PARADISE, HAWAIIAN STYLE – pocztówka z Hawajów i spotkanie z Wielką Czwórką
PARADISE, HAWAIIAN STYLE
– Pocztówka z Hawajów… i spotkanie z Wielką Czwórką –
Mariusz Ogiegło
Kolejnym filmem z udziałem Elvisa Presley’a nakręconym w roku 1965 był „Frankie And Johnny”. Zdecydowałem się jednak nieco zakłócić tą chronologię i opisać w tym miesiącu historię komedii, którą polskie stacje telewizyjne wyświetlały w ostatnich latach pod niezrozumiałym (bo przecież oryginalny tytuł jest jak najbardziej przetłumaczalny na nasz język) dla mnie tytułem, „Podrap mnie w plecy”… Mowa rzecz jasna o obrazie „Paradise, Hawaiian Style” (czyli po prostu „Raj w stylu hawajskim”).
Wybrałem ten film z kilku powodów. Jednym z nich był fakt, że na planie tej produkcji Elvisa odwiedziło wiele ważnych osobistości m.in. ze świata muzyki rozrywkowej a na krótko po powrocie ze zdjęć plenerowych doszło także do historycznego wydarzenia – spotkania na szczycie – króla rock’n’rolla i szturmującej wówczas amerykańskie listy przebojów Wielkiej Czwórki z Liverpoolu, grupy The Beatles.
Drugim z powodów dla którego sięgnąłem po ten właśnie ‘hawajski’ obraz był jubileuszowy charakter tego tekstu… Tak, „Paradise, Hawaiian Style” jest dokładnie piętnastym filmem z udziałem Presley’a, którego kulisy powstawania mam przyjemność przybliżyć Wam na blogu ELVIS: Promised Land. Zależało mi więc by ten artykuł był wyjątkowy… I mam nadzieję, że dzięki bardzo licznym i niezwykle interesującym materiałom do których udało mi się dotrzeć, taki właśnie będzie…
W studiu nagraniowym
Studio nagraniowe Radio Recorders w Hollywood w Kalifornii zabukowano na koniec lipca 1965 roku. Pierwsze piosenki do nowego filmu planowano zarejestrować jeszcze w poniedziałek 26 lipca. Tego samego dnia jednak Elvis osobiście poprosił obsługę studia by sesję rozpoczęto bez niego. Był chory i stan zdrowia nie pozwał mu na wzięcie udziału w nagraniach. Zaangażowani muzycy tj. gitarzyści Scotty Moore, Barney Kessell i Charlie McCoy, Bernie Lewis (gitara stalowa), basista Ray Siegel, perkusiści D.J.Fontana i Milton Holland oraz klawiszowiec Larry Muhoberac po raz kolejny w tym roku musieli więc pracować sami.
Oprócz grupy instrumentalistów w studiu obecni byli tego dnia także członkowie grupy The Jordanaires (Gordon Stoker, Neal Matthews, Hoyt Hawkins i Ray Walker) oraz sprawujący nadzór nad prawidłowym przebiegiem nagrań inżynier dźwięku Thorne Nogar i producent z wytwórni Paramount Pictures, Joseph Lilley.
Z zachowanych dokumentów a także z późniejszych licznych publikacji na temat sesji nagraniowych Presley’a (takich jak chociażby „Sessions III” Josepha Tunziego) wiadomo, że pierwszego dnia prac nad ścieżką dźwiękową do „Paradise, Hawaiian Style” nagrano tylko cztery utwory. Były to kolejno: „Drums Of The Island”, „Datin’” (oba podkłady instrumentalne nagrane po dwóch podejściach), „Scratch My Back” (zarejestrowane po czterech próbach) i „Stop, Where You Are”(na wersję master wybrano dopiero odległe podejście dziewiąte).
Następnego dnia, tj. 27 lipca, Elvis także nie pojawił się w Radio Recorders. W broszurze dołączonej do reedycji albumu „Paradise, Hawaiian Style” (wydanie kolekcjonerskie FTD Label) możemy znaleźć informację o dość osobliwym telefonie jaki jego menedżer wykonał tego dnia do studia: „Pułkownik zadzwonił do studia i powiedział, że Elvis może stawić się w studiu w ciągu godziny ale nie pojawi się na wieczornej sesji nagraniowej”… W rezultacie muzycy raz jeszcze pracowali sami, przygotowując jedynie ścieżki instrumentalne do których Presley kilka dni później dograł swój wokal.
Tym razem zarejestrowano aż pięć utworów. Pierwsze dwie kompozycje, „A Dog’s Life” oraz balladę „This Is My Heaven” instrumentaliści nagrali po zaledwie pięciu podejściach. Nagranie kolejnej piosenki, „Paradise, Hawaiian Style” wymagało już aż ośmiu prób. Jeszcze więcej czasu natomiast zespół poświęcił na zarejestrowanie utworu „House Of Sand”. Ze studyjnej dokumentacji wynika, że jego członkowie pracowali tego dnia zarówno nad wersją płytową jak filmową tej kompozycji. Oba nagrania różniły się w zasadzie jedynie gitarową solówką, którą zarejestrowano chwilę po rejestracji właściwej części piosenki. „House Of Sand” zostało zarejestrowane po siedmiu podejściach (wersja albumowa). Do tego wykonania dograno dwie półminutowe solowe partie gitarowe (obie po dwóch próbach), które wykorzystano następnie do stworzenia wersji filmowej.
Ostatnim nagranym tego dnia utworem była powszechnie uznawana za jeden z najgorszych w całej dyskografii Presley’a, „Queenie Wahine’s Papaya”. Obecni w studiu muzycy zarejestrowali aż sześć podejść tej piosenki ale ostatecznie za najlepszą uznano próbę numer trzy.
Ścieżka dźwiękowa do nowego filmu była prawie gotowa. Brakowało już tylko wokalu Elvisa…
Równo tydzień po sesji nagraniowej w hollywoodzkim studiu Radio Recorders, w poniedziałek 2 sierpnia, Elvis przyjechał do Paramount Pictures na przedprodukcyjne spotkanie dotyczące nowej komedii z jego udziałem. Oprócz piosenkarza obecni byli na nim m.in. producent Hall B. Wallis oraz reżyser Michael D.Moore. Po omówieniu najważniejszych kwestii dotyczących filmu (w trakcie spotkania ustalono m.in., że Elvis będzie zajmował dawną garderobę Tony’ego Curtisa) wokalistę zaproszono na standardowe badania lekarskie, które musiał odbywać przed rozpoczęciem prac nad każdym kolejnym obrazem a które miały potwierdzić czy nie ma żadnych przeciwwskazań do tego by mógł on zagrać powierzoną mu rolę i wystąpić w przewidzianych scenariuszem scenach. Po ich zakończeniu Presley pojechał do studia Radio Recorders, w którym czekali już na niego producent z wytwórni filmowej Jospeh Lilley oraz inżynier dźwięku Dave Weichman. Plan sesji przewidywał zarejestrowanie jedynie wokalu do przygotowanych kilka dni wcześniej dziewięciu ścieżek instrumentalnych.
Nagrania zaplanowano na godzinę drugą popołudniu. Ze wspomnień osób pracujących tego dnia w studiu oraz ich zapisków wynika, że rozpoczęto je od zarejestrowania tradycyjnej polinezyjskiej melodii „Drums Of The Island”. Piosenka do której nowe słowa napisali Sid Tepper i Roy C.Bennett wywodziła się prawdopodobnie jeszcze z XIX wieku a na pewno jeszcze z okresu poprzedzającego kolonizację Wysp (a więc sprzed roku 1820). Wówczas pieśń ta funkcjonowała pod tytułem „Bula Lai” (bądź też „Bula Malaya” albo „Bula Maleya”. Jej tytuł zmieniał się w zależności od dialektu i tego która z grup etnicznych dokonywała jego przekładu). Obecnie prawa autorskie do tej kompozycji obok Teppera i Benetta posiada Polinezyjskie Centrum Kultury (The Polynesian Culture Center).
W wywiadzie opublikowanym przez stronę Elvis-Collectors autor Roy C.Bennett odpowiadając na pytanie dotyczące stosunku Presley’a do płyt demo dostarczanych do studia (w tym m.in. tego czy lubił on wprowadzać jakieś zmiany w proponowanych mu utworach) wspomniał nagranie „Drums Of The Island” mówiąc: „możesz uznać to za interesujące ale do nagrań swoich płyt demo celowo zatrudnialiśmy wokalistów nie będących imitatorami Elvisa. Czuliśmy, że Elvis ma możliwość ocenienia piosenki bez wysłuchiwania swojego naśladowcy. I być może mieliśmy rację – nagrał aż czterdzieści dwie z nich! Ogólnie rzecz ujmując Elvis śpiewał nasze piosenki w sposób przewidywalny, śledząc nasze dema. Ale zdarzały się wyjątki. Na przykład tekst ‘Drums Of The Island’ zawiera w kilku miejscach słowo ‘wander’ (wędrować, przyp.autor), ale które Elvis zawsze śpiewał jako ‘wonder’ (cud, przyp. autor)”.
Wersja „Drums Of The Island”, która kilka tygodni później została wykorzystana w jednej z najlepszych scen nowego filmu była połączeniem szóstego podejścia części właściwej utworu (w tym konkretnym wypadku – części wokalnej) i trzeciej próby samego zakończenia (ostatnich czternaście sekund piosenki).
Recenzując płytę „Paradise, Hawaiian Style” (edycja kolekcjonerska FTD Label) Piers Beagley napisał o jednym z prezentowanym tam próbnych podejść tak: „niestety czujesz, że można było zrobić więcej z tymi polinezyjskimi rytmami gdyby Elvis był obecny w studiu. […]To wcześniejsze podejście jest też interesujące dlatego, że Elvis nie jest jeszcze do końca pewien zakończenia”.
Keith Flynn śledzący od wielu lat studyjne nagrania Presley’a na swojej stronie internetowej słusznie zauważył, że kompozycja „Drums Of The Island” została wykorzystana w obrazie „Paradise, Hawaiian Style” aż dwukrotnie. Po raz pierwszy można ją usłyszeć w scenie spływu tradycyjną hawajską łodzią. To wykonanie jest zdecydowanie najdłuższe ze wszystkich znanych… Trwa blisko trzy minuty i dwadzieścia siedem sekund. Flynn skrupulatnie odnotowuje także fakt, że ta wersja ma dłuższy niż pozostałe wstęp i zawiera inny układ zwrotek (kolejno: strofa pierwsza, druga, trzecia, czwarta, solo a następnie ponownie zwrotki trzecia i czwarta).
Następnie „Drums Of The Island” pojawia się w scenie finałowej dwudziestego pierwszego filmu z udziałem Elvisa. Ta wersja jest już zdecydowanie krótsza i trwa zaledwie dwie minuty i czterdzieści dwie sekundy. Poprzedza ją kolejna nagrana tego popołudnia piosenka, „This Is My Heaven” napisana przez Billa Gianta, Berniego Bauma i Florence Kaye.
Ciekawostką tego medley jest fakt, że w jego trakcie można usłyszeć oryginalną, pierwotną wersję przeboju Elvisa, „Bula Meleya”. Keith Flynn ponownie zwraca uwagę swoich czytelników na układ zwrotek w piosence. Tym razem następują po sobie kolejno strofa pierwsza, druga i trzecia po czym następuje krótki fragment oryginalnej wersji „Drums Of The Island” (nie śpiewanej przez Elvisa). Film kończy się wykonaniem przez Presley’a zwrotki czwartej.
Rozpisanie nagrania „Drums Of The Island” na poszczególne zwrotki przez Keitha Flynna rzuca zupełnie nowe światło na ten filmowy utwór. Okazuje się bowiem, że z trzech przygotowanych do komedii wersji żadna nie była identyczna… Różniły się od siebie dwie wersje filmowe a także i na płycie zaprezentowano zupełnie inną kombinację słów niż wcześniej. Przysłuchując się płytowej wersji warto zwrócić uwagę, że po następujących po sobie kolejno strofach pierwszej, drugiej i trzeciej, Elvis aż trzykrotnie powtarza zwrotkę czwartą…
„’Paradise, Hawaiian Style’ jest niezbyt udaną próbą wskrzeszenia wspomnień o ‘Blue Hawaii’, ale w ciągu ostatnich czterech lat wiele się wydarzyło. Chociażby The Beatles”, zauważył w książce „Today, Tomorrow & Forever” Collin Escott opisując kolejną nagraną tego popołudnia piosenkę. „Elvis podobnie jak Marty Robins czy Bing Crosby miał naturalne predyspozycje do śpiewania hawajskiej muzyki, a ‘This Is My Heaven’ było naprawdę godną polecenia próbą dla wszystkich zainteresowanych. Elvis sięgnął hawajskiego znaku towarowego czyli wysokich tonów przechodząc gładko do falsetu. Połączenie utrzymanej w polinezyjskim stylu perkusji i gitary stalowej (oryg. steel guitar) także jest tutaj na miejscu”.
Precę nad tą nastrojową balladą zakończono po ośmiu próbach. Na płycie wytwórnia RCA wykorzystała mix dwóch podejść – ósmego i szóstego.
Pierwszy dzień sierpniowej sesji nagraniowej w hollywoodzkim studiu Radio Recorders różnił się nieco od dotychczasowych, tzw. sesji overdubb podczas, których Elvis w obecności techników i producentów dogrywał jedynie swój wokal do puszczanych z taśmy wcześniej opracowanych podkładów instrumentalnych. Tego wieczora do studia zaproszono także pełny zespół muzyczny. Powodem tego był fakt, że po zarejestrowaniu wokalu do „Drums Of The Island” oraz „This Is My Heaven” Presley zdecydował się „zaśpiewać dodatkową piosenkę” – „Sand Castles”.
Była to kompozycja Herba Goldberga i Davida Hessa, autora piosenek, piosenkarza i aktora. Przygoda Hessa z muzyką Elvisa rozpoczęła się już poniekąd w roku 1956 kiedy to jako David Hill (takiego pseudonimu scenicznego wówczas używał) nagrał oryginalną wersję piosenki „All Shook Up”, rok później spopularyzowanej i wyniesionej na szczyty światowych list przebojów właśnie przez Presley’a. W kolejnych latach kompozytor napisał dla króla rock’n’rolla m.in. takie przeboje jak „I Got Stung”.
„Sand Castles” Elvis zarejestrował przy akompaniamencie czteroosobowej grupy muzyków: gitarzystów Howarda Robertsa i Altona Hendricksona, basisty Keitha Mitchella oraz perkusisty Victora Feldmana.
Dokładny przebieg prac nad tym utworem doskonale ukazuje bootlegowe wydawnictwo „The Complete ‘Paradise, Hawaiian Style’ Sessions” z 1990 roku (warto w tym miejscu nadmienić, że do dzisiaj na żadnej oficjalnej płycie nie wydano ani jednego alternatywnego podejścia „Sand Castles” z 2 sierpnia 1965 roku). Możemy na nim usłyszeć m.in. opisywane w książkach sesjonograficznych i studyjnych dokumentach pierwsze próby z innym niż znanym fanom z płyty z muzyką z filmu wstępem. Aż osiem pierwszych podejść bowiem miało inny aranż i rozpoczynało się od wstępu granego na gitarze elektrycznej! Dopiero w dwóch ostatnich próbach instrument ten został wymieniony na tradycyjną gitarę akustyczną.
Nagrania zakończono około godziny pół do jedenastej wieczorem. Keith Flynn pisze jednak na swojej witrynie internetowej, że Elvis nie był zadowolony z żadnej z dziesięciu prób do piosenki „Sand Castles” (ostatnie podejście zostało opisane jako master take) i dlatego na koniec sesji podjęto decyzję o wykasowaniu z utworu wokalu piosenkarza i pozostawieniu jedynie samej ścieżki instrumentalnej.
Drugiego dnia Presley nagrał swój wokal do trzech kolejnych piosenek. Nagrania rozpoczęły się około godziny trzeciej popołudniu. Wzięły w nich udział te same osoby co poprzedniego wieczora, a więc producent z wytwórni Paramount Pictures Joseph Lilley oraz inżynier dźwięku Dave Weichman. Oprócz Elvisa w studiu obecni byli także członkowie zespołu The Mello Men (Bill Lee, Max Smith, Bill Cole i Gene Merlino).
Zanim zarejestrowano jednak wokale do nowych piosenek Presley na krótką chwilę wrócił do ballady „Sand Castles” nagranej pod koniec poprzedniego dnia. Opisując jedyną zaśpiewaną tego dnia próbę, Piers Beagley stwierdził: „Jeszcze jedna wspaniała piosenka.[…]Próba pierwsza jest wersją wyjątkową i ukazuje Elvisa śpiewającego niemal a-capella w niektórych miejscach. Piękne połączenie z zespołem w tle. Wspaniałe”.
Fot. „…jeśli ty podrapiesz mnie ja podrapię ciebie”, śpiewał Elvis w jednej z nagranych drugiego dnia sesji piosenek. W filmie piosenkarz wykonał utwór „Scratch My Back” w duecie z Marianną Hill (oboje na zdjęciu)
Autor cytowanej powyżej recenzji zwrócił w swojej wypowiedzi także uwagę na fakt, który niestety potwierdzają także inne źródła… Chodzi mianowicie o to, że gotowy utwór „Sand Castles”, początkowo przewidziany do nowej komedii, został wycięty podczas montażu gotowego filmu. W kilkustronicowej broszurce dołączonej do płyty z serii „Double Features” zawierającej ścieżki dźwiękowe z filmów „Frankie And Johnny” i „Paradise, Hawaiian Style” można odnaleźć taką krótką wzmiankę na ten temat: „piosenka ‘Sand Castles’ została sfilmowana ale wycięto ją z ostatecznej wersji”.
Do nagrania pierwszej nowej kompozycji Elvis przeszedł chwilę po dograniu do wersji master „Sand Castles” dodatkowych wokali przez zespół The Mello Men.
Na wstępie tego artykułu pisałem, że polskie stacje telewizyjne bardzo często pokazywały film „Paradise, Hawaiian Style” jako… „Podrap mnie w plecy”. Być może przyczyniło się do tego motto głównego bohatera (Rick Richards grany przez Elvisa załatwiał swoje interesy z pięknymi dziewczynami wypowiadając zdanie-obietnicę „ty podrapiesz mnie a ja ciebie”) a być może wpływ na to miała kolejna nagrana tego popołudnia piosenka napisana przez Billa Gianta, Berniego Bauma i Florence Kaye, „Scratch My Back”, czyli właśnie „Podrap mnie w plecy”.
Wokal do wersji albumowej tego utworu został nagrany już po drugim podejściu. Na ekranie Elvis wykonał tą kompozycję w duecie z aktorką Marianą Hill. Żadne dokumenty z tej sierpniowej sesji nie wskazują jednak na to by aktorka była obecna drugiego dnia nagrań w studiu. Jej wokal został prawdopodobnie zarejestrowany już bezpośrednio na planie filmowym (potwierdza to m.in Keith Flynn na swojej stronie internetowej).
Porównując obie znane fanom Presley’a wersje Piers Beagley napisał „obawiam się, że duet z Marianą Hill jest najlepszy”.
Z utworem „Scratch My Back” związana jest także jeszcze jedna ciekawostka. Zarówno na oryginalnym longplayu ze ścieżką dźwiękową jak i na kilku późniejszych wydaniach (w tym m.in. na reedycji albumu „Paradise, Hawaiian Style” z katalogu FTD Label oraz trzydziestopłytowym zestawie „Complete Elvis Presley Masters”) nagranie to zamieszczono w niekompletnej, skróconej o dwa pierwsze takty, wersji. Pełną wersję kompozycji Billa Gianta, Berniego Bauma i Florence Kaye zamieszczono tylko na płycie z serii „Double Features” zawierającej muzykę do omawianego w tym tekście filmu.
W skład ścieżki dźwiękowej komedii “Paradise, Hawaiian Style” weszło aż sześć utworów skomponowanych przez Billa Gianta, Berniego Bauma i Florence Kaye. „Stop Where You Are” był kolejną piosenką ich autorstwa nagraną przez Presley’a tego wieczora. Nagranie charakteryzowały specyficzne zatrzymania muzyki po kolejnych zwrotkach – ciekawe dla odbiorcy lecz trudne do zaśpiewania przez piosenkarza. Piers Beagley w artykule poświęconym płycie „Paradise, Hawaiian Style” napisał o dosyć niekonwencjonalnej metodzie jaką zastosowano w studiu podczas pracy nad tym utworem by uniknąć pomyłek a żeby jednocześnie sprawić by Elvis trafiał wokalem we właściwy moment. „Podejście pierwsze jest niemal kompletne ale Elvis prawdopodobnie usłyszał w tle uderzenie młotkiem, które miało pokazać miejsce w którym ma się zatrzymać. Ten zabieg wywołał w studiu dużo zabawy”.
Fot. Piosenka „Stop, Where You Are” zawierała trudne do zaśpiewania 'zatrzymania’ muzyki. Podczas sesji producenci znaleźli jednak sposób by sobie z nimi poradzić…
Ostatecznie główną część utworu nagrano za trzecim podejściem ale podobnie jak w przypadku piosenki „Drums Of The Island” pojawił się problem z jego zakończeniem. Dokumenty z sesji a także archiwalne nagrania pokazują, że kolejnych kilkanaście minut Presley spędził na próbie zarejestrowania (naprowadzany na właściwą melodię m.in. przez obecnych w studiu producentów) ostatnich kilkudziesięciu sekund „Stop Where You Are”. Satysfakcjonujące brzmienie udało się osiągnąć dopiero po dziewięciu podejściach (wydawnictwa bootlegowe takie jak „Hawaii USA” czy „The Complete ‘Paradise, Hawaiian Style’ Sessions” dokumentują jedynie cztery pierwsze próby – Take 2-Take 5).
Co ciekawe, do stworzenia tzw. wersji master a więc tej wersji, która weszła w skład oficjalnej płyty producenci z wytwórni RCA użyli aż trzech różnych prób, w tym aż dwóch samego zakończenia (kolejno: trzeciego podejścia części głównej piosenki a następnie fragmentu próby szóstej zakończenia i niewielkiej części dziewiątego podejścia samego wykończenia utworu)!
Ostatni nagrany tego dnia utwór, „House Of Sand” (także autorstwa Billa Gianta, Berniego Bauma i Florence Kaye), Piers Beagley określił mianem „jednego z lepszych z miłym swingującym brzmieniem lat sześćdziesiątych, przyjemną pracą gitar plus dodatkowym połączeniem z nowoczesnym funkie”.
Proces jego rejestracji okazał się być jednak bardziej złożony niż mogło się to wydawać przesłuchując zamieszczonej na albumie z 1966 roku wersję master… Piosenkę nagrywano w sumie przez dwa wieczory (!) Pod koniec sesji 2 sierpnia Presley zaśpiewał tylko trzy próby. Pierwszą z nich uznano za najlepszą i wykorzystano do stworzenia tzw. wersji albumowej. Przesłuchując wydane materiały z tego sierpniowego wieczoru możemy odnieść wrażenie, że Elvis do samego końca próbował ‘wyciągnąć’ z wybranych do filmu piosenek jak najwięcej i pomimo, iż dogrywał swój wokal jedynie do muzyki odtwarzanej z taśmy wciąż szukał dla nich odpowiedniego brzmienia. „Podejście trzecie ma świetne zakończenie”, zauważa Piers Beagley w recenzji reedycji albumu „Paradise, Hawaiian Style”, „zupełnie inne niż master”.
Następny dzień prac w studiu Radio Recorders Elvis zakończył około godziny dziesiątej wieczorem – po siedmiu godzinach nagrywania.
4 sierpnia Elvis pojawił się w studiu około godziny 19.00 wieczorem i pierwszą rzeczą którą nagrał był wokalny wstęp do filmowej wersji piosenki „A House Of Sand”. Trwający kilka sekund wers „A house of sand is an empty work of art” został wykorzystany przez producentów w filmie zamiast nagranego wcześniej gitarowego intro. Warto dodać, że zarejestrowanie tej z pozoru banalnej części piosenki zajęło Presleyowi kilkanaście minut a sam wers podzielono na dwie oddzielne części przydzielając mu aż dwa osobne numery matrycy (na oddzielnej numeracji nagrano sam zwrot „….work of art”). Ostatecznie piosenkę „A House Of Sand” w wersji, którą słyszymy w filmie złożyły się m.in. dwie gitarowe solówki i podkład instrumentalny z 27 lipca, wokal Elvisa z 3 sierpnia oraz wokalne intro z pierwszych minut sesji z 4 sierpnia.
Fot. Elvis przerwał prace nad piosenką „A Dog’s Life” po sześciu podejściach…
Przed rozpoczęciem prac nad kolejną piosenką Presley zaintonował w studiu włoski przebój „Io” (w oparciu o niego przed dwoma laty powstał jego własny hit, „Ask Me”). „A Dog’s Life” Sida Wayne’a i Bena Weismana Piers Beagley określił mianem „okropnej”. Utwór miał zostać wykorzystany w scenie, w której Elvis podróżuje śmigłowcem po brzegi wypełnionym szczekającymi i wyjącymi psami. Nic więc dziwnego, że podkładając swój wokal do nagranego w lipcu podkładu instrumentalnego często robił aluzje do tekstu i… nawet próbował naśladować szczekanie psa! Każdy kto choć raz odsłuchiwał materiały z tej sesji zauważył, że Presley traktował to nagranie z olbrzymim „przymrużeniem oka” co rusz wybuchając śmiechem bądź robiąc uwagi odnośnie słów. Najlepszym jednak komentarzem do poziomu tego nagrania była wyśpiewana przez niego przed czwartym podejściem linijka „Star Spangled Banner”. Jak wskazują zachowane dokumenty z tej sesji, po szóstej próbie prace na „A Dog’s Life” przerwano. Nie mając wciąż nagranej wersji master (choć z pięć z sześciu podejść było kompletnych) rozpoczęto prace nad kolejnym utworem – „Datin’” Freda Wise i Warrena Nadel’a (który pod nagraniem podpisał się swoim pseudonimem – Randy Starr). „Elvis całkowicie rozpada się w swoim uroczym chichocie i wiesz, że nigdy tego nie zrobi”, napisał w swojej recenzji Piers Beagley. Ataku śmiechu artysty (wywołanego treścią wykonywanej piosenki) nie był w stanie powstrzymać nawet inżynier dźwięku, który przed jedną z prób upomina go słowami „mówię Ci bądź poważny”.
„Nie mogę tego zrobić. Mam zupę w gardle i gorączkę w nosie!”, stwierdził Elvis. Albumową wersję tego utworu udało się nagrać dopiero po… czternastu podejściach, z których zdecydowaną większość stanowiły kilkusekundowe falstarty.
Fot. Donna Butterworth (z lewej) miała dziesięć lat gdy wystąpiła u boku Elvisa. Aktorka zaśpiewała nawet ze słynnym piosenkarzem w duecie – jednak nie była obecna na sesji nagraniowej…
Na ekranie widzowie zobaczyli Presley’a wykonującego „Datin’” w kabinie helikoptera w duecie z dziesięcioletnią wówczas Donną Butterworth. Nic nie wskazuje jednak na to by młodziutka aktorka była obecna tego dnia w studiu. Keith Flynn sugeruje, że jej wokal został prawdopodobnie zarejestrowany już bezpośrednio na planie filmowym. W podobny z resztą sposób zmontowano kolejny utwór, „Queenie Wahine’s Papaya” Billa Gianta, Berniego Bauma i Florence Kaye. Piosenka chyba nie bez powodu do dzisiaj określana jest mianem najgorszej w całej dyskografii Elvisa. Żeby nie być gołosłownym zdecydowałem się przytoczyć poniżej kilka opinii na jej temat zamieszczonych przez wielbicieli artysty w popularnym serwisie internetowym ElvisNews. „Ekstremalny przykład marnowania talentu!”, napisał użytkownik Lex. Z kolei Shawnrw stwierdził: „Żenujące, Elvis powinien zastrzelić Pułkownika Parkera w momencie kiedy zobaczył tą piosenkę”. „Najlepszy i największy artysta rockowy… śpiewający to?!!!” – oburzył się Jim Hoff – „Ten facet zainspirował Johna Lennona/Paula McCartneya, Micka Jagerra, Bruce’a Springsteena, cóż, praktycznie każdego wielkiego w historii muzyki pop/rock”.
Sam Elvis także podobno nie lubił tej kompozycji. W trakcie pracy nad nią często robił uwagi pod jej adresem. Na jej nagranie poświęcił kilkanaście minut. Dzięki zachowanym taśmom z sesji można stwierdzić , że najwięcej problemów sprawiło mu nierówne tempo utworu. Piosenka rozpoczynała się bardzo wolno i z każdym kolejnym wersem przyśpieszała by w finale osiągnąć naprawdę zawrotne tempo. Obserwując te zmagania zza szyby control roomu, Dave Weichman, zwrócił się w pewnej chwili do piosenkarza słowami, „myśl wolniej El, a to zabrzmi szybciej!”. „Wróć do innego studia”, odparował mu na to ze śmiechem Elvis.
„Queenie Wahine’s Papaya” została finalnie zmontowana z dwóch różnych fragmentów – zaledwie pięciosekundowego wstępu („She sells sea shells…”), który zarejestrowano oddzielnie oraz z właściwej części nagrania.
Dziecięca piosenka Gianta, Bauma i Kaye była ostatnim nowym nagraniem, do którego Elvis podłożył swój wokal w środowy wieczór, 4 sierpnia 1965 roku. Zanim jednak trzydziestoletni piosenkarz opuścił budynek studia na krótką chwilę wrócił do rozpoczętej na początku sesji kompozycji „A Dog’s Life”. Przed pół do pierwszej w nocy na taśmie utrwalono jeszcze trzy dodatkowe podejścia do tego nagrania. Elvisa wciąż nie opuszczał dobry humor. „Bow-wow, hot dog , Oh nie…”, żartował przed jedną z prób. Z łącznie ośmiu nagranych podejść na wersję master wybrano… ostatnie, nagrane tuż przed zakończeniem sesji.
Budynek Radio Recorders Elvis opuścił na kilka minut przed godziną pierwszą w nocy. Następnego dnia był już w drodze na Hawaje, gdzie za kilka dni ruszały zdjęcia do kolejnego filmu z jego udziałem.
Na planie filmowym
Następnego dnia po zakończeniu sesji nagraniowej w hollywoodzkim studiu Radio Recorders Elvis w towarzystwie swojego ojca, jego drugiej żony Dee Stanley oraz kilku przyjaciół i współpracowników, w tym m.in. Jerry’ego Schillinga, Mike’a Keatona, Larry’ego Gellera, Richarda Davisa, braci Reda i Sonny Westów, Raya Sittona oraz kuzyna Billy’ego Smitha, wyleciał na Hawaje na których za dwa dni rozpoczynały się zdjęcia plenerowe do filmu „Paradise, Hawaiian Style”. Obserwatorzy prasowi zauważyli jednak, że piosenkarz nie przybył na Wyspy pełen entuzjazmu jak zwykle. Jeden z dziennikarzy pisma Movie News w swojej relacji zanotował, że „Elvis pojawił się na Hawajach bez swojej zwykle uśmiechniętej twarzy. Kiedy w końcu rozpoczął pracę przed kamerami nie był cierpliwy i uprzejmy jak zwykle. Ciągle narzekał na to, że jego prywatność jest wciąż zakłócana”.
Na czas zdjęć muzyk wraz ze swoją grupą zatrzymał się w eleganckim hotelu Ilikai w Honolulu.
Pierwszy klaps na planie dwudziestego pierwszego obrazu z udziałem słynnego piosenkarza padł 7 sierpnia 1965 roku w zatoce Hanauma Bay („krzywa zatoka) położonej na południowowschodnim wybrzeżu wyspy O’ahu. W wyreżyserowanej przez Michaela Moora (który już wcześniej pełnił rolę asystenta reżysera w dwóch filmach z udziałem Presley’a – „King Creole” i „Roustabout”) komedii Elvisowi powierzono rolę Ricka Richardsa – młodego pilota śmigłowca, który przez swoją słabość do pięknych kobiet właśnie stracił kolejną pracę. Po przylocie na Hawaje Rick decyduje się otworzyć firmę turystyczną wraz ze swoim przyjacielem, Dannym Kohaną. Do korzystania z nowych linii lotniczych mają zachęcać przyjaciółki i byłe dziewczyny Richardsa (w myśl często wypowiadanego przez głównego bohatera powiedzenia „podrap mnie w plecy a ja podrapię ciebie”. „Podniebny” biznes rozwija się w najlepsze aż do dnia w którym Rick o mało nie rozbija się na samochodzie podróżującego z żoną Donalda Beldena – przedstawiciela Federalnej Agencji Lotniczej. Urzędnik występuje z wnioskiem o odebranie pilotowi koncesji na latanie… Firmie grozi bankructwo…
Na różnym etapie produkcji twórcy filmu posługiwali się różnymi tytułami roboczymi, takimi jak „Polynesian Paradise” („Raj Polinezyjski”), „Hawaiian Paradise” („Raj Hawajski”), „Hula Heaven” („Niebo w stylu Hula”) czy „Hawaii USA”. Oprócz wspomnianej wyżej zatoki Hanauma Bay plenery do „Paradise, Hawaiian Style” kręcone były m.in. w Honolulu, w położonym na wyspie Kauai kurorcie Hanalei Plantation Resort, w mieszczącym się na wyspie Maui hotelu Sheraton oraz w Centrum Kultury Polinezyjskiej (Polynesian Cultural Center) znajdującym się na Laie na wyspie Oahu.
W tej ostatniej lokalizacji ujęcia do filmu rozpoczęły się w piątek, 13 sierpnia 1965 roku i trwały przez cały kolejny tydzień. Większość nakręconych tam scen stanowiły sekwencje taneczne. Wizyta ta została odnotowana także w kalendarium zamieszczonym na stronie Polinezyjskiego Centrum Kultury. Jego autorzy błędnie jednak wskazują, że Presley przebywał w rezerwacie w czerwcu 1965 roku. „Śpiewająca gwiazda, Elvis Presley, spędza tydzień w Polinezyjskim Centrum Kultury filmując część swojego filmu ‘Paradise, Hawaiian Style’. ‘Król’ przekształca należącą do PCK piosenkę ‘Bula Laie’, napisaną przez wodza wioski Fijian Village, Ratu Isireli, na ‘Drums Of The Island’ i wykorzystuje jako część produkcji”, czytamy w komunikacie.
Na czas pracy w Polinezyjskim Centrum Kultury Elvisowi przygotowano specjalną garderobę. Pomieszczenie stanowiło replikę oryginalnej komnaty królewskiej (z okresu kiedy na Wyspach życie toczyło się „bliżej natury”, jak pisze Jerry Hopkins w książce „Elvis. Król Rock’n’Rolla”).
Pobyt Elvisa w Centrum Kultury Polinezyjskiej obfitował w różne mniej lub bardziej oficjalne wydarzenia. Analizując materiały źródłowe do tego tekstu dotarłem m.in. do informacji, że zaledwie dwa dni po przybyciu do rezerwatu, w niedzielę, 15 sierpnia 1965 roku, piosenkarz w towarzystwie swojego ojca i menedżera udał się do Honolulu, do zatoki Pearl Harbor by zobaczyć pomnik „USS Arizona Memorial”, na budowę którego środki finansowe zostały zebrane podczas jego koncertu w marcu 1961 roku.
Na miejscu na Elvisa czekały (jak w każdym miejscu, w którym się pojawiał) setki fanów (część z nich, co dokumentują archiwalne fotografie, otrzymała upragniony autograf, uścisk dłoni czy zdjęcie z idolem). Sam przebieg wizyty najlepiej jednak zilustrowali Joseph Pirzada i Proud Mary w książce „Such A Night In Pearl Harbor”. „Elvis odwiedził ‘USS Arizona Memorial’ po raz pierwszy w 1965 roku kiedy filmował ‘Paradise, Hawaiian Style’. Złożył tam wieniec w kształcie dzwonu z napisem ‘Przeminęli ale nie zostali zapomniani. Od Elvisa i Pułkownika’. Każdy z 1177 goździków wykorzystanych do zrobienia wieńca symbolizował jednego zamordowanego żołnierza”.
Następnego dnia, 16 sierpnia, po powrocie na wyspę Oahu, do Polinezyjskiego Centrum Kultury, Elvis otrzymał telegram wysłany przez Dave’a Dextera, ówczesnego szefa wytwórni płytowej Capitol Records, w którym zapraszał on artystę do Los Angeles na zaplanowane na 24 sierpnia 1965 roku coctailparty podczas którego miałoby dojść do ‘spotkania na szczycie’ – Presley’a i grupy The Beatles.
Jak wiadomo jednak, tego dnia giganci ówczesnej sceny muzycznej się nie spotkali. Czwórka z Liverpoolu odwiedziła Elvisa dopiero trzy dni później, 27 sierpnia 1965 w Bel Air. Ale o tym później…
Wracając do wydarzeń, które miały miejsce w Polinezyjskim Centrum Kultury warto wspomnień, że w środę, 18 sierpnia, w ośrodku zorganizowano przyjęcie podsumowujące pobyt ekipy filmowej. Wśród gości, którzy się na nim pojawili był m.in. Peter Noone z brytyjskiego zespołu rockowego Herman’s Hermits. Zbierając materiały do tego artykułu dotarłem do relacji z tego spotkania. Pierwsza rzecz, o której muszę wspomnieć na początku dotyczy okoliczności pojawienia się grupy na planie filmowym. Są dwie wersje a różnią się diametralnie w zależności od tego kto je wspomina. Jedno jest pewne. Brytyjczycy skończyli właśnie trasę po Stanach Zjednoczonych i następnego dnia mieli odlatywać do domu… DJ Tom Moffet relacjonował to tak: „mieliśmy zabukowany lot do domu następnego dnia ale dzień po ostatnim koncercie otrzymaliśmy telefon od Pułkownika Parkera, który powiedział, że Elvis Presley chce się spotkać z Herman’s Hermits następnego dnia na planie swojego filmu”. Marty Lacker, członek Mafii z Memphis, który towarzyszył Elvisowi w tym czasie na Hawajach, zdementował jednak te rewelacje pisząc: „wyjaśnijmy tą sprawę… To oni zadzwonili do Pułkownika ponieważ chcieli spotkać się z Elvisem, nie odwrotnie”.
Lacker zaprzeczył także słowom Barry’ego Whitwama, perkusisty grupy, który twierdził, że po raz pierwszy zobaczyli Elvisa zmierzającego na plan w towarzystwie swoich przyjaciół na motocyklu („mogliśmy zobaczyć jak trzynaście motocykli przejechało tuż obok nas. Mogliśmy zobaczyć, że Elvis był pośrodku motocyklistów kiedy wjeżdżali na plan. Co za wejście”). Zdaniem przyjaciela piosenkarza, podczas pobytu na Hawajach zarówno Presley jak i członkowie jego grupy nie jeździli na motorach i do przemieszczania się z miejsca na miejsce używali wyłącznie samochodów.
W trakcie tej krótkiej wizyty na planie (którą umożliwił w znacznym stopniu Sam Katzman, producent filmu) Peter Noone zdołał przeprowadzić z Elvisem wywiad, który następnego dnia wyemitowany został w lokalnych stacjach radiowych.
Jedną z pierwszych rzeczy o którą lider Herman’s Hermit zapytał Elvisa były plany dotyczące jego wizyty w Wielkiej Brytanii. „Kiedy przybędziesz do Anglii?”, pytał Noone. „Ah, przybędę gdzie? Ah, przepraszam. Przybędę do Angli… Nie wiem. Może za rok albo jakoś tak”, odparł Presley. Noone wyjaśnił Elvisowi, że jego przyjazd do Anglii jest w państwie wciąż tematem numer jeden – „Świetnie. Wszyscy wciąż pytają kiedy przybędziesz do Anglii. To jest tematem nagłówków każdego tygodniu…”.
Następnie rozmowa zeszła na luźniejsze tematy. Elvis opowiadał m.in. o swojej zmianie wizerunku, ścięciu baczków i o swoich ulubionych zespołach („Więc, oprócz The Beatles, chciałbym powiedzieć [śmiech], powiem.. The Boston Pops są okay! Następnie Boston Symphony Orchestra… nie, chciałem powiedzieć, Twoja grupa, The Rolling Stones”). Zdaniem Marty’ego Lackera, który był świadkiem tego wywiadu (a nawet brał w nim udział) członkowie zespołu „zrobili z siebie głupców, szczególnie kiedy Peter, próbował namówić Elvisa by ten powiedział, że są jego ulubionym zespołem”.
Pośród wielu pytań jakie Peter Noone zadał Elvisowi na uwagę zasługują te dotyczące pracy króla rock’n’rolla na planie filmowym. Elvis bardzo dokładnie wyjaśnił brytyjskiemu wokaliście jak wygląda jego dzień zdjęciowy… „Jak wygląda kręcenie filmu? Musisz wstawać o szóstej rano?”, dociekał Peter Noone. „O piątej trzydzieści”, wyjaśnił Elvis. „Zaczynasz o szóstej?”, pytał dalej wokalista Herman’s Hermit. „Tak”. Następnie dodał, że czasami zdarza się rozpoczynać zdjęcia o godzinie siódmej lub ósmej. Petera Noone’a interesowało jeszcze co się dzieje kiedy pogoda się zepsuje i na dworze zacznie padać. „Musimy zrobić przerwę i wejść do środka”, wyjaśnił Presley. „Za każdym razem kiedy pojawi się jakaś deszczowa chmura robimy przerwę. Dlatego właśnie robimy ‘cięcia’. Nie, zatrzymujemy się i wchodzimy do środka”.
Na zakończenie spotkania z Elvisem członkowie Herman’s Hermit otrzymali od Pułkownika Parkera upominki i zaproszenie na wieczorne przyjęcie. Muzycy jednak zrezygnowali z eventu ponieważ musieli wracać do Anglii.
Na pożegnalnym party w Polinezyjskim Centrum Kultury pojawił się natomiast dyrygent wspomnianej w wywiadzie przez Elvisa grupy The Boston Pops, Arthur Fiedler. Artyści wymienili się swoimi ostatnimi albumami. Presley podarował Fiedlerowi egzemplarz zrealizowanej przed tygodniem (10 sierpnia 1965 roku) rocznicowej składanki „Elvis For Everyone” (zrealizowanej z okazji dziesiątej rocznicy Elvisa na scenie) zawierającej niepublikowane nagrania z lat 1955-1965 (jako ciekawostkę warto dodać w tym miejscu, że początkowo rozważano zamieszczenie na tym właśnie LP utworu „Tennessee Saturday Night” pochodzącego jeszcze z okresu współpracy Elvisa z wytwórnią SUN. Ostatecznie jednak piosenkę tą zastąpiono nagraniem „Tomorrow Night”. Do dzisiaj jednak nie wiadomo czy Elvis w ogóle nagrał wspomniany wcześniej utwór…) a dyrygent wręczył mu swoją najnowszą płytę nagraną dla wytwórni RCA. Na płytach artyści złożyli pamiątkowe autografy a całe spotkanie zostało skrupulatnie uwiecznione na fotografiach.
Do nowej komedii Paramount Pictures zaangażowano oprócz Elvisa także kilku popularnych w tamtym czasie aktorów. Główną rolę męską, przyjaciela i współpracownika Presley’a, Danny’ego Kahany, zagrał James Shigeta, urodzony na Hawajach amerykański aktor telewizyjny i filmowy znany widzom m.in. z występów w takich produkcjach jak „Walk Like A Dragon” (rolą w tym obrazie zadebiutował na dużym ekranie w roku 1959), „Cry For Happy” czy „Flower Drum Song”. Shigeta był także utalentowanym wokalistą. Po udanym debiucie w amerykańskich nocnych klubach aktorowi zaproponowano występy w Japonii, w której przez kilka lat odnosił olbrzymie sukcesy. Wśród tamtejszych krytyków okrzyknięto go nawet „Sinatrą Japonii”. Po powrocie do Stanów Zjednoczonych kontynuował on swoją muzyczną karierę występując m.in. w hotelu New Frontier w Las Vegas (tym samym, w którym w 1956 roku wystąpił Elvis) i programach telewizyjnych takich jak Dinah Shore Show.
Główna rola żeńska z kolei została powierzona dwudziestoletniej wówczas brytyjskiej aktorce, Suzannie Leigh. „Elvis nigdy nie spotkał kogoś takiego jak ja i uwielbiał słuchać moich historii”, wspominała po latach odtwórczyni roli Judy Hudson. „Bardzo dbał o swoje bezpieczeństwo. Powiedziałam mu więc, żeby kupił parę pawi żeby hałasowały gdy będą zbliżać się intruzi. Kilka lat później udałam się do Graceland i dowiedziałam się, że miał swoje własne pawie. Oczywiście, będąc Elvisem, nie miał pary ale miał ich całe stado”.
W jednym z wywiadów aktorka zasugerowała, że ze słynnym piosenkarzem łączyło ją coś więcej niż tylko zwykłe zawodowe stosunki. „To Ci nie przeszkodzi w karierze, kochanie”, miał stwierdzić Elvis po tym gdy pewnego dnia pocałował Leigh na planie filmu a zdjęcie na którym uchwycono ten moment trafiło do prasy.
Suzanne Leigh miała wystąpić u boku Elvisa w kolejnym jego filmie. Niestety, realizację tego projektu uniemożliwiły nieporozumienia pomiędzy amerykańskimi i brytyjskimi koncernami filmowymi. Leigh musiała wrócić do Anglii. „Patrząc na to z perspektywy czasu powinnam była to wytrzymać i zrobić te wszystkie filmy” wyznała w rozmowie z prasą aktorka. „Oznaczałoby to, że siedziałabym tam bez pracy ale kiedy masz dwadzieścia lat i dostajesz tyle ofert z Anglii – naprawdę nie mogłam uwierzyć, że Hal Wallis i Elvis nie będą w stanie tego uporządkować. Zmarł mój agent. Wróciłam więc do Anglii”.
Największą jednak sympatią zarówno widzów jak i krytyków cieszyła się dziesięcioletnia Donna Butterworth, która w filmie wcieliła się w postać córki przyjaciela głównego bohatera, Jan Kahany. Młodziutka aktorka po raz pierwszy spotkała Elvisa na plaży Makapu położonej we wschodniej części wyspy Oahu na której kręcono scenę wypadku śmigłowca. „Miałam rzucić mu się w ramiona i zawołać ‘wujku Rick! Wujku Rick!’ i powiedzieć mu o wypadku”, opowiadała dorosła już dzisiaj aktorka w wywiadzie dla fanklubu Elvis2001. „Wiesz, poznałam go pół godziny wcześniej i bardzo mnie onieśmielał. Kiedy więc zawołali ‘akcja!’ a ja musiałam rzucić mu się w ramiona i spojrzeć prosto w tą jego piękną twarz, po prostu mnie zamurowało i nie mogłam wypowiedzieć swojej kwestii. Wszyscy wybuchnęli śmiechem. Reżyser zawołał ‘cięcie!’. Po prostu mnie zatkało. Byłam bardzo podekscytowana jego widokiem. Później otrząsnęłam się i zrobiłam kolejne podejście. Tak wyglądało moje pierwsze i dosyć bliskie spotkanie z Elvisem”.
W pamięci młodej aktorki na długie lata zapadła praca na planie filmu „Paradise, Hawaiian Style”. Wspominając chwile spędzone wówczas przed kamerą zapamiętała, że Elvis był w dobrej formie i ciągle żartował i wygłupiał się z członkami ekipy. „On i jego chłopcy zawsze coś robili”, stwierdziła Butterworth. „Zawsze za czymś biegali lub ktoś kogoś gonił. Śmiali się z tego. […] Pamiętam jak byliśmy na plaży, kręciliśmy scenę, w której zgubił klucz do helikoptera. Elvis zawsze lubił mieć lodówkę pełną coli i kostki lodu. Jak tylko jedna się kończyła ktoś wymieniał ją dla niego. Jeśli jej nie było był rozdrażniony. Pewnego razu Elvis podszedł po colę a tej nie było. Nie było także lodu. Wszyscy czekali na jego reakcję ale ponieważ wiedział, że zrobił to jego nowy ‘chłopak’ zaczął go gonić po całej plaży. Byli jak dzieci ale było z tym zawsze dużo zabawy”.
Jako ciekawostkę warto dodać w tym miejscu, że Donna Butterworth, która w 1965 roku na planie filmu zaśpiewała z Presleyem w duecie piosenkę „Datin’” była w styczniu 1973 roku wśród publiczności na słynnym satelitarnym koncercie Elvisa, „Aloha From Hawaii”. Niestety, nie udało im się wówczas spotkać.
„Cóż, pamiętam przesłuchanie. Tak naprawdę chciałam tego ponieważ byłam fanem Elvisa przez spory kawał czasu. Gdy byłam nastolatką byłam członkiem każdego fanklubu Elvisa jaki mogłam znaleźć. To był cudowny czas” wyznała w jednym z wywiadów Jullie Parrish, która w „Paradise, Hawaiian Style” wcieliła się w postać Joanny (tej z którą Elvis podróżuje helikopterem wypchanym po brzegi psami). Zanim urodzona w 1940 roku w Middlesboro, Kentucky aktorka pojawiła się obok swojego idola w produkcji Paramount Pictures znana była widzom m.in. z epizodycznych ról w serialach telewizyjnych takich jak „Burke’s Law” („Prawo Burke’a”) czy „The F.B.I”. W roku 1963 roku wystąpiła także u boku Jerry’ego Lewisa i Stelli Stevens (tej samej która partnerowała Presley’owi w „Girls! Girls! Girls!) w komedii „The Nutty Profesor” (znanej w Polsce jako „Zwariowany profesor”). Elvisa zapamiętała jako „naprawdę miłego”. W rozmowie z dziennikarzem przeprowadzającym wywiad opowiadała m.in o tym jak piosenkarz troszczył się o nią gdy pewnego dnia zachorowała podczas zdjęć. „Staliśmy cały boży dzień, było dużo ujęć a ja byłam w naprawdę złych butach. Były na wysokich obcasach od których bolały mnie nogi i głowa. Cały dzień w kółko robiliśmy tą samą scenę. Kiedy zachorowałam, (Elvis, przyp.autor) przyszedł wziął mnie w ramiona i zaniósł do swojej garderoby, w której próbował, nie próbował – leczył mnie trzymając ręce uniesione nad moim ciałem w odległości około dwóch metrów. Interesował się tego typu rzeczami wtedy. (Istotnie, w połowie lat sześćdziesiątych, za sprawą Larry’ego Gallera, Elvisa pochłaniały tematy religijne i filozoficzne, przyp.autor)”. Kończąc swoją relację z tego niecodziennego wydarzenia Parrish przyznała, że bała się reakcji pozostałych osób z ekipy i dlatego zaproponowała Elvisowi by wrócili z powrotem na plan…
Falę wszechobecnej fali zachwytu nad Presley’em przełamała Marianna Hill. „Paradise, Hawaiian Style” był jej drugim filmem (w tym samym roku zadebiutowała na dużym ekranie w filmie „Red Line 7000”). Odtwórczyni Lani Kaimana, z którą Elvis wykonał w komedii m.in. zmysłowy duet „Scratch My Back” nie kryła swojego rozczarowania piosenkarzem i jego otoczeniem. W opublikowanym w kwietniu 1966 roku artykule „Marianna Hill: The Girl Who Turned Elvis Off!” aktorka wyznała prowadzącemu wywiad Tony’emu Taylerowi, że „Elvis i jego otoczenie (dwunastu chłopców i policja, którzy pilnują jego hotelowego apartamentu przez całą noc) trzymają się razem. Nie są zbyt przyjaźni, mili lub otwarci. Pełnią raczej funkcję ochrony. Podejrzewają ludzi, których nawet nie znają”.
I choć aktorka przyznała, że była „pełna entuzjazmu” kiedy dowiedziała się, że poleci na Hawaje i będzie robić film z Elvisem rozczarowała się już po przylocie. „Kiedy przybyłam na miejsce, nie zostałam przedstawiona ani Elvisowi ani Pułkownikowi Parkerowi, jego menedżerowi. W obu przypadkach musiałam podejść sama i powiedzieć ‘Hello, jak się masz?’”, żaliła się Hill.
Oprócz wielu słów goryczy wylanych pod adresem popularnego artysty gwiazdka „Paradise, Hawaiian Style” przyznała, że zarówno poza planem jak i podczas samych zdjęć zdarzyło się kilka zabawnych momentów. „Pewnej nocy byłam tak znudzona, że zdecydowałam się ich (Elvisa i jego grupę, przyp.autor) nieco zaniepokoić i zapewnić im dreszcz emocji”, opowiadała Marianna Hill w rozmowie z Tonym Taylerem. „Nasz hotel był tak położony, że Elvis i jego gang mieli widok na mój apartament ze swojego balkonu. Nigdy nie mogłam pojawić się na tarasie bez ich krzyków…’Oh, patrzcie, patrzcie wszyscy… jest Country (dosłownie:Wioska, przyp.autor).Nazywali mnie tak ponieważ od samego początku dokuczałam im i pytałam ‘hej chłopcy, ubierzecie sobie teraz buty?’” , ciągnęła swoją opowieść aktorka.
„Ale wracając do omawianej nocy. Ubrałam czarne rajstopy i czarny trykot i wyszłam na balkon udając, że nie zdaję sobie sprawy z faktu, że na mnie patrzą. Wykonałam dziki balet do opery, która leciała z zestawu stereo. Wszyscy wyszli by to zobaczyć. Wciąż udając, że ich nie zauważam dokończyłam taniec. Gdy skończyłam weszłam do pokoju i więcej nie wyszłam. Od tamtej pory z zegarkiem w ręce wyczekiwali czy zatańczę jeszcze raz. Któregoś dnia na planie jeden z chłopców nawet zapytał mnie, ‘Country, dlaczego nie zatańczysz więcej?’. Wówczas odegrałam prima donnę i odpowiedziałam, ‘patrzyłeś? Widziałeś jak tańczyłam? Nigdy więcej nie zatańczę!’”.
Kilka dni po tych wydarzeniach Elvis i jego grupa mieli ‘zemścić’ się na aktorce i w zamian za hotelowy żart wytarzali ją w piasku na plaży (przy okazji rozbijając jej parę najlepszych okularów słonecznych).
W opublikowanym na łamach Motion Picture Magazine artykule Tony’ego Taylera Marianna Hill doskonale zapamiętała także jak przebiegała praca nad sekwencją z utworem „Scratch My Back”, którą wykonała wspólnie z Presley’em. „Elvis i ja robiliśmy układ taneczno-muzyczny przed kamerami”, wspominała. „To było faktycznie jakieś podejście. Panowałam nad tym i co jakiś czas dźgałam go w bok gdy z nim tańczyłam. Przy następnym ujęciu spróbował się ze mną policzyć depcząc mi po palcach u nogi”.
Pomimo iż artykuł ukazał się w roku 1966 aktorka już wtedy zaniepokoiła się relacjami jakie łączyły Elvisa i członków jego tzw. Mafii z Memphis i tym jak niską samoocenę miał sam piosenkarz. „Dawno temu ktoś zapytał Elvisa dlaczego otacza się tymi wszystkimi chłopakami – nie są dla Ciebie dobrzy?”, relacjonowała Hill. „A Elvis odpowiedział: ‘a kto jeszcze rozmawiałby ze mną?’. To ciekawe, że tak to czuł. Myślę, że to wskazuje na jego prawdziwe poczucie niższości”.
W cytowanym powyżej wywiadzie Marianna Hill zdradziła także kilka sekretów z prywatnego życia Elvisa (w tym m.in. sekrety jego kuchni – „Elvis kocha jedzenie bogate w skrobię przez co ma skłonności do przybierania na wadze. Rzeczy takie jak puree ziemniaczane czy chleb”. Ponadto „bardzo lubi popcorn”. Aktorka podobno miała nawet widzieć jak w pierwszych tygodniach zdjęć do „Paradise, Hawaiian Style” piosenkarz wymykał się nocami z hotelu do sali gimnastycznej by zbić zbędne kilogramy. Czytelnikom opowiedziała także o sposobach na spędzanie wolnego czasu słynnego artysty, etc. ). Jeden z nich, który może nie zainteresuje badaczy jego filmografii czy dyskografii ale może okaże się ciekawostką (choć w tym wypadku raczej rozczarowaniem…) dla jego fanek. Dotyczy on mianowicie… pocałunków. „Elvis całuje jak przerażone dziecko”, wyznała odtwórczyni Lani Kaimany. „Poczułam to pierwsze gdy pocałowałam go w scenie miłosnej. I kiedy go całowałam on trzymał mnie za rękę. I to nie zmieniło się. To wyglądało tak jakby bał się zaangażować – nawet w ekranowy pocałunek. On wydaje się nie móc odróżnić gry od rzeczywistości”.
I choć aktorka, która była świadkiem koncertu Presley’a w Los Angeles w 1957 roku na finał którego piosenkarz przetoczył się przez estradę ściskając Nippera – maskotkę RCA Victor („wykonał wtedy taniec erotyczny. Zapytałam go dlaczego to zrobił i co wtedy myślał. Powiedział, że nie pamięta ale roześmiał się i powiedział, że ‘policja mnie prawie wtedy dostała’”) wypowiedziała pod jego adresem wiele gorzkich słów to na koniec wywiadu nazwała go „fenomenem showbiznesu”.
Po skończonych zdjęciach plenerowych na wyspach Hawajskich, 19 sierpnia 1965 roku, Elvis i pozostali członkowie ekipy filmowej wrócili do Los Angeles gdzie kontynuowano prace nad filmem.
Osiem dni później, 27 sierpnia, w hollywoodzkiej posiadłości artysty, Perugia Way w Bel Air, doszło do historycznego już dzisiaj spotkania. Króla rock’n’rolla odwiedzili odbywający właśnie swoją drugą trasę koncertową po Stanach Zjednoczonych członkowie brytyjskiej grupy The Beatles. O spotkanie ze swoim idolem („bez Elvisa nie było by The Beatles”, wyznał w jednym z wywiadów John Lennon) muzycy i ich menedżer zabiegali już od dłuższego czasu.
Wcześniej jednak okoliczności nie sprzyjały temu spotkaniu. „Staraliśmy się o to latami, ale nie mogliśmy się do niego dostać”, wyznał Paul McCartney i dodał, że „podejrzewaliśmy, że stanowimy dla niego i Pułkownika Parkera rodzaj zagrożenia, i w sumie tak było. Staraliśmy się o to spotkanie, ale zawsze pojawiał się tylko Pułkownik z kilkoma upominkami i na tym się kończyło. Nie czuliśmy się spuszczeni, zasługiwaliśmy na spuszczenie. W końcu to był Elvis, a my kim byliśmy, że chcieliśmy go poznać”. Z kolei John Lennon stwierdził, że „zawsze byliśmy nie tam i nie wtedy, kiedy chcieliśmy spotkać Elvisa” a następnie zauważył: „my poszlibyśmy wszędzie, ale było sporo zadęcia by ustalić gdzie się spotkamy i w ile osób. Pozostawało to w gestii Pułkownika i Briana”.
Dopiero sierpień 1965 roku okazał się być idealnym terminem na zorganizowanie ‘spotkania na szczycie’. Wielka Czwórka pod koniec miesiąca miała zakontraktowane dwa występy w sali Hollywood Bowl w Los Angeles (29 i 30 sierpnia 1965) i na ten czas (zespół przebywał w mieście przez pięć dni) jej członkowie zamieszkali w wynajętej rezydencji Benedict Canyon (dom należał do aktorki Zsa Zsa Garbor). Presley tymczasem po zakończonych zdjęciach plenerowych na Hawajach kontynuował prace nad komedią „Paradise, Hawaiian Style” w studiach Paramount Pictures w Hollywood.
Mając obie gwiazdy w zasięgu zaledwie kilku dzielnic od siebie ich menedżerowie, Pułkownik Tom Parker i Brain Epstain zdecydowali o zorganizowaniu prywatnego spotkania. Jednym z podstawowych założeń (wszelkich ustaleń dokonano telefonicznie) było, że odbędzie się ono za całkowicie ‘zamkniętymi drzwiami’. Bez udziału jakichkolwiek mediów – telewizji, radia czy prasy. Informacji o planowanej wizycie sławnych Brytyjczyków nie udało się jednak utrzymać w tajemnicy. Pomimo wielu starań dowiedzieli się o nim członkowie fanklubów obu gwiazd i wieczorem, w piątek, 27 sierpnia, tłumnie zgromadzili się pod domem Elvisa.
Około godziny dwudziestej drugiej wieczorem Tom Parker w towarzystwie Joe Esposito osobiście udał się do rezydencji wynajmowanej przez Beatlesów skąd po krótkiej chwili, już z muzykami i ich road menedżerem, Malem Evansem, na pokładzie eleganckiej czarnej limuzyny, wrócił na Mullholand Drive, do posiadłości swojego podopiecznego.
„Spotkanie z Elvisem było jednym z najważniejszych wydarzeń tej trasy”, stwierdził George Harrison. W wywiadzie zamieszczonym w filmie dokumentalnym „The Beatles Anthology” wyznał jednak, że „to zabawne, ale kiedy dotarliśmy do jego (Elvisa, przyp.autor) domu, zapomnieliśmy, dokąd jedziemy. Jechaliśmy cadillackiem na Mulholland Drive i napiliśmy się „trochę herbaty”. Nieważne było dokąd jedziemy… Dobrze się bawiliśmy, złapał nas atak wesołości.(Dużo się śmialiśmy. Na parę lat zapomnieliśmy o tym, o śmianiu się. Kiedy zdarzyły się te wszystkie procesy, wszystko wydawało się takie ponure. Gdy myślę o wcześniejszych czasach, pamiętam tylko, że ciągle się śmialiśmy). Dojechaliśmy do wielkiej bramy i ktoś powiedział: ‘Taaa, zobaczymy teraz Elvisa’. Wypadliśmy z samochodu ze śmiechem, udając, że nie jesteśmy tacy głupi, jak rysunkowe postacie Beatlesów”.
Według słów Marty Lackera, współpracownika Elvisa i członka tzw.Mafii z Memphis, na dziedzińcu domu Presley’a zebrał się już wtedy taki tłum, że musiała… interweniować miejscowa policja, która usunęła ludzi poza teren budynku, tak by na parkingu można było chociaż zaparkować samochód wiozący gości.
Szperając po różnego rodzaju dokumentach, wspomnieniach i serwisach internetowych natknąłem się na dwie wersje wydarzeń, które nastąpiły zaraz po przyjeździe Beatlesów do rezydencji Elvisa. Otóż, Piers Beagley z Elvis Information Network, w jednym ze swoich artykułów napisał, że Presley przywitał sławnych Brytyjczyków w drzwiach. Z kolei Marty Lacker z Memphis Mafii na łamach swojej doskonałej książki „Elvis And The Memphis Mafia” wspomniał, że „Elvis i kilku chłopaków czekało na nich wewnątrz. (Elvis, przyp.autor) nie chciał wychodzić do drzwi ponieważ nie chciał z tego robić żadnej wielkiej sprawy”.
Dalszy przebieg spotkania znany jest już niestety jedynie z relacji świadków. Nie zachowało się z niego jakiekolwiek nagranie audio czy wideo ani nawet jedno amatorskie zdjęcie wykonane wewnątrz posiadłości…
Wśród osób, które znajdowały się w domu tego wieczora byli m.in. cytowany wyżej Marty Lacker a także kuzyn Elvisa, Billy Smith, przyjaciel piosenkarza, Jerry Schilling, wspomniany wcześniej Pułkownik Parker oraz przyszła żona Presley’a, Priscilla. Otoczenie Beatlesów było nieco skromniejsze. Towarzyszyli im jedynie Mal Evans – ich road menedżer, menedżer finansowy, Neil Aspinall, oraz Brian Epstain.
„To było bardzo podniecające, byliśmy zdenerwowani jak diabli”, relacjonował John Lennon. „Spotkaliśmy go w jego wielkim domu w Los Angeles. Prawdopodobnie ten dom był tak samo duży, jak dom który wynajmowaliśmy, ale wydawało nam się, że widzimy ‘wielki dom wielkiego Elvisa’. Miał wokół siebie wielu tych ludzi, tych którzy kiedyś koło niego mieszkali (podobnie było z nami, zawsze mieliśmy wokół siebie tysiące ludzi z Liverpoolu, więc on był taki sam jak my)”.
Ludzie z otoczenia Elvisa do dzisiaj wspominają emocje jakie towarzyszyły pierwszym minutom wizyty członków The Beatles w domu słynnego artysty. W jednym z wywiadów przyjaciel i współpracownik Presley’a, Jerry Schilling, słusznie zauważył, że „nieważne kim jesteś, wchodzenie do domu Elvisa Presley’a stawia sprawy na pewnym poziomie i myślę, że The Beatles mogli to odczuwać”.
Dodatkowym czynnikiem, który sprawił ,że pierwsze minuty spotkania mogły przebiegać w dość nerwowej atmosferze był fakt, że Beatlesi wciąż traktowali Elvisa nie jak ‘kogoś z branży’ lecz jak swojego idola. Paul McCartney opowiadał o tym w swoim wywiadzie dla dokumentu „The Beatles Anthology”. „(Elvis, przyp.autor) Zaprosił nas do środka i był świetny. No wiesz, to był Elvis. Wyglądał jak Elvis. Wszyscy byliśmy jego zagorzałymi fanami, więc podziwialiśmy go i to bardzo”. Ringo Starr z kolei w tym samym filmie dokumentalnym dodał, że całe to „spotkanie było większym przeżyciem dla nas niż dla niego”.
‘Pierwsze lody’ tego wieczora przełamał Elvis i w tej kwestii wszyscy są zgodni. Zaproponował gościom coś do picia a następnie widząc, że John, Ringo, Paul i George bez słowa się mu przyglądają zażartował – „Hej, nie chodzi o to żebyście czuli się jak na wizycie u króla. Szczerze mówiąc, jeżeli chłopaki macie zamiar tak patrzyć się na mnie całą noc to idę do łóżka. Myślałem, że może chwilę porozmawiamy i może zrobimy jakiś jam”.
Rzeczony jam session przeszedł obecnie do historii muzyki. Jak odnotowują w swoich tekstach historycy, przez kilka godzin dwie największe ikony ówczesnej muzyki rozrywkowej grały dla własnej przyjemności swoje ulubione piosenki. „Wszyscy podeszli do fortepianu”, opisywał w książce „Elvis And The Memphis Mafia”, Marty Lacker. „Elvis rozdał kilka gitar. I od razu zaczęli grać – piosenki Elvisa, piosenki The Beatles, piosenki Chucka Berry’ego. Elvis zagrał na basie ‘I Feel Fine’ co Paul (McCartney, przyp.autor) skwitował słowami ‘radzisz sobie całkiem obiecująco z tym basem, Elvis”.
Sam fakt, że Elvis potrafił grać na gitarze basowej był dla członków grupy The Beatles sporym zaskoczeniem. „Grał na basie, co po dziś dzień wydaje mi się bardzo dziwne”, stwierdził Ringo Starr w jednym z wywiadów. Najbardziej zadowolony z tego faktu zdawał się być Paul McCartney, który dzięki temu, jak sam wspominał wielokrotnie, szybko znalazł z Elvisem wspólny temat. „No i było tak: „El, pozwól, że pokażę ci parę patentów”. Nagle stał się moim kumplem. To był dla mnie idealny temat do rozmowy. Mogłem mówić o basie i cieszyliśmy się swoim towarzystwem”, opowiadał współautor największych przebojów Beatlesów.
W czasie gdy w jednym z pokojów hollywoodzkiej posiadłości Presley’a odbywał się spontaniczny jam session w drugiej części salonu trwały rozmowy menedżerów obu gwiazd.
Wśród wielu dostępnych opisów i relacji z tego specjalnego wieczoru w hollywoodzkim domu Presley’a można spotkać m.in. wspomnienia o tym, że Beatlesi grali z osobami z otoczenia Elvisa w bilard („Pierwsze co nam pokazali, to stół bilardowy, który się rozsuwał i stawał się stołem do gry w kości”, wspominał Neil Aspinall. Z kolei Paul McCartney relacjonował: „Pograliśmy trochę w bilard z kilkoma jego kumplami”), oglądali telewizję („Usiedliśmy i zaczęliśmy oglądać telewizję. Elvis miał pilota, pierwszego jakiego widziałem w życiu”, wspominał McCartney), słuchali muzyki i rozmawiali z Elvisem na mało „konkretne tematy”, jak stwierdził John Lennon. Jedno z pytań które Lennon zadał wówczas Presleyowi dotyczyło jego ciągłych występów w filmach i jego nieobecności w programach telewizyjnych. „Odpowiedział, że bardzo lubi kręcić filmy. My byśmy nie znieśli braku występów. Zanudzilibyśmy się, a my się szybko nudzimy. Mówił, że trochę mu tych występów brakuje”, wyznał John Lennon.
Spotkanie zakończyło się późnym wieczorem. Na pożegnanie, Paul McCartney i John Lennon zaprosili Elvisa i wszystkich jego współpracowników do swojej rezydencji położonej przy Benedict Canyon Blvd.
Spotkanie z Elvisem wywarło na członkach zespołu The Beatles bardzo pozytywne wrażenie. W późniejszych rozmowach z prasą wszyscy zgodnie wyznawali, że „to było jedno z najwspanialszych spotkań w moim życiu” (jak twierdził Paul McCartney) i, że „spotkanie z Elvisem było miłe” (jak bardziej powściągliwie wyznał John Lennon). Samego Presley’a z kolei zapamiętali jako „nieśmiałego”, „małomównego”(to opinia Johna Lennona, Paul McCartney twierdził coś zupełnie odwrotnego), „przyjacielskiego” i „normalnego” chłopaka.
Co o spotkaniu mówił Elvis? Tego nie wiemy ponieważ piosenkarz nigdy nie wypowiadał się na ten temat publicznie. Pozostają wspomnienia jego współpracowników a jeżeli wierzyć tym można odnieść wrażenie, że całą wizytę Czwórki z Liverpoolu Elvis potraktował jak kolejne „spotkanie biznesowe” i nic więcej. Marty Lacker w książce „Elvis And The Memphis Mafia” napisał: “kiedy wyszli (The Beatles, przyp.autor) Elvis powiedział (odpowiadając na zaproszenie Paula i Johna, przyp.autor), ‘nie idę tam. Spełniłem swój obowiązek. Spotkałem się z nimi i to wszystko”.
Następnego dnia po spotkaniu Elvis wrócił na plan filmowy. Wśród nakręconych w tamtym czasie scen znalazły się m.in. wszystkie sekwencje lotnicze – w tym słynna scena, w której kreowany przez Presley’a bohater transportuje helikopterem gromadę psów (śpiewając piosenkę „Dog’s Life”). Elvisowi partnerowała w niej aktorka Jullie Parrish, która dzień wcześniej wyszła ze szpitala (lekarze podejrzewali u niej wówczas nawet niewielki udar). W jednym z wywiadów zapamiętała: „…z psami było dużo zabawy, były tresowane. Musieliśmy je przesuwać i poruszać nimi tak by wyglądały na niezdarne. Zrobiliśmy tą scenę w helikopterze w studiu ponieważ był to jedyny sposób by można ją było dokończyć. Mieli tam połowę helikoptera. Posadzili nas tam i przynieśli te psy”
Z kolei obecna tego dnia w studiu Donna Butterworth opowiadała, że podczas kręcenia wspomnianej sceny Elvis był w znakomitym humorze. „Był taki jeden moment, w którym Elvis zaczął się śmiać i nie mógł przestać przez kolejne cztery godziny”, wspominała młoda aktorka. „To było takie zabawne. Robił scenę w helikopterze razem z Jullie Parrish. Mieli w nim te wszystkie psy. To było bardzo trudne ujęcie do zrobienia. Biedna Julie została okropnie podrapana. Więc, robili tą scenę wewnątrz studia wytwórni Paramount. Scena była frustrująca ponieważ psy nie zawsze były skłonne do współpracy. Dlatego było to takie trudne ujęcie”, tłumaczyła Butterworth. „Elvis był w dobrym nastroju kiedy nasz reżyser przypadkowo nazwał pudle ‘foodle’. Elvis nie wytrzymał kiedy zobaczył, że Mickey Moore, który reżyserował film z poważną miną nazwał psy ‘foodle’ (przypuszczalnie chodzi tutaj o grę angielskich słów, przyp.autor). Nigdy nie widziałam człowieka śmiejącego się tak mocno i tak długo”.
Zaledwie kilka tygodni później, 30 sierpnia 1965 roku, w Paramount Soundstage Studio w Los Angeles, padł ostatni klaps na planie „Paradise, Hawaiian Style”. Ten dzień zapisał się jednak w biografii Elvisa z innego powodu… „Po raz pierwszy spotkałem Elvisa Presley’a w Paramount Studio w Los Angeles”, wspominał w jednym z wywiadów Tom Jones, który właśnie tego dnia pojawił się na planie nowej komedii z udziałem Presley’a. „Byłem w mieście żeby promować swoje płyty i mój menedżer Gordon (Mills) skontaktował się z Pułkownikiem Parkerem i zaaranżował spotkanie na planie filmowym. Pamiętam to jakby zdarzyło się wczoraj. Byłem tak bardzo zdenerwowany a Elvis przywitał się ze mną śpiewając kilka linijek mojego ostatniego nagrania ‘With These Hands’. Powiedział mi, że właśnie je sobie kupił! Wyobrażasz sobie jakie było moje zaskoczenie Elvisem? Odkryłem, że był prawdziwą osobą. Tzn. wiedziałem, że musi być prawdziwy, ale jakoś nigdy nie spodziewałem się, że będzie aż tak bardzo prawdziwy. Elvis Presley nie był typem ‘charakteru’ jak większość gwiazd –był normalnym facetem, naprawdę. Był tak miły i zupełnie inny niż mogłeś tego oczekiwać”.
Według słów walijskiego wokalisty, ostatniego dnia zdjęć do „Paradise, Hawaiian Style” Elvis także pracował nad jakąś sceną w śmigłowcu. Oficjalnie mówi się, że od tego dnia pomiędzy gwiazdami wywiązała się przyjaźń (muzycy często spotykali się za kulisami swoich koncertów a nawet spędzili wspólnie wakacje). Wydawało mi się, że nikt tego wątku w życiu Elvisa nigdy nie podważał. A jednak… Zbierając materiały do tego artykułu udało mi się dotrzeć do krótkiego komentarza Marty Lacker’a z najbliższego otoczenia Elvisa, który uważa, że Jones nie powinien wykorzystywać przyjaźni z Elvisem do celów marketingowych (oczywiście, członek Mafii z Memphis zaznaczył, że nie ujmuje tym Tomowi Jonesowi jako piosenkarzowi). Jego zdaniem nie wszystkie historie opowiadane przez artystę są prawdziwe. „Był w pobliżu Elvisa kilka razy i od razu byli ‘bliskimi przyjaciółmi’”, dosadnie zaznaczył Lacker w swojej wypowiedzi i przypomniał pierwszą wizytę walijskiego gwiazdora na planie komedii „Paradise, Hawaiian Style”. „Pamiętam dzień kiedy w ’65 kiedy Jones spotkał Elvisa po raz pierwszy w Studiu wytwórni Paramount. Był jak mały chłopiec naprzeciwko supergwiazdy”.
1 października 1965 roku po nagraniu dubbingu oficjalnie zakończono kręcenie jubileuszowego filmu z udziałem Elvisa, „Paradise, Hawaiian Style”. Jeszcze tego samego dnia piosenkarz udał się do swojego rodzinnego Memphis.
Paradise, Hawaiian Style
16 maja 1966 roku, a więc przeszło pół roku po zakończeniu prac nad obrazem „Paradise, Hawaiian Style” wytwórnia RCA otrzymała taśmy z piosenkami ze ścieżki dźwiękowej. Niespełna miesiąc później w sprzedaży ukazał się kolejny longplay Elvisa zatytułowany podobnie jak jego nowy film – „Paradise, Hawaiian Style”. Premiery płyty nie promował tym razem jakikolwiek singiel. W skład albumu weszło dziesięć premierowych utworów, w tym dziewięć wykonywanych przez Elvisa na ekranie i jedno nagranie bonusowe, „Sand Castles”, które wycięto z filmu.
Opinie krytyków i fanów na temat nowego wydawnictwa Presley’a były podzielone. W wydanej w roku 1986 książce „ELVIS”, Leszek C. Strzeszewski stwierdził, że „piosenki były przeciętne”. Jego zdaniem na największą uwagę zasługują „Drums Of The Island” oraz „Scratch My Back”. Podobnego zdania są także autorzy wielu innych zagranicznych publikacji. Alan Hanson, autor książki „Elvis’57: The Final Fifties Tours” uważa, że „dwa najlepsze momenty filmu zostały zbudowane wokół Polinezyjskiej szanty ‘Drums Of The Island’” a Todd Slaughter z brytyjskiego fanklubu w „The Elvis Archives” napisał wprost, że „była jedna wyróżniająca się piosenka, ‘Drums Of The Island’, w której oprócz Elvisa pojawili się wykonawcy z różnych Polinezyjskich kultur”. Prezes angielskiego klubu dodał także, że „ścieżka dźwiękowa zawierała piosenki żenująco złe, takie jak ‘Queenie Wahine’s Papay’a’ czy ‘Dog’s Life’”.
16 lipca 1966 roku, „Paradise, Hawaiian Style” wszedł na listę przebojów Magazynu Billboard i po kilku tygodniach przebywania na niej, 3 września, dotarł do wysokiej piętnastej pozycji. Ku zaskoczeniu wielu obserwatorów album jeszcze lepiej poradził sobie w Wielkiej Brytanii i w tamtejszym zestawieniu już w sierpniu doszedł do… siódmego miejsca.
W samych tylko Stanach Zjednoczonych płyta z piosenkami z piętnastego filmu fabularnego z udziałem Elvisa Presley’a rozeszła się w nakładzie dwustu pięćdziesięciu tysięcy egzemplarzy. (Warto dodać, że ten mało imponujący wynik był i tak lepszy od tego jaki osiągnęła poprzednia ścieżka dźwiękowa z produkcji, „Frankie And Johnny”).
Wydanie albumu z nagraniami z filmu poprzedziła amerykańska premiera obrazu, która odbyła się w rodzinnym mieście Elvisa, Memphis, 9 czerwca 1966 roku. Komedię „Paradise, Hawaiian Style” po raz pierwszy pokazano w kinie Maslo Theater.
Fani przyjęli ją bardzo ciepło. Zdaniem Leszka Strzeszewskiego do sukcesu filmu w dużej mierze przyczyniły się „fascynujące krajobrazy wysp hawajskich ciekawie filmowane z powietrza”.
Entuzjazmu wielbicieli piosenkarza nie podzielali jednak poważni krytycy filmowi. Ich zdaniem, „Paradise, Hawaiian Style” był kolejnym, typowym obrazem adresowanym do „legionów fanów” Presley’a jak pisał jeden z recenzentów pisma Variety w swoim tekście z 8 czerwca 1966 roku „którzy wciąż mają potencjał”. Podobnego zdania był dziennikarz The Hollywood Reporter, który w swoim artykule napisał, że „nie jest to najlepszy film Presley’a w ostatnim czasie ale powinien być satysfakcjonujący dla jego fanów”. Magazyn Variety poszedł o krok dalej i zaryzykował stwierdzenie, że „lekki scenariusz Allana Weissa i Anthony’ego Lawrence, oparty o oryginalny film, służy raczej promocji wizerunku Presley’a”.
Oczywiście, kilku obserwatorów zwróciło uwagę na interesujące zdjęcia plenerowe i wątki komediowe („Presley dostarcza jedno ze swoich tradycyjnych przyjemnych widowisk, utrzymane w zwykłym tonie i jest mistrzem komedii”, napisał recenzent The Daily Variety). Autor recenzji zamieszczonej w Variety dużo miejsca poświęcił nawet opisowi sceny w śmigłowcu, w której Elvis wykonuje piosenkę „A Dog’s Life”. „Jedna szczególna sekwencja jest ozdobą całej komedii”, pisał na łamach popularnego magazynu. „Presley traci kontrolę nad swoim śmigłowcem transportując sześć psów różnej rasy na wystawę na inną wyspę. Tym samym, praca wykonana w śmigłowcu przez kaskadera przyprawia o dreszcze. To jedna z najlepszych scen jaką kiedykolwiek sfilmowano jeśli chodzi o ten środek lokomocji”, przyznał.
Sam film nie zdołał jednak uniknąć porównań do poprzednich hawajskich produkcji z udziałem Elvisa Presley’a a w szczególności do nakręconej w 1961 roku przebojowej komedii „Blue Hawaii”. Niestety, na tym tle „Paradise, Hawaiian Style” wypadł dość słabo – nawet w opinii zagorzałych wielbicieli piosenkarza. W książce „The Elvis Archives” Todd Slaughter bez ogródek napisał, że „nakręcony dla Paramount ‘Paradise, Hawaiian Style’ obiecywał wiele ale sprawił zawód wielu” i dodał, że „’Blue Hawaii’ to to nie było – z wyjątkiem kilku olśniewających krajobrazów”. Bardzo podobną opinię na temat trzeciego i ostatniego nakręconego na hawajskich wyspach filmu z udziałem Presley’a filmu wyraził Leszek C.Strzeszewski w swojej książce „ELVIS” pisząc, że „w zamiarach producenta leżało powtórzenie sukcesu ‘Blue Hawaii’, jednak pomimo umieszczenia akcji filmu na wyspach nic z tego nie wyszło”. Także krytyk filmowy Timothy Knight w swojej najnowszej publikacji poświęconej filmom z udziałem Elvisa, wydanej w Polsce w serii „Retrospektywa” zauważył, że reżyserowi Michaelowi D.Moorowi „nie udało się uchwycić piękna, widocznego we wcześniejszych filmach Elvisa, rozgrywających się w stanie Aloha, czyli ‘Blue Hawaii’ i ‘Girls!Girls!Girls!”.
W rocznym podsumowaniu najbardziej kasowych filmów roku 1966 sporządzanym przez branżowy magazyn Variety komedia „Paradise, Hawaiian Style” zajęła dalekie czterdzieste miejsce. Za udział w filmie Elvis otrzymał dwieście tysięcy dolarów oraz specjalny dodatek w wysokości dziewięćdziesięciu tysięcy dolarów do podziału z Pułkownikiem Tomem Parkerem. W kwietniu tego samego roku piosenkarz podpisał nowy kontrakt z producentem Halem B.Wallisem w myśl którego miał on otrzymywać pięćdziesiąt tysięcy dolarów za udział w każdym filmie oraz dwadzieścia procent zysków z jego sprzedaży.