ELVIS ON TOUR – w drodze po Złoty Glob
ELVIS ON TOUR
– w drodze po Złoty Glob –
(Część 12, ostatnia)
Mariusz Ogiegło
Zdjęcia do filmu „Standing Room Only”, który w końcowej fazie produkcji przemianowano na „Elvis On Tour” trwały dwa tygodnie. W tym czasie ekipa filmowa Robera Abela nakręciła aż sześćdziesiąt godzin materiału!
Według książki Jerry’ego Hopkinsa, „Elvis. Król Rock’n’Rolla”, nagrania z koncertów, prób czy zakulisowych spotkań codziennie dostarczano drogą lotniczą do Los Anegels, tak – by jak twierdzi autor, tuż po zakończeniu kwietniowego tournee (trasa dobiegła końca 19 kwietnia) montażyści mogli przystąpić do pracy nad filmem.
Mniej więcej w tym samym czasie, drugi zespół przetrząsał telewizyjne archiwa w poszukiwaniu najciekawszych i najbardziej pasującących do koncepcji powstającego dokumentu, materiałów z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych.
Co ciekawe, wykorzystaniu powyższych sekwensji przeciwni byli zarówno Pułkownik Parker jak i sam Elvis. Ten pierwszy nie chciał by Presleya kojarzono z „aktem nostalgii”. Ten drugi z kolei, nawet w takiej formie nie chciał wracać do hollywoodzkiego etapu swojego kariery i czasu, w którym utożsamiano go z „przeciwnikiem establishmentu”, a którym już od dawna nie był.
Do pomysłu Abela miał go przekonać dopiero jego zaufany współpracownik, Jerry Schilling, który obok Kena Zemke (głównego montażysty) i Martina Scorsese został zaangażowany w montaż filmu. „Pewnej nocy pojechałem do jego (Elvisa, przyp. autor) posiadłości przy Monovale i kiedy czas wydał się odpowiedni, wyjaśniłem mu na czym polega montaż – ujęcie po ujęciu. Jak dopasowuje się go do muzyki i nawiązuje do materiału z trasy„, wspominał Schilling na łamach swojej książki „Me And Guy Named Elvis”. „’Brzmi dobrze. Nie mam z tym żadnego problemu’, odpowiedział Elvis. Przekazałem więc jego zgodę twórcom filmu a Scorsese uwzględnił ją w swoim montażu. Film sporo na tym zyskał. Dzięki tej jednej sekwencji zrobiłem też olbrzymi krok w podejściu do Elvisa jako kolegi – współtwórcy. Oczywiście, nie na równi z nim, ale czułem się wspaniale rozmawiając z nim o montażu filmu a nie tylko omawiając z nim kolejne ćwiczenia„.
Schilling zdołał również nakłonić Elvisa do udzielenia długiego, blisko dwugodzinnego, wywiadu w którym piosenkarz mógłby podzielić się swoimi refleksjami na temat swojej kariery, koncertów czy prób jakie od czasu do czasu odbywał z zespołem. Jego fragmenty Robert Abel chciał wykorzystać w swoim filmie jako komentarz do poszczególnych scen.
W tym przypadku jednak pomysł reżysera spotkał się ze zdecydowanym sprzeciwem Pułkownika Parkera. Szczególnie, że udzielając odpowiedzi na zadawane pytania, Elvis dość krytycznie odniósł się do niektórych tematów – na przykład swojej kariery filmowej.
Gotowy film trafił na ekrany kin 1 listopada 1972 roku i niemal od razu spotkał się z żywym zainteresowaniem zarówno ze strony fanów Elvisa jak i krytyków.
Ci pierwsi zdecydowanie docenili dokument i sprawili, że koszty poniesione przy jego produkcji, tj. około sześćset tysięcy dolarów (równowartość 3 886 900 dolarów w roku 2021), zwróciły się w niespełna trzy dni po premierze.
Wyświetlony w stu osiemdziesięciu siedmiu kinach, w stu jeden amerykańskich miastach, „Elvis On Tour” przyniósł zysk w wysokości blisko czterystu dziewięćdziesięciu pięciu tysięcy dolarów.
O wiele chłodniej natomiast najnowszy film Presleya przyjęli krytycy. Choć w opublikowanych recenzjach przeważały pozytywne opinie – film chwalono między innymi za sposób realizacji, dynamikę, wykorzystanie dzielonych ekranów, dźwięk a także ujęcia z koncertów, to równie często zdarzały się także głosy krytyczne. Dziennikarze, zarówno krajowi jak i zagraniczni, twierdzili, że niewiele różni się on od swojego poprzednika – obrazu „That’s The Way It Is” z 1970 roku (recenzent z Los Angeles Times stwierdził, że jest lepszy od wspomnianego tytułu ponieważ Elvis na trasie wydawał się bardziej pewny siebie i zrelaksowany niż w Vegas).
Dziennik Windsor Star określił film mianem „pseudodokumentu” i stwierdził, że podobnie jak „That’s The Way It Is” został on nakręcony tylko w celu promowania samego Elvisa i jego występów.
Pomimo iż opinie na temat „Elvis On Tour” były wyraźnie podzielone, 28 stycznia 1973 roku, podczas jubileuszowej, trzydziestej gali rozdania Złotych Globów obraz Roberta Abela i Pierre’a Addidge otrzymał główną nagrodę w kategorii Najlepszy Film Dokumentalny.
Warto podkreślić, że gdy „On Tour” trafiał na ekrany Pułkownik Parker finalizował już kolejny duży projekt – satelitarny koncert „Aloha From Hawaii”, który pierwotnie miał odbyć się 18 listopada 1972 roku. W związku z premierą filmu wydarzenie przesunięto na styczeń następnego roku.
W 2022 roku mija równo pięćdziesiąt lat odkąd „Elvis On Tour” pojawił się w amerykańskich kinach. Film pokazał Elvisa „w najlepszej, jeśli nie lepszej niż kiedykolwiek w całej jego karierze formie”. Mimo to, wytwórnia filmowa skrzętnie ukryła przed fanami nakręcone i nagrane wówczas materiały.
Nawet na wydanym w 2010 roku oficjalnym DVD/Blue Ray nie zamieszczono ani jednej nowej sceny (za to, na skutek braku porozumienia ze spadkobiercami Chucka Berry’ego zmieniono czołówkę zastępując oryginalne „Johnny B.Goode” mixem utworów „(Let Me Be Your) Teddy Bear” i „Don’t Be Cruel”). Na pocieszenie, w tym roku do sprzedaży ma trafić rocznicowy zestaw w skład którego wejdzie łącznie sześć płyt CD, na których znajdzie się zapis wszystkich czterech koncertów z kwietnia 1972 roku (zarejestrowanych na potrzeby filmu) oraz obszerne fragmenty marcowych prób. Dodatkiem będzie dysk Blue Ray z filmem „On Tour”… w wersji z 2010 roku.
CZĘŚĆ 1 / CZĘŚĆ 2 / CZĘŚĆ 3 / CZĘŚĆ 4 / CZĘŚĆ 5/ CZĘŚĆ 6/
CZĘŚĆ 7 / CZĘŚĆ 8 / CZĘŚĆ 9 / CZĘŚĆ 10 / CZĘŚĆ 11 / CZĘŚĆ 12 /
Witam, od jakiegoś czasu czytuję Pańskiego bloga i jestem naprawdę wdzięczna za Pańską pracę. Uważam, że najwyższa pora upamiętnić EP jako wybitnego muzyka, artystę. Irytuje mnie jego powszechny, niestety, odbiór jako kiczowatego celebryty. W ostatnich latach pojawiło się kilka materiałów, które prezentują go właśnie w tym kontekście. Niestety, nie są łatwo dostępne, przynajmniej w Polsce. Mam na myśli np. dokument HBO z 2018 roku „Elvis: the searcher”. Mam do Pana pytanie, jako specjalisty od EP 😉 Gdzieć czytałam, że EP już za życia był b.popularny w Azji, w tym w Japonii. Czy tak rzeczywiście było? Jeśli tak – czy zna Pan wytłumaczenie tego zjawiska? Wydawałoby się, że są diametralne różnice kulturowe.
Pozdrawiam
Na początek pozwolę sobie serdecznie podziękować za miłe słowa na temat mojej pracy. Prowadzenie tego bloga to dla mnie przyjemność. Przyjemność z codziennego odkrywania Elvisa i jego twórczości. A przyjemność jest tym większa im częściej otrzymuję takie właśnie sygnały – od fanów, którzy dzięki tej stronie mogli zainteresować się Elvisem, jego muzyką, filmami lub dowiedzieć się z niej czegoś ciekawego.
Osobiście również bardzo ubolewam nad tym w jaki sposób Elvis jest przedstawiany w mediach (niestety, również w tych naszych krajowych). Poziom niektórych artykułów, które ukazały się przy okazji premiery filmu „ELVIS” był nie tylko słaby ale i żenujący (powiem szczerze, jeśli dzisiaj, na podstawie większości z tych tekstów miałbym zainteresować się Elvisem, nigdy bym tego nie zrobił).
Niemniej, wracając do pytania o popularność Elvisa w Azji a w szczególności w Japonii. Tak to prawda. Pomimo prób stłumienia popularności muzyki rock’n’rollowej (bardziej rockabilly) przez ówczesne władze Japonii, gatunek ten był dość popularny. Szczególnie w latach 50-tych i 60-tych. Wiele japońskich zespołów inspirowało się twórczością amerykańskich czy brytyjskich gwiazd tego gatunku, m.in Beatlesami, Bobem Dylanem czy Rolling Stonesami.
Z kolei najlepszym i największym dowodem na popularność Elvisa w Japonii wydaje się być koncert „Aloha From Hawaii” (notabene, jednym z jego głównych sponsorów była popularna japońska marka, Toyota). Jak podają różne źródła, podczas konferencji prasowej w listopadzie 1972 roku, podczas której po raz pierwszy przedstawiono plany satelitarnego show, w sali było więcej dziennikarzy z Japonii niż z USA! Mało tego, transmitowany przez satelitę koncert z Hawajów obejrzało 87% ówczesnych posiadaczy odbiorników telewizyjnych!
A to tylko jeden z licznych przykładów. Kiedy rozmawiałem z gitarzystą basowym Elvisa, Dukiem Bardwellem, wspominał, że w Las Vegas niejednokrotnie można było spotkać fanów z Japonii, którzy nie opuścili ani jednego koncertu Elvisa (z resztą, takie sytuacje wciąż mają miejsce. Kiedy w 2018 roku byłem na koncercie Paula McCartneya tam również był fan z Japonii, który podążał za swoim idolem z państwa do państwa i nie pominął ani jednego występu podczas trasy)!
Pomimo iż Elvis nie żyje od 45 lat jego popularność w Japonii nadal jest duża. Warto dodać, że to właśnie w tym kraju działa jeden z najpopularniejszych wśród kolekcjonerów płyt Presleya serwis internetowy, „Elvis World – Japan”.
Pozdrawiam, Mariusz
Wielkie dzięki za odpowiedź! Nie wiedziałam, że Toyota sponsorowała produkcję „Aloha…”. Pozdrawiam i gratuluję bloga! Z pewnością pozostanę czytelnikiem. Marta