Flaming Star – niezwykle autentyczna kreacja Presley’a
FLAMING STAR
– Niezwykle autentyczna kreacja Presley’a –
(część 4)
Mariusz Ogiegło
Dokładając dodatkowe instrumenty, zmieniając partie chórków piosenkarz starał się uzyskać jak najlepszy efekt. I tak tuż przed rozpoczęciem szóstej próby zaproponował jednemu z gitarzystów, Tiny Timbrellowi, by nieco „wyostrzył” gitarę we wstępie utworu. Zabieg ten jednak „nie skończył się powodzeniem i nie brzmiał zbyt dobrze” (by zacytować tylko samego Elvisa, który na zakończenie siódmego podejścia rzuca ‘bullshit’ – bez tłumaczenia…). Wówczas, przed podejściem ósmym pojawiła się kolejna propozycja – tym razem zwiększania tempa piosenki (jak wynika ze słów Presley’a była to wyraźna sugestia Charliego Hodge’a) i dodania do niej ciężkich Indiańskich bębnów. W niektórych opisach sesji pojawia się także informacja, że wspomniane podejście ósme (które tak naprawdę jest tylko kilkusekundowym falstartem) zostało zagrane w wyższej tonacji niż pozostałe. „W jakim kluczu to jest?”, pyta na chwilę przed jego rozpoczęciem lekko zniecierpliwiony już Elvis. Ostatecznie jednak i ta aranżacja okazuje się być niezadowalająca (w tej wersji zagrano tylko jedno kompletne podejście) i już przy kolejnej, dziesiątej, próbie Indiańskie tam-tamy ustąpiły miejsca… tamburynowi. To opracowanie jest „lepsze”, jak zauważa Piers Beagley. „Ma wolniejsze tempo a gitara Tiny Timbrella jest znacznie cichsza. Wciąż jednak wszyscy brzmią niepewnie”. Nic więc dziwnego, że zespół poświęcił na jego dopracowanie kolejnych sześć podejść…
Kompozycja „Summer Kisses, Winter Tears” do dzisiaj uznawana jest za jedną z lepszych i zupełnie niesłusznie zapomnianych ballad w wykonaniu Elvisa Presley’a. Na wielu forach internetowych poświęconych twórczości króla rock’n’rolla wciąż można spotkać same pochlebne komentarze na jej temat. Szukając materiałów do tego tekstu zajrzałem na popularną stronę Elvis News a na niej znalazłem m.in. taką opinię: „piękna, zapadająca w pamięć, poetycka, smutna. Uwielbiam ‘szalonego profesora’ Bena Weismana. Jego piosenki zabierają Cię do miejsc których nawet się nie spodziewasz. Dlatego cieszę się, że jego współpraca z Elvisem trwała tak długo”.
Sukces tego utworu nie byłby jednak możliwy gdyby nie całkowite zaangażowanie Presley’a w proces jego tworzenia. Dlatego też raz jeszcze, posiłkując się doskonałą relacją Piersa Beagley’a, chciałbym wrócić do studia Radio Recorders i dokładnie przyjrzeć się historii powstawania tego „zapomnianego” filmowego klasyka.
„Od tej pory (tj.od podejścia dziewiętnastego, przyp.autor) linię gitary zastąpiło zachwycające pianino Dudley’a Brooksa”, pisał autor serwisu Elvis Information Network. „Elvis wciąż jednak uważał, że (piosenka, przyp.autor) jest za szybka i chciał spróbować czegoś innego”. Niestety, długie minuty spędzone nad nagraniem zaczęły przeradzać się w lekką irytację i zmęczenie. Słuchając dzisiaj materiałów z opisywanej sesji słyszymy to doskonale gdy Presley „przyspieszonym głosem naśladuje postaci z kreskówek”. Czytając wspomnienia z tego wieczoru w hollywoodzkim studiu nagraniowym możemy spotkać się m.in. z takim stwierdzeniem: „podejście dwudzieste pierwsze zawiera najwyższej próby linię pianina Dudleya Brooksa ale Elvis stracił swoją inspirację”…
Ciągłe eksperymenty z tempem i aranżacją zaprowadziły zespół aż do, moim zdaniem, najciekawszej, ostatniej – dwudziestej szóstej próby. Podejście zawierało zupełnie inne tło wokalne niż poprzednie przez co utwór zyskał znacznie interesujące brzmienie. Co ciekawe, nie każdy podziela tą opinię. Piers Beagley uważa na przykład majestatyczne „bom bom bom bom” w tle za „niedorzeczne”. Czego by jednak nie powiedzieć próba i tak kończy się niepowodzeniem. W jej trakcie Elvis krztusi się (choć dociąga utwór do końca) i stwierdza – „wystarczy”.
Chwilę później wszystkie osoby obecne w studiu zgodnie orzekły, że na płytę trafi podejście z numerem dwadzieścia.