„Priscilla” – filmowa historia byłej żony Elvisa…
…czy może nieudany film o Elvisie?
W ostatnim czasie o Elvisie znowu zrobiło się głośno. Niefortunnie, po raz pierwszy za sprawą jego byłej żony i filmu „Priscilla”, który przedpremierowo pokazano na 80. Festiwalu Filmowym w Wenecji. Po raz kolejny za sprawą specjalnego programu gwiazdkowego, który stacja NBC wyemituje za kilka miesięcy (ale o tym troszkę później)
Cóż, ponieważ od produkcji Sofii Coppoli odcięło się EPE i Graceland, nie udzielając jej twórcom nawet prawa do wykorzystania oryginalnych nagrań Presleya, pomyślałem że i ja temat tego filmu po prostu przemilczę (stąd dzisiaj dosłownie tylko kilka zdań. Więcej, obiecuję, na ten temat nie będzie)
Tym bardziej, że po pokazie w Wenecji, jego reżyserka Sofia Coppola z rozbrajającą szczerością wyznała, że nie jest to film o Elvisie i raczej nie spodoba się on jego fanom (a ja od lat wyznaję zasadę – nie idę tam gdzie mnie nie chcą). „Zawsze interesowały mnie kwestie tożsamości, tego, jak ludzie odnajdują się w różnych życiowych sytuacjach, jak dojrzewają, kim się stają. Historia Priscilli wydała mi się niezwykle bogata. Zaintrygowało mnie, jak odnalazła się w relacji z tak silną osobowością, jaką był Elvis Presley, jak odkryła własne 'ja’. Poza tym ona należy do kobiet tej samej generacji, co moja mama. Ich pokolenie musiało mierzyć się z wysokimi oczekiwaniami związanymi z zamążpójściem, posiadaniem pięknego domu i dziecka„, wyznała reżyserka podczas konferencji prasowej.
Filmu nie widziałem i pewnie nie zobaczę ponieważ pomimo tego co w ostatnim czasie wypisuje się na temat Elvisa, jestem JEGO fanem i wielbicielem jego twórczości. Kropka.
Czytając jednak dotychczasowe recenzje i medialne doniesienia na temat głośnej produkcji postanowiłem sobie zadać pytanie, czym właściwie jest nowy film Sofii Coppoli? Czy aby na pewno jest historią Priscilli jak utrzymuje jej twórczyni?
No cóż, w tym miejscu zaryzykuję stwierdzenie, że chyba nie do końca. Gdyby tak było to historia związku tytułowej bohaterki ze słynnym piosenkarzem byłaby zaledwie… krótkim epizodem w całym obrazie a nie jego głównym wątkiem! Tak, ponieważ para spędziła razem zaledwie około czternastu lat (1959 – 1973) a nie wypominając nikomu wieku, główna bohaterka nowego obrazu Coppoli będzie niedługo obchodzić swoje osiemdziesiąte urodziny.
Mimo to, film zaczyna się na krótko przed pierwszym spotkaniem Priscilli z Elvisem w Niemczech i kończy w momencie jej wyjazdu z Graceland w 1972 roku (przy dźwiękach ballady „I Will Always Love You” w wykonaniu Dolly Parton).
A co dalej? Czyżby na rozstaniu z Elvisem historia Priscilli się zakończyła? Czy Sofia Coppola uznała, że małżeństwo jej bohaterki z Elvisem było jedynym sukcesem i godnym przeniesienia na duży ekran wydarzeniem w życiu jej filmowej bohaterki? Dlaczego reżyserka nie zdecydowała się pokazać jej dalszych losów (kręcąc przecież, co powtarza w różnych wywiadach, jej filmową historię). Jej kolejnych związków. Kariery aktorskiej czy choćby jej poczynań jako modelki czy naprawdę sprawnej i przedsiębiorczej businesswoman przez lata dbającej o spuściznę po Presleyu (bez względu na to jakimi pobudkami się kierowała ale to ona doprowadziła do otwarcia Graceland dla zwiedzających dzięki czemu miliony fanów rocznie mogą choć na moment doświadczyć obcowania z życiem i fenomenalną karierą Elvisa)? Czy to wszystko w odczuciu reżyserki nie było warte opowiedzenia? „Okrutnym zabiegiem wydaje mi się w tym kontekście zakończenie opowieści w momencie rozpadu związku złotej pary z Graceland”, pisze Adam Kruk dla portalu FilmWeb.pl. „O ileż ciekawiej zobaczyć by było, co się stało później, już po emancypacji Priscilli. Jak trafiła na plan 'Nagiej broni’ i stała się ukochaną Franka Drebina vel Enrico Palazzo? Jaką teściową była dla Michaela Jacksona? W końcu – jak wyglądała jej relacja z córką i z wnuczką, Riley Keough?„.
W tej samej recenzji, filmoznawca udziela jednak sobie (i nam) odpowiedzi: „Tego się nie dowiemy, bo Copollę interesują bardziej kreacje i powłóczyste spojrzenia nieszczęśliwej królowej. Ale taka Priscilla zwyczajnie nie nadaje się na heroinę filmu – szczególnie tak długiego„.
Poza tym, nazwisko Presley wciąż działa jak magnez i kolejna próba zekranizowania historii słynnego króla rock’n’rolla z pewnością gwarantuje sukces i spore zyski. Dlatego też cały swój film Sofia Coppola zdecydowała się oprzeć na książce „Elvis And Me”, która notabene była przyczynkiem do rodzinnego konfliktu tytułowej bohaterki z jej córką, Lisą Marie.
Reszta wydaje się nieistotna i zwyczajnie… niemedialna.
Dla przypomnienia też warto dodać, że „Priscilla” nie jest pierwszą próbą przeniesienia na ekran powyższej publikacji (choć większość współczesnych recenzentów zdaje się o tym nie pamiętać). Już bowiem w 1988 roku w amerykańskiej telewizji wyemitowano serial „Elvis & Me” oparty na zawartych w książce wspomnieniach byłej żony króla rock’n’rolla.
Wróćmy więc zatem do pytania, czym jest nowy film Sofii Coppoli. Skoro nie jest to stricte historia tytułowej bohaterki to może jest to jednak film o Elvisie?
Jeśli tak, to jednak bardzo nieudany ponieważ całą historię pokazaną na ekranie widz śledzi jedynie z perspektywy uciemiężonej i nieszczęśliwej dziewczyny, której naiwne, dziewczęce wyobrażenie o idolu zderzyło się z twardą rzeczywistością a Elvis jest w nim tylko… „postacią drugoplanową” (jak napisano w jednej z recenzji). Nie ma tu jego muzyki, nie ma tu mowy o jego karierze, sukcesach. Milionach sprzedanych płyt i tak dalej.
Są za to jego liczne romanse na planach filmowych, drobiazgowy opis jego toksycznych i niezdrowych zachowań i narkotykowych ekscesów.
„„Priscilla” pozostawia niedosyt w porównaniu z najlepszymi filmami reżyserki, może dlatego, że adaptacja książkowej autobiografii „Elvis and me” przyjmuje za pewnik jej punkt widzenia. Nie różnicuje go, nie przygląda mu się z różnych stron, nie stawia znaków zapytania. Ogranicza się tylko do czasu, gdy zaczarowana kobieta wciąż jest pod wpływem złudzenia. Chciałoby się poznać skrawek jej życia, kiedy jest już sobą, przebudzona z hipnozy„, zauważa w recenzji dla Vouge’a Adrianna Prodeus.
W odróżnieniu od zeszłorocznego filmu Buza Luhrmanna, Coppola w swoim dziele nie pozwala dojść do głosu nikomu innemu poza swoją bohaterką. W jej historii nie liczą się wspomnienia i przeżycia samego Elvisa, wspomnienia ludzi z jego otoczenia, którzy część opowiedzianej historii zapewne widzą lub widzieli inaczej.
Dzięki temu (choć naprawdę nie chce mi się wierzyć, że Priscilla, która od wielu lat i w tak wielu projektach wypowiadała się o Elvisie tylko w samych superlatywach i nawet twórców omawianego filmu miała prosić by „potraktowali Elvisa łagodnie„, taki właśnie efekt zamierzała osiągnąć), Elvis Presley jawi się w polskich i zagranicznych mediach jako „niedojrzały mężczyzna” i „psychopata„. „Presley w filmie Coppoli to po prostu psychopata-uwodziciel, wilk w owczej skórze, brutal przebrany za wrażliwca. Ktoś, kto skrzętnie ukrywa swoją prawdziwą naturę i doszedł w tym do mistrzostwa. Gdy grana rola go zmęczy, odcina się tabletkami nasennymi. Nie oglądamy go prawie jako artysty, który zadawał ze sceny wyzywające pytanie: „Dlaczego ja, Panie?” w jednej z ulubionych pieśni gospel. Ten człowiek o nic nie pyta, nad niczym się nie zastanawia. To Elvis domowy, płytki i nieznośny. Okrutny, porywczy, z zewnątrz pluszowy, a w środku zimny„, czytamy na łamach polskiego Vouga.
Reasumując, „Priscilla” Sofii Coppoli nie jest więc ani prawdziwą, pełnowymiarową filmową historią Priscilli ani też filmem o Elvisie (choć to jego, z racji jego popularności i miejsca w historii muzyki, a nie Priscillę, wszyscy recenzenci wzięli teraz na celownik i z lubością opisują jego psychopatyczne i chorobliwe zachowania). W moim odczuciu jest jedynie nastawionym na zysk hollywoodzkim projektem, którym za sprawą nazwiska Presley ma ponownie ściągnąć do kin tłumy widzów.
Nawet jeśli, jak twierdzą niektórzy, to film ku przestrodze lub też osobista refleksja tytułowej bohaterki pragnącej podzielić się swoimi spostrzeżeniami z innymi kobietami, które znalazły się w podobnej sytuacji i trafiły do tzw. złotej klatki.
Prawda jest jednak taka, że nawet najlepiej zrobiony film nie udzieli odpowiedzi na pytanie jak naprawdę wyglądało życie w Graceland. Relacje na ten temat różnią się od tego w zależności kto je opowiada.
Warto jednak pamiętać, że najważniejsza osoba, główny bohater tych opowieści – Elvis, nie żyje. Zmarł 16 sierpnia 1977 roku nie pozostawiając po sobie jakichkolwiek pamiętników czy wspomnień. Nie spisał też autobiografii. Nie może też dzisiaj się bronić. Nie ma możliwości zdementowania lub potwierdzenia krążących na swój temat historii.
Twórcy obrazów muszą więc dzisiaj ufać i bazować na wspomnieniach ludzi z jego otoczenia, którzy zawsze w mniejszym lub większym stopniu, w całej historii to siebie będą starali się przedstawić w jak najlepszym świetle (co nie znaczy, że nie należy w ogóle im wierzyć. Podobnie jak relacjom Priscilli, które dla wielu osób mogą się okazać po prostu trudne do przyjęcia i zaakceptowania a nad którymi, mimo wszystko warto się pochylić i choć spróbować zrozumieć „tą drugą stronę”).
„Szkopuł leży w filmowo-tematycznej powtarzalności: znowu motyw dziewczyny w klatce, znowu Elvis i po raz kolejny (tak czy siak ważna) próba odwrócenia monety i opowiedzenia tej samej historii, ale odciętej od zero-jedynkowej narracji. Szczytne i zacne przedsięwzięcie, ale to w ogóle nie jest (i chyba nigdy nie będzie?) filmowa opowieść, niezależnie od tego, przez kogo i w jaki sposób zostanie opowiedziana. Nawet jeśli rozumiemy wspomniane wyżej zawirowania w życiu Priscilli, to choć przytłaczają one swoim wręcz surrealizmem (naprawdę trudno sobie wyobrazić, jak naprawdę wyglądał jej związek z Elvisem), to ich powtarzalność i monotonia (efekt świadomie zastosowany) w pewnym momencie przestają widza absorbować. Wkrada się tu nienazywalne poczucie, że choć obcujemy z czymś misternie przemyślanym, to i tak w końcowym rozliczeniu przestaje nas to kompletnie interesować„, podkreśla Jan Tracz z portalu Film.org.pl
Paradoks całej filmowej sytuacji ostatnich lat polega jednak na tym, że historię Elvisa postanowiono pokazać z perspektywy dwójki najbardziej kontrowersyjnych osób z jego otoczenia – Pułkownika Parkera, którego do dzisiaj wielu fanów oskarża o to, że wpędził Presleya do grobu i jego byłej żony, która na świecie ma tylu samu zwolenników co przeciwników (a niestety, film Coppoli może sprawić, że tych ostatnich zwyczajnie przybędzie. Wielu fanów, pomimo zapewnień o dozgonnej miłości Priscilli do Elvisa, może poczuć się zwyczajnie oszukanych czy wręcz uznać film za ponowną, tym razem medialną zdradę, jakiej dopuściła się główna bohaterka).
Jak dotąd „Priscilla” zbiera jednak wiele pozytywnych opinii (w portalu Rotten Tomatoes ma ich obecnie 94%). Równie dobrze oceniana jest również gra aktorska odtwórców głównych ról – Caile Speany (nagrodzona na Festiwalu w Wnecji) oraz Jacob Elordi. Bardziej skrajni recenzenci premierę filmu wykorzystują co prawda do rozpisywania się na temat mrocznych stron legendarnego Elvisa Presleya i próby zniszczenia jego wizerunku (w Polsce po „chwytliwych nagłówkach o „opuszczonych spodniach Elvisa” teraz najlepiej klikają się te głoszące „Miała tylko 14 lat. Szokujące wyznania Priscilli Presley”). Pozostali jednak piszą o tym, że film pokazuje po prostu bardziej ludzkie oblicze słynnego piosenkarza (bo przecież ani ja ani jak podejrzewam nikt z Was w kryształowy wizerunek Elvisa już nie wierzy choćby z tej prostej przyczyny, że nikt z nas kryształowy nie jest i każdy z nas popełniał w życiu jakieś błędy i posiada jakieś wady. Nie jest to jednak powód by od razu nazywać nas „psychopatami„). „Na marginesie trzeba również podkreślić, że misja Coppoli nie sprowadza się do jednostronnego traktowania Elvisa jako tzw. sexual predator. Traktuje go z nieco większym humanizmem niż współcześni naprawiacze świata, którzy bezkompromisowo decydują się na bojkotowanie jego muzyki i pamięci o nim w dzisiejszej popkulturze. Między słowami (sic!) i obrazami Coppola pokazuje nam, że agresywne zachowania Presleya nie wzięły się znikąd: toksyczny ojciec, wpływ temperamentu matki, wykorzystujące go otoczenie i Pułkownik, który nawet nie pojawia się w filmie (ba, poprowadzone są z nim jedynie telefoniczne rozmowy, ale nie słyszymy jego głosu)„, dodaje cytowany wyżej Jan Tracz z Film.org.pl
Czy zatem warto pójść do kina na „Priscillę” Sofii Coppoli? Nie będę Was do tego zachęcał ale nie będę też odradzał. Jeśli macie ochotę, wybierzcie się do kina i zobaczcie czyjeś (podkreślam – CZYJEŚ) wyobrażenie na temat Elvisa (które różni się od czasu i miejsca w którym jest przedstawiane. Bo przecież każdy z nas może skonfrontować sobie wizerunek Elvisa z filmu z Coppoli z tym jaki jego tytułowa bohaterka kreowała w dokumentach „Elvis By The Presleys”, „The Searcher” czy podczas symfonicznych koncertów). Ja jednak w tym czasie założę na uszy słuchawki i włączę jedną z ulubionych sesji nagraniowych swojego idola i z przyjemnością oddam się chwili relaksu i zadumy przy dźwiękach muzyki, która ponad dwadzieścia lat temu mnie zachwyciła i oczarowała. I nic, żaden film, recenzja ani medialny paszkwil, tego nie zmieni.
I już zupełnie na koniec taka refleksja. Elvis Presley i jego muzyka przetrwał książkę „What Happened?”. Przetrwał publikację Alberta Goldmana. W końcu przetrwał zalew kłamliwych artykułów i medialnych publikacji z ostatnich tygodni. Przetrwa również i „Priscillę”, o której jak piszą recenzenci „zapomnimy w ciągu kolejnych dwóch tygodni po seansie„.
Mariusz Ogiegło