie rozczarowanie kompozytorów, którzy do końca mieli nadzieję, że to właśnie on nagra ich piosenkę.
Wieczorem 21 stycznia w „powietrzu czuć było eksperyment” jak pisze Ernst Jorgensen w „Platinum: A Life In Music”. Elvis pojawił się w studiu podekscytowany spotkaniem ze swoim wieloletnim idolem. Ku zaskoczeniu wszystkich obecnych zaproponował nagranie jednego z ostatnich przebojów grupy The Beatles, „Hey Jude”.
Nikt nie był na to przygotowany. Muzycy nie mieli opracowanej aranżacji a w studiu nie było tekstu tej kompozycji Johna Lennona i Paula McCartneya. Mimo to Presley nalegał na nagranie.
Na poczekaniu rozpisano więc nuty dla poszczególnych instrumentów a sam Elvis zaczął improwizować z kilkoma wersami, które zapamiętał z oryginalnego wykonania beatlesów.
W efekcie zarejestrowaną po siedmiu podejściach blisko pięciominutową wersję opisano jako „track only” („tylko podkład”) i odłożono na półkę. Prawdopodobnie spowodował to fakt iż tej nocy nie nagrano dobrej ścieżki wokalnej Presleya. W najbliższym czasie nie planowano tego utworu również wydawać. „Hey Jude” w wykonaniu czwórki z Liverpoolu dopiero opuszczał listy przebojów i ciągle jeszcze puszczany był w rozgłośniach radiowych (w Stanach Zjednoczonych na listę przebojów tygodnika Billboard utwór dostał się 14 września 1968 roku i utrzymywał się na pierwszym miejscu przez dziewięć kolejnych tygodni).
Wszystkie dodatkowe instrumenty do wersji Presleya zostały dograne dopiero w marcu 1969 roku (tylko dodatkowe wokale zostały zarejestrowane pomiędzy 22-24 stycznia). Na publikację musiała poczekać aż do 1972 roku. Wówczas zamieszczono ją na płycie „ELVIS NOW”. Wersję master „Hey Jude” z 21 stycznia wydano dopiero w 1992 roku na kolekcjonerskim CD „American Rejects”.
Przez resztę wieczoru Elvis skupił się na nagrywaniu i poprawianiu wokalu do zarejestrowanych kilka dni wcześniej piosenek. W ciągu kilku godzin nagrał kompletny wokal do „My Little Friend” Shirla Milete, ballad „Inherit The Wind” Eddiego Rabbita, „Mama Liked Roses” Johnny Christophera (Elvis podobno popłakał się ze wzruszenia gdy ją usłyszał. Peter Guralnick, jeden z najważniejszych biografów piosenkarza określił ją mianem „hołdu dla macierzyństwa”) oraz „Don’t Cry Daddy” („to bardzo piękna, smutna piosenka” mówił o niej jej autor Scott ‘Mac’ Davis. Elvis gdy ją usłyszał miał się wyrazić słowami: „chciałbym ją kiedyś zagrać dla mojego taty”, a wzruszony kompozytor mówił po latach: „Boże, on dotrzymał tych słów”). Był również zdecydowany zaśpiewać balladę ”Poor Man’s Gold” lecz z jakiegoś powodu po zaledwie dwóch wersach zrezygnował.
Kolejne minuty upływały na nanoszeniu korekty do ścieżek wokalnych takich utworów jak „I’m Movin’ On”, „Long Black Limousine”, „Wearin’ That Loved On Look”, „You’ll Think Of Me” oraz „This Is The Story”.
Na krótko przed zakończeniem kolejnej sesji Elvis sięgnął po gitarę i zaczął grać na niej ulubioną piosenkę swojego ojca, który tej nocy był obecny w studiu (ponieważ Graceland jest położone zaledwie kilka ulic od American Sound Studio Vernon Presley zdecydował się odwiedzić syna i zobaczyć jak pracuje). „From A Jack To A King” był przebojem country napisanym przez Neda Millera (wersja kompozytora publikowana była dwukrotnie. Pierwszy raz ukazała się na singlu w roku 1957. Przeszła wówczas bez echa, nie wchodząc na żadną listę przebojów. Dopiero zarejestrowana ponownie dla nowej wytwórni w 1962 roku wzbiła się na drugie miejsce na liście przebojów muzyki country tygodnika Billboard oraz na szóstą pozycję zestawienia HOT 100 tego samego magazynu).
Elvis był w doskonałym humorze, pełen pozytywnej energii. Na zarejestrowanie wersji finałowej potrzebował zaledwie pięciu podejść. Przez cały czas żartował z członkami zespołu i obsługą studia. Gdy tylko utwór zaczynał zmierzać w dobrym kierunku natychmiast przekręcał słowa i wybuchał śmiechem. W tej sympatycznej atmosferze powstała piosenka określana przez wielu fanów mianem autobiografii artysty – „Od służącego do króla”.
Nie można było się pokusić o lepsze podsumowanie następnej nocy nagrań w małym studiu Chipsa Momana…
Ostatniej nocy Elvis przyjechał do studia wcześniej niż zwykle. Chciał ponownie zobaczyć się z Royem Hamiltonem. Przez kilka godzin obserwował pracę swojego idola.
Sam do pracy nad nowym materiałem przystąpił dopiero kilka minut po północy. Zainspirowany spotkaniem rozpoczął od nagrania ballady „Without Love” napisanej przez Danny Smalla (wylansowanej w 1956 roku przez założyciela grupy The Driffters, Clyde McPhattera).
Bardzo się w nią zaangażował. W przeciągu zaledwie kilkudziesięciu minut całkowicie zmienił jej brzmienie. Nastrojowe, soulowe wykonanie McPhattera zastąpiła pełna pasji i emocji aranżacja w stylu muzyki gospel…
„Obudziłem się dziś rano i przepełniła mnie rozpacz,
Wszystkie moje marzenia zmieniły się w popiół i odeszły, oh tak
Kiedy popatrzę na swoje życie, ono było bezużyteczne i pozbawione sensu
Bez miłości nie miałem absolutnie niczego”
Zagrano tylko pięć podejść. Aż trzy z nich (pierwsze, czwarte i piąte) opisano jako nadające się do publikacji! W każde wykonanie Elvis wkładał całą swoją duszę. Gdy śpiewał słowa refrenu jego głos wzbijał się na najwyższe rejestry. Tej nocy wierzył, że
„Bez miłości nie miałem niczego,
Bez miłości nie miałem absolutnie niczego,
Zdobyłem świat,
Miałem wszystko z wyjątkiem jednej rzeczy,
Bez miłości nie miałem absolutnie niczego”
Ostatecznie za najlepsze uznano podejście piąte i to ono po dograniu dodatkowych sekcji instrumentalnych i wokalnych trafiło na płytę. Wersja master z tej sesji została natomiast wydana (wraz z wszystkimi próbami do tego utworu) m.in. na bootlegowym albumie THE AMERICAN WAY.
Nie robiąc żadnej przerwy pomiędzy nagraniami Elvis usiadł przy pianinie i zaczął grać wielki przebój Eddiego Arnolda „I’ll Hold You In My Heart” (kompozycja Tommego Billbacka, Hala Hortona i Eddiego Arnolda spędziła ponad dwadzieścia jeden tygodni na liście przebojów muzyki country tygodnika Billboard).
Przez moment szukał odpowiedniej tonacji. Gdy ją znalazł uderzając nerwowo w klawisze pianina (Presley według wspomnień muzyków i członków rodziny grał techniką ‘staccato’) wykonał jego cztero i pół minutową wersję. Jego głos brzmiał silnie i pewnie. Gdy tylko wznosił go na wysokie tony natychmiast jego palce z większą siłą zaczynały uderzać w klawiaturę. Przeżywał to co śpiewał.
Nagrywanie utworu zakończono tylko na tej jednej próbie. Nie można było sobie wyobrazić czegoś bardziej prawdziwego…
Po kilku dziesięciominutowej przerwie Elvis przystąpił do pracy nad przebojem Bobbiego Darina z 1959 roku, „I’ll Be There” (cztery lata po nim swoją wersję zarejestrowała grupa Gerry & The Peacemakers. W ich wykonaniu można usłyszeć dodatkową zwrotkę, którą Elvis pominął podczas tej sesji). Piosenka od połowy lat sześćdziesiątych co jakiś czas pojawiała się na liście przeznaczonych do nagrania przez Presleya lecz z różnych przyczyn nie została zarejestrowana aż do roku 1969.
Tej nocy Elvis nagrał ją już po sześciu podejściach. Po ukończeniu trzeciej próby zdecydowano się dodać do utworu efekt echa. Kontynuowano ten zabieg aż do ostatniego podejścia (opisanego jako „prawdopodobnie najlepsze”). W rezultacie jednak za najlepsze uznano podejście trzecie, które wkrótce poddano dalszej obróbce a następnie wydano na płycie.
Było kilkadziesiąt minut po północy. Sesja w zasadzie dobiegała do końca. Zostało jeszcze zrobić odpowiednie dubbingi w tym m.in. żeńskie wokale. Chips Moman miotał się jednak za konsolą. Przeczuwał, że Elvis nie dostał do nagrania najważniejszej piosenki tego wieczoru. „Suspicious Minds” była nową kompozycją Marka Jamesa i zdaniem producenta była wręcz stworzona dla Presleya. Niestety nie figurowała w spisie utworów przeznaczonych do nagrania tego wieczoru. Chips Moman czuł, że musi coś zrobić-to był ostatni dzień nagrań Elvisa w American Sound Studio. Przyparł „do muru” kierownictwo RCA słowami: „przyjmijcie do wiadomości, że ta sesja jest kosztowna. Zrobię ją za darmo, ale nigdy już nie wrócicie do studia”.
Przyjaciel Presleya, dziennikarz radiowy George Klein doskonale zapamiętał tamtą sytuację: „(kierownictwo RCA, przyp. autor) starało się trzymać Elvisa z dala od tej piosenki. Sesje były dobre, mieli kilka hitów, a ostatniego dnia wzięli się za dubbingi. Poszedłem do Joe Esposito, który był prawą ręką Elvisa i powiedziałem poważnie – ‘Joe muszę z Tobą porozmawiać. Jestem gotów położyć na szalę całą moją radiową karierę dla tej piosenki’ a on na to: ‘O czym Ty mówisz?’ – ‘Chodzi mi o „Suspicious Minds”, Elvis jeszcze jej nie dostał’. ‘Tak? Mamy kilka wspaniałych piosenek.’- ‘Joe, na miłość Boską, to jest piosenka Nr 1 dla Elvisa! Jeśli powiem to Elvisowi, a on wie, że Chips i ja jesteśmy przyjaciółmi może pomyśleć, że chcę go wybadać lub coś w tym rodzaju. Ty porozmawiaj z Elvisem. Joe, Ty nie masz takiego ucha jak ja ale nie jesteś głuchy’- ‘Masz rację to wspaniała piosenka’”.
Kilka minut później Joe Esposito rozmawiał już z Elvisem. Po przesłuchaniu dema niemal natychmiast przystąpiono do nagrania.
Sam proces rejestrowania nie był jednak łatwy. Piosenka miała ciężką aranżację. Po pierwszych podejściach zespół całkowicie się pogubił. Potrzebna była interwencja Chipsa Momana, który skierował muzyków z powrotem na właściwe tory. Kłopoty pojawiły się również ze ścieżką wokalną. Elvis nie radził sobie z tekstem do tego stopnia, że zwrócił się o pomoc do klawiszowca Bobby Wooda.
Oficjalnie nagrano tylko osiem podejść (przed siódmym Presley zaintonował wers wielkiego przeboju grupy The Driffters „Save The Last Dance For Me” zmieniając w niej tekst na „Save The Last Take For Me”) lecz każde z nich poprzedzała cała seria dłuższych lub krótszych prób.
Symbolicznego wymiaru piosence nadał fakt iż gitarzysta Reggie Young używał podczas jej nagrywania legendarnego „Gibsona” Scotty Moora. Była to dokładnie ta sama gitara, którą słychać na pierwszych rewolucyjnych nagraniach z SUN Studio!
Do gotowego „Suspicious Minds” Elvis dograł tzw. harmony vocal czyli dodatkową ścieżkę wokalną, która po nałożeniu na oryginalną część piosenki sprawia wrażenie duetu.
Styczniowe sesje w American Sound Studio dobiegły końca.
Do opuszczających budynek studia kilka minut po godzinie siódmej rano Presleya i Chipsa Momana podszedł dziennikarz z Commercial Appeal. Zatrzymał się obok nich. „Moim zdaniem Memphis jest miastem ciężko pracujących muzyków” stwierdził Elvis poczym spojrzał na producenta i zapytał go, „Zrobiliśmy parę hitów czy nie, Chips?”. „Może kilka Twoich największych”- padła odpowiedź.
Na potwierdzenie tych słów nie trzeba było długo czekać. Z nagranego materiału wytwórnia RCA wydała najlepszy od czasów „Pot Luck” (1962) album, który nie zawierał piosenek filmowych. „From Elvis In Memphis” ukazał się w maju 1969 roku. W bardzo krótkim czasie dotarł do wysokiego trzynastego miejsca na liście przebojów i uzyskał status złotej płyty. Wydawnictwo promował wydany w kwietniu doskonały singiel „In The Ghetto/Any Day Now” (trzecia pozycja na liście przebojów i platynowa płyta).
W sierpniu na rynek został skierowany singiel z piosenkami „Suspicious Minds” (Strona A) i „You’ll Think Of Me” (Strona B). Pierwsza strona płytki stała się pierwszym od kilku lat Numerem jeden Elvisa. W zestawieniu przebywała tydzień. Singiel osiągnął status platynowej płyty.
Kilka miesięcy później, w listopadzie wytwórnia RCA wypuściła kolejny krążek z dwoma utworami nagranymi podczas styczniowych sesji. Tym razem były to „Don’t Cry Daddy” i „Rubberneckin’”. Na liście przebojów album zajął wysoką szóstą pozycję. W krótkim czasie stał się też kolejną platynową płytą Presleya.
Styczniowe sesje w American Sound Studio okazały się olbrzymim sukcesem. Zachęcona tym faktem dyrekcja wytwórni RCA zdecydowała się zarezerwować studio na kolejne nagrania. Elvis miał powrócić do niego w drugiej połowie lutego.
Zanim to jednak nastąpiło wraz z Priscillą udał się do Aspen by odpocząć i pojeździć na nartach…