„… jest to poniekąd chwila historyczna” – *D.J.-Maciek!* recenzuje CD „If I Can Dream”

Album „If I Can Dream” okiem i uchem autora Elvis Presley Forum

Na samym początku czerwca tego roku pojawiła się oficjalna informacja ze strony SONY MUSIC o planowanym na jesień tego roku wydawnictwie płytowym, które będzie zawierać wybór nagrań zarejestrowanych przez naszego idola, ale poddanych technicznemu zabiegowi polegającemu na zupełnie nowym ich zgraniu (zmiksowaniu) z nagranymi na nowo elementami instrumentalnymi, które zostały rozpisane na partytury orkiestry symfonicznej. Do tego przedsięwzięcia zaproszono Królewską Orkiestrę Symfoniczną, z siedzibą w Londynie (The Royal Philharmonic Orchestra). Nowy album miał zostać też okraszony wokalnym duetem. Michael Buble wykonując utwór ”Fever” dzięki współczesnej technice stworzyć miał swego rodzaju duet z nieśmiertelnym artystą, który po ponad 30 latach od śmierci ciągle jest ikoną muzycznego przemysłu, wybranym artystą XX wieku. Gościnnie mieli też pojawić się w nagraniach Duane Eddy (gwiazda gitarowego grania lat 60’s) oraz włoskie trio pop operowe Il Volo.

Na tytuł planowanego albumu wybrano jeden z najbardziej emocjonalnie wykonanych przez Elvisa Presleya utworów podczas jego kariery. ”If I Can Dream” to jedno z tych nagrań, w których ów artysta pozwolił sobie na emocjonalne odniesienie się do sytuacji społeczno-politycznej końcówki lat 60’s. ubiegłego wieku, oddając swoim wykonaniem potężny ładunek emocji, ekspresji artystycznej.

Właśnie ten przebój już z towarzyszeniem The Royal Philharmonic Orchestra jako pierwszy został zaprezentowany jako materiał promocyjny tego projektu. Zaraz po nim światło dzienne ujrzało ”What Now My Love”, zaczerpnięte z pamiętnego, satelitarnego show ”Aloha From Hawai”, z roku 1973. Generalnie wedle pomysłodawców i twórców, w tych dwóch oraz wszystkich pozostałych nagraniach wybranych i przygotowanych do wspólnego ich wydania, w tej zupełnie nowej formie to oryginalny, historyczny przede wszystkim wokal Elvisa Presleya miał pozostać czymś pozostawionym bez współczesnej, cyfrowej ingerencji studyjnej. Miał stanowić inspirację do połączenia go z nowym, w pełnym tego słowa znaczeniu orkiestrowym rozmachem jaki daje brzmienie filharmoniczne.
IfICanDreamSessions

Symfoniczną instrumentację w formie orkiestrowego nagranie w słynnym, londyńskim studio Abbey Road powierzono dwóm osobom: Don Reedman oraz Nick Patrick (główni producenci płyty). Pierwsze dwa, wspomniane wcześniej nagrania pokazały światu jak fascynujący może być efekt pomysłu na właśnie takie, innowacyjne ich opracowanie. Oczywiście to nie nagrania naszego idola jako pierwsze w historii muzyki, spośród nieżyjących już artystów poddano takiemu zabiegowi. Trzeba też wspomnieć, iż podczas swojej kariery w nagraniach studyjnych (overdubbing) czy wykonaniach koncertowych Elvis Presley miał ”za sobą” wielokrotnie brzmienie wielu, orkiestrowych instrumentów. Jako artysta szalenie sobie cenił pełne brzmienie sekcji muzycznych, wokalnych jakie mu towarzyszyły. Może brzmieć co najmniej dziwnie, ale jako fenomenalny wokalista nigdy tak nie odbierał sam siebie i dlatego czerpał pełnymi garściami wszystko to co mógł uzyskać razem z tymi, którzy mu towarzyszyli na estradzie podczas mnogości występów przed żywą publicznością.

Od chwili prezentacji (połowa sierpnia) pierwszych nagrań do dnia kiedy piszę te słowa, na ponad tydzień przed oficjalnym pojawieniem się tego CD, które przypada na 30 października ,w internetowej przestrzeni raz po raz pojawiały się mniej lub bardziej oficjalnie kolejne premiery z albumu Elvis Presley with the Royal Philharmonic Orchestra”If I Can Dream”.

Jednak dopiero dzisiaj, w chwili kiedy uzyskałem możliwość przesłuchania tej płyty w całości zdecydowałem się na napisanie tych słów, które dla jednych będą po prostu jej recenzją, a dla innych spojrzeniem fana i kolekcjonera tego wszystkiego co w formie dźwięku i zapisu wizualnego pozostawił po sobie Elvis, Aaron Presley.

Przyznaję, że trudno jest oddzielić jedno od drugiego, ale trzeba spróbować, bo jakby nie oceniać tego, najnowszego projektu muzycznego z naszym idolem w roli głównej to jest to poniekąd chwila historyczna. Płyta zapowiadana bardzo szumnie, poprzedzona co najmniej kilkoma (z tych ujawnionych w potrzeby promocji) produkcjami niewątpliwie możliwość oceny jej pod kontem innowacyjności wobec naszego idola uzyskuje się dopiero teraz kiedy może być słuchana w całości. Ma się wrażenie, że została w sposób przemyślany ułożona z tych (niekoniecznie celnie wybranych) nagrań z dorobku artystycznego wielkiego mistrza.

…ale do rzeczy:
FeverBuble

”Burning Love” (POSŁUCHAJ) – otwierająca album zdaje się być trafnym wyborem na jej początek. Smyczkowe granie wyłaniające się stopniowo z wyciszenia nabiera rozpędu i w połączeniu z sekcją rytmiczną bardzo dobrze oddaje wigor tej, przebojowej kompozycji, która w roku jej wydania stała się kolejnym przebojem Elvisa. Sekcja smyczkowa do chwili pojawienia się perkusji kojarzy mi się z aranżem beatlesowskiego „Eleanor Rigby” czy szerzej rzecz ujmując nagraniami brytyjskiej formacji Electric Light Orchestra z latach 70’s. To nagranie niewątpliwie jest jasnym punktem na tym CD.

”It’s Now Or Never” – czyli jeden z najbardziej rozpoznawalnych klasyków, które nagrał Elvis i hitów miary największej. Tutaj jako drugie nagranie, w którym pojawią się włoska grupa Il Volo, której wokalne popisy wraz z ociekającym słodyczą smyczkowym graniem ten wielki, artystycznie (E.P.) wykon sprowadza do brzmienia z dancingu w Ciechocinku. To co jest siłą tego utworu (wokal sięgający rejestrów wręcz operowych, ścieżka rytmiczna) w oryginalnym, historycznym wykonaniu (1960 r.) zostało totalnie rozmyte. Pozycja numer dwa na omawianym CD to jedna z tych, które osobiście zawsze będę omijał przy jego słuchaniu.

”Love Me Tender” – tutaj w sumie spodziewałem się przesadnego przesłodzenia, bo przecież sama kompozycja ma raczej łzawy charakter, ale… moje „uprzedzenie”, obawa zostały rozwiane. Wykonanie Elvisa zostało ciekawie poszerzone, ubarwione tym co słyszymy jeśli chodzi o orkiestrowe brzmienie. Jest pozytywnie.

”Fever” (POSŁUCHAJ) – czyli na tym CD zapowiadany i wyczekiwany duet. Początek trochę w stylu bondowskim, ale bardzo profesjonalnie, prawie w sposób niezauważalny intro w tej stylistyce (trąbka) przechodzi w oryginalny sound wykonania z pamiętnego albumu „Elvis is Back”. Wokal Elvisa po kilku liniach tekstu zaczyna wykonywać Michale Buble, który znany już od wielu lat z osobistej estymy do muzyki „tamtych lat”. W omawianym „duecie” sprawdza się bezapelacyjnie i zasługuje na wielkiego plusa. W tej, tak ładnie usmyczkowionej wersji klasycznego ”Fever” szalenie zgrabnie umieszczono też brzmiący chwilami fortepian. Taki mały ozdobnik, ale ile nadaje efekciarskiego, fellingowego polotu temu wykonaniu. Trzeba też odnotować bardzo dobre zrównoważenie wokalu obu artystów w chwili kiedy śpiewają razem. Tak samo dobrze słyszalny jest głos Pana Buble kiedy śpiewnie (ale jak!) powtarza po Elvisie wersy przez niego wykonywane. To pyszny, smakujący profesjonalizmem duet, który dopełniona doskonała realizacją od strony studyjnej produkcji. Niechby się stal przyczynkiem do projektu ”Elvis Presley Duets”… maybe someday?
Elvis70

”Bridge Over Troubled Water” (POSŁUCHAJ) – są takie nagrania (mnogość ich) w repertuarze Elvisa Presleya, które w swoim założeniu struktury ich konstrukcji muzycznej, linii melodycznej PO PROSTU w orkiestrowym opracowaniu są skazane niejako na zabieg udany. Tak było za życia Elvisa kiedy mierzył się w studio czy na swoich koncertach z ta piękną kompozycją duetu Simon / Garfunkel. Przygotowana na tą płytę wersja nie traci w niczym wobec elvisowych wykonań z lat 70’s. Nie mam zastrzeżeń… po prostu bezwolnie poddaję się temu jak miło dla ucha, ale i dla duszy pięknie prowadzi partytura, tak wzniośle (ale nieprzesadnie) unosi do dźwięków coraz wyższych. Kiedy głos Elvisa zbliża się i osiąga swoim brzmieniem najwyższe partie wokalne bardzo dobrze słychać też głosy mu towarzyszące (grupa wokalna). Balans całości znowu na właściwym poziomie. Nikt i nic nikogo nie zagłusza. Wszystko brzmi właściwie. Kilkukrotnie słyszalne gitarowe wtrącenia D. Eddiego mogą drażnić ortodoksyjnych fanów Elvis Presleya wobec tego co nagrał przed laty (czasami to i ja). Jednak nie na tyle, aby przesłonić pozytywność tego co słyszymy jako całość tej wersji. Wiem, że może się narażę, ale gdyby nie te „pomruki gitarowe” to jestem skłonny pokusić się o stwierdzenie, iż ”Bridge Over Troubled Water” w tej wersji z roku 2015 zdaje się przemawiać do mnie bardziej niż ta zamykającą dyskograficzny album ”That’s The Way It Is”.

”And the Grass Won’t Pay No Mind” (POSŁUCHAJ) – miłe dla ucha granie… tak można napisać w skrócie. Osobiście nie wybrałbym tego raczej utworu na taką płytę. Jednak ogólnie brzmi dobrze. Ma się jednak nieodparte wrażenie, że obecność smyczków zmniejszyła ekspresję samego oryginału.

”You’ve Lost That Loving Feeling” (POSŁUCHAJ) – tak, to też jedna z tych kompozycji, które są niesione nie jako z same z siebie aranżem pełnego, orkiestrowego grania. Zaczerpnięte wykonanie z jednego, z tych wielkich artystycznie (Power!!!) występów Elvisa w Las Vegas, którego koncertowym królem został przecież okrzyknięty (złoty pas). Kiedy w 71 sekundzie słyszymy spontaniczne, elvisowe „jeee”, to jest to tylko wstęp do tego jak dobrze wokalnie Elvis czul się w tej kompozycji wyprodukowanej w pierwowzorze przez słynnego producenta Phila Spectora (ten od „ściany dźwięku’’). Wersja, którą otrzymujemy w roku 2015 nie kończy się dźwiękowym „wykopem” znanym z roku 1970… ale to w niczym jej nie umniejsza. Co więcej udowadnia siłę i ekspresję wokalną artysty, który ją wykonał. Nagranie z wolna cichnie zmysłowo dopieszczone żeńskim chórkiem. Kompletny, udany projekt. Brawo.

”There’s Always Me” – kiedy przeczytałem przed paroma miesiącami pierwszy raz zestaw nagrań jakie zostały wybrane do realizacji tego CD pomyślałem, że ta kompozycja kompletnie nie będzie pasować? Myliłem się… zaskakująco poprawnie i miło dla ucha orkiestrowy aranż wpłynął na ten, elvisowy numer. Zaledwie 2 minuty i sekund 20 brzmiący, ale zgrabnie i w sumie dość skromnie rozpisany na instrumenty staje się miłym akcentem albumu.

”Can’t Help Falling In Love” – hmmm… bez ogródek jak w przypadku ”It’s Now or Never’” napiszę, że słodycz, ckliwość tego co słyszymy minusowo wpływa na wersję przygotowana wraz The Royal Philharmonic Orchestra. Zgoda, ten mega hit Elvisa, z bodaj najbardziej kasowego filmu fabularnego z jego udziałem jakim na zawsze postanie „Blue Hawaii” jest w swojej wymowie bardzo nastrojowy, romantyczny i trudno było oczekiwać, że dodatkowa orkiestracja wzmocni go… ale jeśli podobne w swojej melancholii „Love Me tender” zgrabnie i polotem udało się przygotować na takie, symfoniczne poniekąd CD to czemu w przypadku ”Can’t Help Falling In Love” nie mogło się to udać? Wydaje się, że mogło i powinno, z chociażby zwykłego szacunku jaki miliony fanów (fanek!) Elvisa ma w sobie zwianych z tą kompozycją, którą przecież nie bez przypadku sam mistrz kończył tak wiele swoich występów. Jak słyszymy jednak na płycie tak się nie stało. Niestety nie, a szkoda.

”In The Ghetto”– kolejny, tym razem jasny punkt płyty. W oryginalnym hicie z roku 1969 jest dużo orkiestrowego brzmienia, co w połączeniu z orkiestrą symfonicznej musiało jakby przynieść zamierzony efekt jej wzbogacenia. Nie mam zastrzeżeń, bo brzmi to najzwyczajniej wzniośle. Nie ma efekciarstwa, nuty brzmią z należytym szacunkiem. Wokal Elvisa (taki wokal!) plus kobiecy chórek dopełniają całości. Brzmiący na końcu tego potomnego dla Elvisa nagrania jako artysty fortepianowy klawisz, idealnie wygaszający emocje w nim zawarte jest pięknym i właściwym domknięciem tego jak wymyślone jego wersję na to CD. Ujmująca efekt końcowy zdaje się nie mieć słabych punktów. Zdecydowanie na tak i… brawo.

”How Great Thou Art”– pisałem, że w dyskografii naszego idola jest tak dużo nagrań, jego wykonań, które mają w sobie mnogość predyspozycji do tego, aby biorąc na warsztat orkiestry mieć prawie pewność, że wyjdzie im to na dobre. Tak samo powinno być z wielkim, sakralnym ”How Great Thou Art”. Tak powinno, ale w przypadku gdyby zdecydowano się na któryś (a tak ich przecież imponująco dużo!) z koncertowych wykonań. Jednak ktoś (ku…na kto?!?) postanowił upudrować studyjną wersję. Jako tak stworzona w sposób wzniosły, szczery i głęboko wyrażający miłość Elvisa do muzyki gospel na jego klasycznym albumie brzmi idealnie, ale wedle mojego zdania zdecydowanie się na ”poprawienie” właśnie jej było skazane na porażkę. Tak też jest i piszę to z poczuciem ogromnego rozczarowania. Być może moje oczekiwania spowodowały jakieś ”uprzedzenie” do tego co słyszę? Może coś w tym jest, ale w niczym to nie jest w stanie wynagrodzić emocji jakich nie czuję słysząc to czego się nie spodziewałem… tylko koncertowy wykon z przyprawami orkiestrowego grania miałby sens. Ta wersja nie ma go. Minus… i pozbawiony blasku punkt na płycie.
SteamrolerBlues

”Steamroller Blues’(POSŁUCHAJ)– znowu zdaje się być dobrze po tym co słychać od jego pierwszych, jakże rytmicznych, a więc i energetycznych taktów. Koncertowe wykonanie bardzo zgrabnie potraktowane i dobrze oddające wymowę samej kompozycji. Troszkę może, delikatnie za bardzo schowany wokal Elvisa wobec całego, słyszalnego w finałowej części instrumentarium? Jednak balans wobec towarzyszącego chórku znowu pokazuje finezję realizatora od strony technicznej tego CD. Chciałoby się zakrzyknąć w rytm tego pulsującego swoją elektrycznością bluesa: ”chcieć znaczy potrafić”! Jeszcze jedno… doceniam pięknie zachowaną i rozmieszczoną z pietyzmem sekcję rytmiczną i gitarowe solo Jemesa Burtona. Jest dobrze Panie i Panowie. Jasny (oj tak!) punkt na tym CD. Jak pięknie i wymownie całość kończy brzmienie sekcji instrumentów dętych!

”An American Trilogy” (POSŁUCHAJ)– koncertowe w oryginale wykonanie Elvisa rozpisane i okraszone brzmieniem The Royal Philharmonic Orchestra jest kolejnym przykładem na uskrzydlenie tego co w swoim oryginale brzmi świetnie. Tylko ten gitarowy”pomruk” (wiem, wiem intro) znowu Pana Duana Eddiego na początku psuje całość, ale poprzez to słyszymy przez pozostałe ponad 4 minuty zdaje się nie mieć większego znaczenia. „Amerykańska Trylogia” rozbrzmiewa z właściwą pompą, nabiera rozpędu kiedy trzeba, zwalnia, wycisza się w sposób urokliwy. Wówczas słyszalne partie smyczkowe i niezwykle delikatnie ujawniający się żeński głos brzmią wraz wiodącym wokalem Elvisa szalenie wykwintnie. To wszystko zdaje się mieć jakąś wysublimowaną estetykę… ale kiedy zrywają się werble i fanfary królewskiej orkiestry i Elvis wspina się na wyżyny swoim genialnym głosem czuje się po prostu spełnienie artystycznego zamysłu. Jakby było tego wszystkiego mało posłużono się wokalem Elvisa z dwóch, zupełnie oddzielnych występów, bo z roku 1972 (Las Vegas) oraz rok późniejszego (Honolulu). Tak, tak – jest OK., a nawet bardzo OK.

”If I Can Dream” (POSŁUCHAJ)– tak, to już jest finałowe wykonanie tego projektu muzycznego. Tytułowe ”Gdym mógł marzyć” z idealnym aranżem orkiestry, rytmiką godną oryginału. Wokale towarzyszące niczym zdającej się nie okiełznać ekspresji wykonania Elvisa Presleya dają właściwy efekt. Zachowane z oryginału instrumenty dęte (trąbki) mają właściwą im siłę rażenia swoim brzmieniem. To właściwe zwieńczenie całego CD. Dość odważnego projektu, który słuchany w całości sprawia wrażenie spójnego. Nie ukrywam, że moje oczekiwania były znacznie wyższe od tego co odczuwam po kilku już przesłuchaniach. Dobrze jednak wiem, że kiedy będę czuł nie dosyt lub słabe punkty na tym CD lub zaczną mnie ogólnie zniechęcać do kolejnego jej słuchania wówczas do ręki wezmę edycję specjalną tego wydawnictwa, an której umieszczono trzy dodatkowe nagrania: ”Anything That’s Part of You”, ”Heartbreak Hotel” oraz ”What Now My Love” (POSŁUCHAJ) To ostatnie z zaczerpniętym wokalem (i aplauzem publiczności) z hawajskiego występu w Honolulu PO PROSTU powala mnie osobiście na kolana.
IfICanNBC

Jestem w stanie słuchając ten filharmonicznej wersji w głowie jakby odseparować sam wokal Elvisa, który przenosi mnie w rejony zarezerwowane dla przeżyć w obcowaniu z muzyką tylko dla nielicznych. To jest prawdziwa esencja tego co znaczy dla mnie Elvis Presley jako artysta. Tak jestem poniekąd ”skażony” tym co teraz napisałem o nim, ale tylko (?) w tym znaczeniu.

Album ”If I Can Dream” – Elvis Presley with the Royal Philharmonic Orchestra nie musi tego w żaden sposób potwierdzać. Nie jest to wiekopomne wydarzenie, ale w moim obcowaniu i pasji życiowej jaką jest On jako artysta chwila niewątpliwie warta odnotowania i podzielenia się swoimi opiniami na jej temat.

REMEMBER THE KING ALWAYS!

KUP TERAZ! „If I Can Dream: Elvis Presley with the Royal Philharmonic Orchestra” (Sony Music,8875084952)

Add a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *


Warning: array_push() expects parameter 1 to be array, null given in /home/elvispro/domains/elvispromisedland.pl/public_html/wp-content/plugins/wp-auto-translate-free/classes/class-wp-translatorea-connector.php on line 29