„Muzyka Elvisa Presleya ponownie uderzyła z całą swoją mocą” – wspomnienie koncertu

„Elvis Live On Screen”. Kraków, 7 czerwca 2018

Elvis miał dziesięć lat gdy zaśpiewał piosenkę 'Old Sheep’ a już wówczas widać było jak wielką wagę przywiązuje do słów i muzyki”, powiedziała w trakcie niezwykłego multimedialnego show „Elvis Live On Screen” była żona króla rock’n’rolla, Elvisa Presleya, Priscilla. Koncert odbył się 7 czerwca br. o godzinie 19:30 w Krakowie w tamtejszej hali widowiskowej Tauron Arena i był częścią europejskiego tournee.

         Niezwykła i czasem trudna wręcz do opisania słowami pasja i zaangażowanie w każdy wykonywany przez Elvisa utwór, w każdą nagraną i zaśpiewaną przez niego piosenkę były jednym z wielu powodów dla których blisko dwa tysiące fanów artysty z całej Polski (i nie tylko) zjechało się wczoraj do Krakowa. Każdy z nas, kto zasiadł wczoraj na widowni krakowskiej Tauron Areny chciał jeszcze raz poczuć te emocje, których dostarcza spotkanie z legendą i jego muzyką. Dla wielu, tak jak dla mnie, nie był to pierwszy raz… A jednak. Na własnej „skórze” doświadczyłem, że stwierdzenie „muzyka Elvisa wciąż dotyka wnętrz wielu osób” nie jest tylko wyświechtanym frazesem powtarzanym w rocznicowych wywiadach. Gdy rozpoczął się show, gdy w hali rozbrzmiały pierwsze takty „Burning Love” i na ekranie ukazał się on… coś we mnie pękło… To chyba wszystkie nagromadzone z wielu ostatnich dni emocje wielkiego wyczekiwania, a może wielkie szczęście, że coś co do tej pory klasyfikowałem w kategorii niemożliwe stało się możliwe i oto właśnie byłem świadkiem pierwszego koncertu Elvisa w Polsce… A może to wszystko naraz… I nagle poczułem jak zatyka mnie w piersi i łzy same napływają do oczu. Nie próbowałem z tym walczyć. Ten stan utrzymywał się przez blisko dwie piosenki.

Muzyka Elvisa Presleya ponownie uderzyła we mnie z całą swoją mocą. Na nowo zachwyciła.

Oczarowany siedziałem i chłonąłem każdy dźwięk, który płynął ze sceny. Jej bliskość, miałem wielkie szczęście siedzieć w pierwszym rzędzie, sprawiła, że czasami zamykałem oczy i gdy je na powrót otwierałem czułem się jak na prawdziwym koncercie Elvisa w latach siedemdziesiątych. Przed oczami miałem potężną, utytułowaną Czeską Orkiestrę Filharmoniczną, która doskonale radziła sobie z repertuarem Presleya. Choć, radziła sobie, to nie do końca właściwe określenie. Muzycy czuli ją, bawili się nią, byli częścią show. Przez ponad dwie godziny dyrygent przez cały czas starał się mieć kontakt z publicznością, podobnie jak wokaliści, którzy nie tylko tańczyli do niektórych utworów ale także tworzyli nastrój …. chociażby latarkami w swoich telefonach komórkowych.

W centralnym punkcie sceny był ekran. A na nim on – Elvis Presley, który pomimo że nie żyje od czterdziestu jeden lat wciąż zachwycał, bawił i hipnotyzował. Kiedy na kilka tygodni przed koncertem miałem zaszczyt przez chwilę porozmawiać z Priscillą usłyszałem od niej: „Przyjemność towarzysząca oglądaniu Elvisa na scenie płynęła z jego relacji ze słuchaczami. Zawsze powtarzał mi, że uwielbiał występować, nie przepadał natomiast za, jakby to nazwać… wiesz, chciał cały czas utrzymywać kontakt z publicznością. Patrzył na słuchających i gdy zauważył, że np. ktoś ziewa myślał sobie 'o rety, są znudzeni, nie wykonuję dobrze swojej pracy’. I wtedy zaczynał grać jeszcze lepiej tak by tym razem już nikt się nudził. (śmiech). Gdy zauważył, że ktoś spogląda na zegarek natychmiast robił się nerwowy i zastanawiał się jak poprawić występ”.

Wczoraj zrozumiałem dokładnie o czym tamtego wieczora mówiła do mnie była żona artysty. Pomimo iż w trakcie show pokazywane były materiały, które każdy z fanów Elvisa zna na pamięć i jest je w stanie przywołać w pamięci nawet obudzony z głębokiego snu w środku nocy – nagrania z koncertów na Hawajach ze stycznia 1973 roku, z Las Vegas z sierpnia 1970 roku czy najbardziej energetyzująca dawka najczystszego rock’n’rolla czyli fragmenty stand up show z programu NBC TV Comeback Special z roku 1968 – odkrywałem je i przeżywałem na nowo. Magia Elvisa wciąż działała. Te zawadiackie spojrzenia rzucane ze sceny i ten wzrok wbity w każdą jedną osobę obecną na sali (wierzcie mi lub nie ale gdy siedzi się w pierwszym rzędzie to to spojrzenie wbija w fotel i ciężko oderwać od niego wzrok) jakby każdą piosenkę śpiewał indywidualnie do konkretnej osoby na widowni – nie do ogółu ale do tej jednej wybranej spośród tłumu. Magia. I te żarty, pomimo iż wielokrotnie oglądane w różnych filmach dokumentalnych i materiałach koncertowych – wciąż bawiły i śmieszyły.

Widowisko „Elvis Live On Screen” można podzielić na kilka segmentów – część 'live’ w której jego twórcy tworzą iluzję prawdziwych występów Elvisa na scenie, część 'po prostu słuchaj’, w która jest nostalgiczną podróżą do ulubionych nagrań żony piosenkarza (to w jej trakcie posłuchać można m.in. nastrojowych „Don’t”, „It’s Now Or Never” czy „Can’t Help Fallin’ In Love”) oraz wspomnienia. Tą ostatnią część tworzy gospodyni wieczoru, była żona Elvisa – Priscilla Presley, która zabiera widzów w magiczną, nostalgiczną podróż w czasie do swoich najpiękniejszych lat spędzonych wspólnie z Elvisem (i choć czasem jej wspomnienia może nie pokrywają się z faktami – bo data nie ta, bo miejsce nie to – no cóż… może warto odpowiedzieć sobie na pytanie: a ile, co i z jakimi szczegółami my będziemy pamiętać będąc w jej wieku?).

Koncert w Krakowie trwał ponad ponad dwie godziny. W jego trakcie wybrzmiało kilkanaście największych hitów Elvisa z różnych okresów jego kariery. Każdy powodował burzę oklasków na widowni (choć szczerze muszę przyznać, że zdecydowanie więcej było ich w drugiej części show niż w pierwszej), porywał ludzi do tańca a nawet splatał dłonie zakochanych. Show zamknęły podziękowania od Priscilli, których polscy fani wysłuchali… na stojąco. „To piękny widok”, powiedziała wzruszona gospodyni wieczoru widząc stojący i oklaskujący tłum. Gdy schodząc ze sceny po raz ostatni machała do polskich fanów… Ci wciąż stali… Oczarowani tym czego właśnie doświadczyli. Pierwszym polskim koncertem Elvisa Presleya – jeszcze kilkadziesiąt lat temu rzeczą o której naszym kolegom nawet nie wolno było głośno mówić ani marzyć (bo nie pozwalał na to ówczesny ustrój polityczny).

Jeśli mogę marzyć o lepszej ziemi, gdzie wszyscy moi bracia są razem. Powiedz mi dlaczego, och dlaczego, mój sen nigdy się nie ziści”, zapytał nas na zakończenie koncertu w piosence „If I Can Dream” Elvis Presley. Nasz sen się ziścił. Tego wieczora wszyscy byliśmy w jednym miejscu – zasłuchani i zapatrzeni w człowieka, który na zawsze odmienił oblicze światowej muzyki rozrywkowej.

Dziękuję wszystkim, bez wyjątku, którzy sprawili, że ten wczorajszy wieczór był magiczny – firmie JVS Group za to, że nie zwątpiła w nas, polskich fanów. Wam, drodzy przyjaciele, fani, kolekcjonerzy, czytelnicy bloga – za każdy uścisk dłoni, za każdą najkrótszą nawet rozmowę, za każde spotkanie. Marzenia się spełniły…

ELVIS LIVE ON SCREEN. KRAKÓW 7 CZERWCA 2018 – WIDEO-RELACJA 

Mariusz Ogiegło
(Tekst i zdjęcia: Mariusz Ogiegło)

5 komentarzy

Add a Comment

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *