Bob Moore nie żyje…
Odszedł legendarny basista
„Elvis był miłym facetem. Nazywał mnie 'królem’. Dla mnie był 'kumplem’. Był dobrą osobą. Prawdziwą sympatyczną osobą. Miał piękny głos i bardzo poważnie podchodził do swojej muzyki. Był oddany ale nie był sztywniakiem. W studiu zawsze się śmialiśmy i dobrze bawiliśmy. Uwielbiał spędzać czas z chłopakami i być częścią procesu twórczego. Patrząc wstecz jestem pewien, że te lata były najszczęśliwszymi w jego życiu. I bardzo boli mnie świadomość tego, że jego życie zakończyło się tak tragicznie„.
Tak przed kilkoma laty wspominał Elvisa Presleya legendarny basista Bob Moore, który wczoraj (22.09) zmarł w wieku osiemdziesięciu ośmiu lat. O jego śmierci poinformował syn muzyka.
Moore był członkiem formacji Nashville A-Team, którą wraz z nim tworzyli m.in Floyd Cramer, Pig Robbins, Murrey 'Buddy’ Harman, Ray Edenton, Grady Martin, Charlie McCoy, Harold Bradley, Tomy Jackson, Pete Drake oraz Homer 'Boots’ Randolph.
Swoją przygodę z muzyką rozpoczął w wieku zaledwie piętnastu lat, grając na kontrabasie podczas trasy grupy Grand Ole Opry.
Później, już jako muzyk studyjny zagrał na płytach największych muzycznych ikon XX wieku – od Elvisa Presleya poprzez Roya Orbisona, Toma Jonesa, Patsy Cline, Boba Dylana, Jerry’ego Lee Lewisa, Andy Williamsa, Connie Francis czy Johnny’ego Casha. Szacuje się, że za życia wziął udział w siedemnastu tysiącach (!) sesji nagraniowych.
Współpracę z Presleyem rozpoczął podczas krótkiej sesji w Nashville, gdzie pracował najczęściej, w czerwcu 1958 roku i kontynuował ją przez kolejnych dziesięć lat, aż do stycznia 1968 roku. Towarzyszył mu podczas nagrywania najbardziej niezapomnianych i przełomowych dla jego kariery przebojów – „A Big Hunk O’ Love”, „(Now And Then) There’s A Fool Such As I”, „It’s Now Or Never”, „Are You Lonesome Tonight?”, „Can’t Help Falling In Love” czy „U.S. Male”.
Brał również udział w tworzeniu takich płyt jak „Elvis Is Back!”, „His Hand In Mine”, „Something For Everybody”, „Pot Luck” czy „Blue Hawaii”.
W pierwszej połowie lat sześćdziesiątych Moore towarzyszył Elvisowi nie tylko w studiu nagraniowym ale także na scenie. Wystąpił z nim m.in podczas słynnego hawajskiego koncertu z 25 marca 1961 roku (show odbył się w Honolulu, w tamtejszej Bloch Arena a w jego trakcie zbierano środki na budowę pomnika upamiętniającego marynarzy zatopionego podczas nalotów na Pearl Harbor okrętu USS Arizona), ostatniego przed blisko ośmioletnią przerwą.
Moore był również jednym z założycieli wytwórni Monument Records.
W 1960 roku, muzyk powołał do życia formację Bob Moore Orchestra z którą zrealizował płytę „Mexico”. Pochodzący z niej singiel z tytułowym nagraniem rok później uplasował się na siódmym miejscu listy Billboardu.
Odszedł wielki wspaniały człowiek ale pamięć o nim będzie żyła w setkach niezapomnianych utworów przy których pracował. Jako wielki fan muzyki lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych mogę napisać tylko… DZIĘKUJĘ. SPOCZYWAJ W POKOJU.
(Info: Elvis Infonet/Mariusz Ogiegło)